Od piątku podopieczni szczecińskiego schroniska dla bezdomnych żyją bez prądu. - Faktura za prąd na 28 tys. zł nas pokonała - przyznaje w rozmowie z Interią Wojciech Kamiński, prezes Zachodniopomorskiego Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej, prowadzącego od 22 lat schronisko przy ulicy Tczewskiej w Szczecinie. W placówce przebywa obecnie 15 podopiecznych. - Nie mamy ani prądu, ani wody, bo hydrofor jest na prąd. Kupujemy butle gazowe, żeby grzać posiłki, dostarczamy wodę w baniakach. Sytuacja staje się coraz cięższa. Boimy się tego, co będzie, gdy zaczną się mrozy i zima - mówi Kamiński. Spółka energetyczna tłumaczy, że zadłużenie schroniska jest duże i długotrwałe. - Dostawy energii zostały wstrzymane, po uprzednio przekazanych informacjach i monitach, z powodu tak poważnych zaległości - informuje Berenika Ratajczak z biura prasowego Enei. Komitet stara się pozyskać pieniądze na zaległe rachunki. - Część uzbieraliśmy, ale w całości nie jesteśmy w stanie zapłacić tych prawie 30 tys. zł, bo nie mamy z czego. To, co dostajemy, przeznaczamy na działalność statutową. Nie zbieramy pieniędzy "na zapas", bo nie mamy jak. Mamy przed sobą zimę i kolejne rachunki. Nie wiemy, jak sobie dalej poradzimy - przyznaje prezes PKPS. Obawy ma nie tylko on. - Kryzys jest poważny, wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji, niezależnie od tego, kto dany ośrodek prowadzi. Najgorzej jest w domach stałej opieki. Bo ich zawiesić się w żaden sposób nie da - podkreśla ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, prezes Fundacji im. Brata Alberta. Było 7 tys. zł, będzie 30 tys. zł. "Te ceny nas zabiją" Napływające do fundacji i stowarzyszeń faktury i prognozy rachunków nie napawają optymizmem. - Do tej pory zimą płaciliśmy za prąd ponad siedem tysięcy złotych miesięcznie. Dostaliśmy prognozę. Teraz będziemy płacić 30 tys. zł za prąd - mówi w rozmowie z Interią Adriana Porowska, dyrektor Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, działającej na rzecz osób doświadczających bezdomności. Porowska sytuację opisuje jasno: Te ceny nas zabiją. - To sam prąd, a ogrzewamy gazem. Tu nawet nie jestem w stanie oszacować, ile zapłacimy, bo nie mamy pojęcia, jakie będą finalnie ceny gazu. Uspokajające komunikaty mnie nie uspokajają, potrzebujemy konkretu - dodaje. W podobnym tonie wypowiada się siostra Małgorzata Chmielewska, prezes Fundacji "Domy Wspólnoty Chleb Życia". W ramach tej organizacji działa dziesięć domów, w których opiekę i schronienie znajdują osoby w kryzysie bezdomności, z niepełnosprawnościami, chorzy i starzy. - Sytuacja jest dramatyczna - siostra Chmielewska mówi wprost. - Ceny energii rosną koszmarnie. Zwracamy przede wszystkim uwagę na gaz i prąd, bo na szczęście żadnego z naszych dziesięciu domów nie ogrzewamy węglem. Ale za to wspieramy wiele rodzin, osób schorowanych, z niepełnosprawnościami, które żyją we własnych domach czy mieszkaniach. Co roku kupowaliśmy tym ludziom węgiel. W tej chwili to jest nie do zrobienia. Ze łzami w oczach musiałam im to powiedzieć. Trzy tysiące złotych dotacji dzisiaj na ile starczy? Może na tonę węgla. A tona węgla to za mało, żeby ogrzać mały domek. Inna rzecz, że węgiel trudno teraz dostać. Ci ludzie mają akurat najmniejszą siłę przebicia, nie potrafią korzystać z internetu - opisuje. Koszty energii to poważny, ale niejedyny problem Wspólnoty Chleb Życia. Kolejny to ceny paliwa. - Często używamy samochodów. Część naszych domów jest na wsiach, gdzie nie ma żadnej innej komunikacji niż prywatny transport. W miastach przecież też musimy dowozić potrzebujących, chociażby do lekarzy - wylicza s. Chmielewska. I dodaje: Przed nami jeszcze jedna dramatyczna fala. Najniższa krajowa. Oni mówią o dramacie Chodzi o podwyżki płac. - Gdy wzrośnie najniższa krajowa, to wzrosną nasze koszty, bo będziemy musieli podwyższyć pensje. Oczywiście rozumiem, że pracownicy ogromnie odczuwają inflację. Dramat polega na tym, że organizacje nie mają żadnych zysków, nie mogą