- Naszym zadaniem jest, żeby ten stan prowizorki, w jakim się znaleźliście, był jak najmniej dokuczliwy. Liczymy przy tym na zrozumienie. Środków na odbudowę i remonty nie zabraknie - zapewnił powodzian podczas posiedzenia sztabu kryzysowego 21 września premier Donald Tusk. - Zrobimy tak, żebyście jak najmniej ucierpieli, ale nie ma się co oszukiwać: niektórzy z was do własnych domów wrócą później - zapowiedział szef rządu. Usprawnić proces pomocy powodzianom w odbudowie zdewastowanych przez wielką wodę miast, miasteczek i wsi ma pełnomocnik rządu ds. odbudowy po powodzi. Premier Tusk ten najgorętszy w tym momencie stołek w polskiej polityce powierzył europosłowi i byłemu szefowi MSWiA Marcinowi Kierwińskiemu. - Szukałem kogoś, kto ma wykształcenie techniczne, jest doświadczonym politykiem, jeśli chodzi o zarządzanie, ma doświadczenie samorządowe sytuacjami kryzysowymi i taka osoba mi się nasunęła od razu - do niedawna minister spraw wewnętrznych i administracji Marcin Kierwiński - tak powody swojego wyboru wyjaśnił dziennikarzom przewodniczący Platformy Obywatelskiej. Powódź 2024: Diagnostyka, rzeki, mieszkania Przed Marcinem Kierwińskim - ale też władzami lokalnymi, samorządowymi i centralnymi - ogrom pracy. Eksperci, z którymi rozmawiała Interia, są jednak zgodni co do tego, jakie zadania należy wziąć na pierwszy ogień. - Na pewno zacząć trzeba od diagnostyki. Zobaczyć, co ocalało, a co jest do naprawy lub odbudowy. Tej podstawowej diagnostyki mogą dokonać obecne już na miejscu wojska inżynieryjne - mówi dr inż. Piotr Zieliński z Wydziału Inżynierii Lądowej Politechniki Krakowskiej. Wspomniane wojska inżynieryjne nie tylko dokonały kluczowej diagnostyki, ale też od razu po przybyciu na miejsca tragedii ruszyły do pracy. Na pierwszy ogień wzięły sprawy, o których mówią rozmówcy Interii: udrażnianie ulic w samym mieście oraz dróg dojazdowych do miasta, odbudowa (chociaż na początek prowizoryczna) zniszczonych dróg i mostów, przywrócenie dostępu do wody pitnej, sieci telefonicznej i, tam gdzie to było możliwe, energii elektrycznej. Pilnym zadaniem służb i wojska będzie też przywrócenie rzek do ich pierwotnych koryt, bo wskutek powodzi w niektórych miejscowościach rzeki zmieniły swój bieg. Sztandarowym przykładem są tu Stronie Śląskie, w których rzeka zaczęła płynąć środkiem miasta. - To kwestia robót z zakresu regulacji rzek, kwestia kilku miesięcy - przewiduje dr inż. Izabela Godyń z Wydziały Inżynierii Środowiska i Energetyki Politechniki Krakowskiej. - Wprowadzenie rzeki z powrotem do jej koryta nie będzie wielkim problemem, bo to jest operacja, która nie wymaga aż tylu uzgodnień i projektów - dodaje na pocieszenie ekspertka od gospodarki wodnej. Na liście spraw pierwszej potrzeby rozmówcy Interii wskazują jeszcze jedną pozycję. Tę, o której wspomniał premier Tusk - mieszkania. - Najpierw trzeba zapewnić bieżące potrzeby. Ludzie muszą mieć dach nad głową i możliwość powrotu do pracy, do normalnego funkcjonowania. Tutaj byłabym zwolenniczką rozwiązań tymczasowych, ale trwałych, czyli np. osiedli kontenerowych - proponuje prof. Agata Twardoch z Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej. Architektka i urbanistka uprzedza też głosy krytyków w kwestii "mieszkania w kontenerach", przypominając, że nie chodzi o kontenery przemysłowe, a ponadto tego rodzaju doraźne rozwiązanie świetnie sprawdziło się podczas wojny w Ukrainie. Jak dodaje prof. Twardoch, "te tymczasowe miejsca zamieszkania mogą tworzyć zespoły urbanistyczne, które będą w stanie zapewnić funkcjonowanie społeczne. Słowem: będą budować, co prawda ad hoc, ale jednak więzi społeczne". Dlaczego to tak istotne? - Ponieważ zapewniałoby tym ludziom bezpieczeństwo, a wówczas można już zacząć prace bardziej długoterminowe - wyjaśnia nasza rozmówczyni. Odbudowa po powodzi. Maraton, nie sprint. Kilka lat ciężkiej pracy To wszystko jednak najbardziej palące potrzeby, do załatwienia jeśli nie "na już", to na pewno w pierwszej kolejności. Dziesiątki tysięcy ludzi poszkodowanych wskutek powodzi najbardziej interesuje jednak to, co wydarzy się długoterminowo - w kwestii remontów i odbudowy ich domów, mieszkań, miejsc pracy, biznesów. Tutaj rozmówcy Interii nie mają najlepszych wieści dla powodzian. Te prace potrwają. - Na pewno nie jest to kwestia tygodni. Żeby to były miesiące, musiałyby zostać na ten cel przeznaczone niezwykle olbrzymie środki finansowe. Właściwie wszystko zależy od funduszy - ocenia prof. Agata Twardoch z Politechniki Śląskiej. Najprawdopodobniejszym scenariuszem, o którym mówią zresztą także włodarze poszkodowanych miast, jest proces trwający nawet kilka lat. Ekspertka dodaje, że w takiej sytuacji rozwiązaniem może być skorzystanie z technologii prefabrykacji, która jest szeroko stosowana na Zachodzie i znacząco skraca czas budowy. Podobnie złożona jest kwestia naprawy i odbudowy zniszczonej infrastruktury wodno-powodziowej: obwałowań, ubezpieczeń brzegów, jazów, zapór i zbiorników retencyjnych. - Taki proces trwa nawet dwa-trzy lata, ale wszystko zależy od rodzaju i skali szkód - analizuje dr inż. Izabela Godyń z Politechniki Krakowskiej. - Szybciej uda się dokonać napraw interwencyjnych - jak np. uszczelnienie wałów - ale naprawa zbiornika retencyjnego czy odbudowa zapory to zadanie na lata, żeby ta infrastruktura była gotowa na kolejną powódź - dodaje ekspertka od gospodarki wodnej. Jak podkreśla, w procesie odbudowy terenów najmocniej dotkniętych powodzią kluczowe są ułatwienia prawne. Niezależnie od tego, co chcemy remontować czy odbudowywać. - Na pewno rząd musi na mocy rozporządzenia albo nawet specustawy zapewnić, że usuwanie skutków powodzi będzie podlegać uproszczonemu trybowi. Dzięki temu rząd będzie mógł też przekazać gminom specjalne, dodatkowe środki na odbudowę infrastruktury, bo przecież uszkodzona została nie tylko infrastruktura wodna, ale dosłownie każda infrastruktura - wodociągi, gazociągi, kanalizacja, linie energetyczne - tłumaczy dr inż. Godyń. Jak wygrać z wielką wodą? Kluczowe pytanie po przejściu wielkiej wody, i wniosków, które władze powinny z tego wyciągnąć, brzmi jednak: czy należy odbudowywać wszystko, co zabrała woda polskich rzek. A już na pewno: czy należy odbudowywać to w tych samych miejscach i w tej samej technologii. Tu eksperci też mają jednoznaczne zdanie. I nie najlepsze wieści dla powodzian. Prof. Agata Twardoch z Politechniki Śląskiej wskazuje grzech pierwotny władz samorządowych: zabudowywanie terenów zalewowych zupełnie, jakby były normalnymi działkami. - Mamy w Polsce bardzo dużo terenów zalewowych zabudowanych, właśnie z powodu tego, że wychodzimy z założenia, że taka wielka powódź to raz na 100 lat i nam się to już nie przytrafi - zauważa architektka i urbanistka. Szybko dodaje jednak, że zwroty typu "powódź 100-lecia" to formalno-prawne wytrychy w dokumentach urzędowych, bo realia