na przykład podnieść cen towarów, żeby jakoś sobie finansowo poradzić. Nie możemy też zwolnić ludzi, bo zatrudniani przez nas opiekunowie, pielęgniarki, kierowcy, kucharze czy pracownicy socjalni są niezbędni do opieki nad starymi, chorymi ludźmi. A i tak jest to już personel minimum. Dodatkowo ustawowo wzrosły pensje personelu medycznego - mówi. Na podwyżki płacy minimalnej zwraca też uwagę Adriana Porowska. - Do tego narzucone są nam przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej nowe standardy, które powodują, że musimy zwiększyć liczbę osób zatrudnionych w placówkach - dodaje. Wtóruje jej ks. Isakowicz-Zaleski. - Premier ogłosił, że wszyscy muszą podnieść pensję minimalną, a skąd te stowarzyszenia mają wziąć na to pieniądze? Przecież one niczego nie produkują. Skutek będzie taki, że pracownicy będą odchodzić. To jest kolejna katastrofa - prognozuje. Ceny energii, inflacja. "Przychodzą do nas zwykli warszawiacy" Adriana Porowska zwraca uwagę na jeszcze jeden istotny aspekt - pomocy potrzebuje coraz więcej osób. - Z naszej pomocy nie korzystają tylko ludzie w kryzysie bezdomności, przyjmujemy u siebie też osoby z Ukrainy z maleńkimi dziećmi. A od pewnego czasu przychodzą do nas zwykli warszawiacy. Te osoby, którym brakuje do pierwszego, ale ich dochody są za wysokie, by mogli otrzymać wsparcie z ośrodków pomocy społecznej - mówi. Pandemia i wojna mocno doświadczyły organizacje pomagające osobom w kryzysie bezdomności. A przecież wojna w Ukrainie trwa. - Spodziewamy się nowej fali osób z Ukrainy. Tych, którzy doświadczą bezdomności. Już wiemy, że Rosjanie atakują tak, żeby było ciemno, zimno i bez wody. Ludzie będą uciekać przed głodem i brakiem dachu nad głową - tłumaczy rozmówczyni Interii. Fundacja Happy Kids: Spodziewamy się rekordowych rachunków O swój los drżą także rodzinne domy dziecka. Fundacja Happy Kids prowadzi 17 placówek, w których przebywa 150 podopiecznych. W 16 ośrodkach w całej Polsce mają także 1,5 tys. ewakuowanych z Ukrainy dzieci. Jesienią mierzyli się z gigantycznymi rachunkami za gaz. Po medialnej burzy udało się dojść do porozumienia ze spółką gazową. Teraz sen z powiek fundacji spędzają ceny energii i opału. - Z racji na liczbę domów i mieszkających w nich dzieci ponosimy gigantyczne konsekwencje wszelkich podwyżek. Spodziewamy się rekordowo wysokich rachunków - mówi Ewa Tietianiec, wiceprezes zarządu ds. projektów fundraisingowych w Fundacji Happy Kids. Dziś Tietianiec zapłaciła fakturę za ekogroszek dla jednego z rodzinnych domów dziecka. - W tamtym roku było 800 zł za tonę, dziś - 3,4 tys. zł. Tona ekogroszku w tym domu, jeśli nie ma ostrych mrozów, wystarcza na miesiąc - podkreśla nasza rozmówczyni. Kolejnych miesięcy obawiają się zarówno rodzinne domy dziecka Happy Kids, jak i ośrodki, w których w tej chwili przebywają ewakuowane z Ukrainy dzieci. Wszyscy zastanawiają się, jak przetrwać. "Cztery osoby zamiast dwóch. 16 stopni i wyłączamy co się da" Szukanie oszczędności już się zaczęło. - Tyle, że odbędzie się ono kosztem naszych podopiecznych - alarmują nasi rozmówcy. Co dalej? Jak sobie poradzić z kryzysem? Siostra Małgorzata Chmielewska bierze głęboki oddech. Po chwili przyznaje gorzko: - Nie wiem. Żebrzemy. Oczywiście staramy się maksymalnie ograniczać wydatki. Limitujemy wyjazdy samochodów. Temperaturę w pomieszczeniach będziemy obniżać, ale nie możemy przecież za bardzo, tam mieszkają ludzie. To jest sytuacja, w której poza robieniem wszystkiego, co w naszej mocy, musimy najzwyczajniej w świecie liczyć na Opatrzność. Nie mam pojęcia, jak to będzie - przyznaje. - Drastyczne podwyżki prowadzą do drastycznych ograniczeń działalności - wskazuje ks. Isakowicz-Zaleski. - Jeśli nie znajdziemy pieniędzy, to zacznie się wyłączanie poszczególnych pomieszczeń. Czyli np. w pokoju zamiast spać we dwóch, będą spać we czterech. Nasi podopieczni nie mają większych możliwości manewru. Bo co wyłączą, z czego zrezygnują? Będą siedzieć w 16 stopniach. To uderza w tych ludzi. Często