klimatyczne pokazały jasno, że wielkie katastrofy naturalne zdarzają się znacznie częściej. Tylko w Polsce wielkie, niszczycielskie powodzie mieliśmy trzykrotnie - 1997, 2010 i 2024 rok - w ciągu ostatnich niespełna trzech dekad. A oprócz tego było jeszcze przecież wiele mniejszych, bardziej lokalnych żywiołów. - Moim zdaniem, żadne tereny zalewowe nie powinny być zabudowywane. Ewentualnie powinny być zabudowywane w ten sposób, żeby być przygotowane na zalanie, czyli np. w konstrukcjach palowych albo podniesionych - konkluduje prof. Twardoch. Tyle że to rodzi kolejne problemy - skomplikowane kwestie właścicielskie terenów pod zabudowę, zmiany w planach zagospodarowania przestrzennego w najmocniej dotkniętych przez powódź miejscowościach, wreszcie konflikt zabudowa vs. środowisko w przypadku chęci wprowadzenia daleko idących zmian. Rzecz w tym, że są to zmiany konieczne i każda kolejna powódź tę konieczność bezlitośnie obnaża. Wspomniał o tym przed kilkoma dniami Władysław Kosiniak-Kamysz, mówiąc o konieczności zmian i inwestycji, które pozwolą ochronić Polaków przed powodziami w przyszłości. Jak mówił wicepremier i szef MON, trzeba wykorzystać doniosłość chwili i społeczną akceptację dla nawet trudnych i niepopularnych, ale koniecznych, działań w walce z wielką wodą. Takiemu podejściu przyklaskują eksperci. - Jak będziemy się odbudowywać, musimy wziąć pod uwagę również to, że nie wszędzie powinniśmy się odbudowywać zniszczone obiekty. Rząd i samorządy powinny bardzo poważnie podejść do kwestii sensowności odbudowy w niektórych miejscach - mówi wprost dr. inż. Izabela Godyń z Politechniki Krakowskiej. Przyznaje, że takich miejscowości jak Głuchołazy, Kłodzko, Lądek-Zdrój czy Stronie Śląskie nie można w całości przenieść w inne miejsce i odtworzyć jeden do jednego, ale można zmienić lokalizację przynajmniej części obiektów. Do tego "należy restrykcyjnie podchodzić do rozwoju zabudowy na takich terenach". Nasza rozmówczyni wylicza też pożądane działania na terenach o większym i mniejszym ryzyku powodzi. To przede wszystkim zakazy zabudowy na terenach zagrożonych zalaniem oraz wprowadzenie i egzekwowanie nakazów realizacji zabudowy przygotowanej na zagrożenie (brak podpiwniczeń, garaży podziemnych, zabudowa na nasypie, otwory okien i drzwi powyżej poziomu zalania, odpowiednie materiały). - Ludzie muszą być świadomi, że coś takiego, jak widzimy obecnie, jest realnym zagrożeniem i będzie się powtarzać - podkreśla. I dodaje: - Powódź daje okazję do przemyślenia zagospodarowania przestrzennego miasta tak, żeby było ono funkcjonalne i przede wszystkim bezpieczne. Warto z tej okazji skorzystać. Pogoda. Gwałtowne powodzie to nasza przyszłość Ekspertka od gospodarki wodnej przyznaje, że nie można było się spodziewać takiej skali żywiołu, jaki we wrześniu spustoszył południowo-zachodnią Polskę, bo "statystycznie nie powinno nas to teraz dotknąć". Pokazuje to jednak, że klimat radykalnie się zmienia, a wraz z nim zasady gry. Do lamusa odchodzą dawne schematy działania i przekonanie o tym, że kataklizmy przytrafiają się raz na pokolenie albo i rzadziej. - Dzisiaj brutalna prawda jest taka, że częstotliwość takich ekstremalnych zjawisk będzie się zwiększać. Musimy przygotować się, że w niedługim czasie, jeśli sezony letnie będą podobnie gorące jak w tym roku, gwałtowne powodzie będą się powtarzać, staną się naszą rzeczywistością - nie pozostawia złudzeń dr. inż. Godyń.