starszych, schorowanych. Wszystkie dotychczasowe sukcesy, prowadzone terapie, rehabilitacje, wszystko będzie zawieszone. Bo wszystko pójdzie na ogrzewanie i rachunki - mówi. Jak zaznacza ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, część placówek dziennych przejdzie na działalność zdalną. - Ale jak można rehabilitować niepełnosprawnych online? My już to przerabialiśmy, dało to bardzo negatywne skutki, a teraz trzeci raz grozi nam to samo. Tyle, że nie z powodu pandemii, a braku możliwości ogrzania budynku - podkreśla prezes zarządu krajowego Fundacji im. Brata Alberta. - To co mogliśmy odłączyć, jeśli chodzi o jakieś oświetlenia na zewnątrz, to wszystko już zrobiliśmy. Oszczędność ustawiona jest maksymalnie. Ale jeśli my za ubiegły rok mieliśmy korektę za prąd na 28 tys. zł, to za cztery miesiące przyjdzie kolejna, i następne 20-30 tys. będziemy musieli zapłacić. Plus rachunki bieżące - mówi Wojciech Kamiński, prezes Zachodniopomorskiego Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej. 2000 kWh. Pomoc dla gospodarstw domowych. Ale o fundacjach na razie cisza Wiadomo już, że na wsparcie będą mogły liczyć rodziny. W czwartek premier Mateusz Morawiecki ogłosił pomoc dla wszystkich gospodarstw domowych - to gwarantowana cena energii co najmniej do poziomu 2 tys. kWh rocznie. Co z instytucjami pomocowymi? - Jeśli chodzi o podmioty wrażliwe, nad rozwiązaniami jeszcze pracujemy - powiedziała minister klimatu i środowiska Anna Moskwa, pytana o te kwestie podczas konferencji prasowej. Interia Biznes: Tani prąd dla Polaków. Ile to jest 2000 kWh rocznie? - Takie organizacje jak nasza nie przeżyją samodzielnie bez pomocy finansowej instytucji publicznych - przekonuje Wojciech Kamiński, prezes Zachodniopomorskiego Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej. - Liczymy na pomoc - nie ukrywa Ewa Tietianiec z Fundacji Happy Kids. - Już teraz zwracamy się także do samorządów, żeby przyszłoroczne budżety planowały na innym poziomie, uwzględniając dotacje na rzecz dzieci, które są u nas. Samorządy: Kolejne trudne decyzje przed nami Co zrobią samorządy? - Sami musimy bardzo oszczędzać - mówi Interii Dariusz Sadowski z Urzędu Miasta w Szczecinie. - Przed samorządami trudny czas i Szczecin nie jest wyjątkiem. Już zrezygnowaliśmy z organizacji Miejskiego Sylwestra i wywieszania iluminacji świątecznych. Kolejne trudne decyzje być może przed nami - dodaje. Władze Lublina zaznaczają, że mimo niełatwej sytuacji finansowej miasta, cały czas analizują możliwości budżetowe i "w miarę posiadanych funduszy" wspierają działalność lubelskich podmiotów. Złudzeń co do tegorocznych dopłat do rachunków fundacji czy stowarzyszeń, jednak nie pozostawiają. - Zawarte umowy o dofinansowanie zadań nie przewidują w trakcie trwania umowy zwiększania dofinansowania kosztów obsługi zadań ze względu na wzrost cen, np. energii. Tego typu opłaty są kosztami ponoszonymi przez organizacje pozarządowe jako wkłady własne. W przyszłym roku, po ogłoszeniu nowych konkursów ofert na realizacje zadań gminy, oferty organizacji pozarządowych będą rozpatrywane z uwzględnieniem wyższych kosztów, w tym eksploatacji placówek. Oczywiście w miarę możliwości finansowych miasta - informuje Monika Głazik z biura prasowego w Kancelarii Prezydenta Miasta Lublin. - Będziemy siłą rzeczy uruchamiać nasze żelazne zapasy. Ale coś kosztem czegoś. Pod znakiem zapytania stanie tworzenie kolejnych miejsc dla dzieci w naszych domach. Bo budżet nie jest z gumy - zaznacza Ewa Tietianiec. Wszyscy pewni są jednego: zakończenie działalności pomocowej to ostateczność. - To nie jest sklep spożywczy, że zamkniemy i wywiesimy kartkę "nieczynne". Tu mamy do czynienia z ludźmi. Niektórzy są u nas po kilka lat, często z bardzo dramatycznymi życiowymi historiami. Nie możemy im powiedzieć: to koniec, bo rachunki poszły w górę - podsumowuje Wojciech Kamiński. Irmina Brachacz, Justyna Kaczmarczyk Kontakt do autorek:irmina.brachacz@firma.interia.pljustyna.kaczmarczyk@firma.interia.pl