Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Nieoczekiwana zmiana miejsc

Dziś istnieje wiele przesłanek, że Jarosławowi Kaczyńskiemu może się udać wygrać wybory parlamentarne w 2009 roku, a dla brata prezydenturę w 2010 - mówi dr Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego.

/AFP

Krzysztof Różycki: W ostatnich dniach, a nawet godzinach odeszli z rządu: ministrowie spraw wewnętrznych, obrony narodowej, komendant główny policji oraz ważny minister z Kancelarii Prezydenta. Poza tym ostatnim przypadkiem - ani opozycja, ani politolodzy, nie mówiąc już o dziennikarzach, nie poznali prawdziwych przyczyn tych dymisji. To chyba dobrze świadczy o ekipie Jarosława Kaczyńskiego. Takiej szczelności nie miała żadna z poprzednich ekip.

Marek Migalski: Zgadzam się, że wszyscy obserwatorzy naszej sceny politycznej poruszają się jak dzieci we mgle. Dawno już nie widziałem tak skołowanych komentatorów i naukowców. Do tej grupy zaliczam także siebie. Przyczyny tych dymisji wyglądają na tak niezrozumiałe lub na tak wielopiętrowe, że powstało kilka lub kilkanaście prób ich wytłumaczenia i wszystkie te teorie są podobnie racjonalne lub - mówiąc bardziej szczerze - tak samo nieracjonalne. Czy jednak świadczy to o szczelności? W przeszłości z tego rządu wyciekały już różne informacje. Tym razem jest inaczej, bo jeżeli rzeczywiście mamy do czynienia z jakimiś wewnętrznymi konfliktami, bierze w nich udział tylko parę osób i to jest prawdziwa przyczyna braku wiadomości.

Spróbujmy więc omówić chociaż kilka z tych nieracjonalnych teorii. Na temat dymisji ministra Radka Sikorskiego spekulowano, że jest zbyt samodzielny, że zaszkodził mu konflikt z szefem kontrwywiadu wojskowego Antonim Macierewiczem, wreszcie, iż zbyt opieszale usuwał z armii "czerwonych generałów". Ani jednym słowem nie wspomniano, że powodem dymisji ministra mogły być zbliżające się negocjacje z Amerykanami na temat "tarczy antyrakietowej". Brzmi to jak herezja, bo przecież nikt tak dobrze nie zna Amerykanów jak Sikorski. Ale Amerykanie równie dobrze znają Sikorskiego. Wiedzą o jego wszystkich słabych punktach. Pamiętajmy, że były minister jest członkiem rzeczywistym American Enterprise Institute - wpływowej instytucji, która była i jest zapleczem administracji prezydenta Busha. Do AEI należą lub sympatyzują z nią: Richard Perle, Paul Wolfowitz, John Bolton, Michael Rubin, Douglas Feith, Elliot Abrams, czyli ludzie mający ogromne wpływy w Pentagonie. Trudno negocjuje się z kolegami, zwłaszcza gdy ma się żonę, która towarzysko także związana jest z tym środowiskiem.

Ta koncepcja jest równie racjonalna jak inne wymienione przez pana teorie. Na jej korzyść przemawia fakt, że Radek Sikorski nigdy nie cieszył się wielkim zaufaniem Pałacu Prezydenckiego, czym może pochwalić się jego następca minister Szczygło. Ten brak zaufania Lecha Kaczyńskiego do ministra Sikorskiego był praprzyczyną jego dymisji.

Gdy mówimy o plotkach i pogłoskach, to podzielę się z panem informacją, jaką usłyszałem od bardzo wpływowego polityka Samoobrony i mniej wpływowego posła LPR. Twierdzą oni, że prawdziwym powodem dymisji Sikorskiego była jego żona. Anne Appelbaum jest Amerykanką żydowskiego pochodzenia. Jej rodzina należy do amerykańskiego establishmentu. Jeszcze w lutym do Polski ma przyjechać delegacja Żydów amerykańskich, która będzie domagać się zwrotu przedwojennego mienia swoich przodków. Nie przytaczałbym tej wielopiętrowej, niezbyt spójnej, a nawet dość zabawnej hipotezy, gdyby w Sejmie nie powtarzali jej ludzie mający wpływ na funkcjonowanie koalicji.

Według mnie, to kompletna bzdura, którą wcześniej wyczytałem już w "Naszym Dzienniku".

Nawet poważne media uważają, że bracia Kaczyńscy są zawistni i nie tolerują wokół siebie ludzi cieszących się dużą popularnością. Czy Radek Sikorski to właśnie taki przypadek?

Fenomen Zbigniewa Ziobry, najbardziej popularnego ministra obecnego rządu, przeczy tej teorii. Kaczyńscy pozbywają się wszystkich, którzy okazują im nielojalność lub nie chcą się podporządkować. Lojalność wobec braci Kaczyńskich to podstawowa cnota obowiązująca w PiS. Tak Jarosław, jak i Lech akceptują, że jakiś polityk jest od nich bardziej popularny. Przyczyną dymisji premiera Marcinkiewicza nie była jego wielka popularność, lecz fakt, że chciał ją przekuć na własną samodzielność i za plecami Jarosława Kaczyńskiego spotykał się z Donaldem Tuskiem. Dziś jego pozycja polityczna jest więcej niż słaba, a on sam ma problemy ze znalezieniem pracy. Także powodem popadnięcia w przejściową niełaskę eurodeputowanych Adama Bielana i Michała Kamińskiego nie była ich popularność, lecz to, że zbyt często i głośno powtarzali, iż są głównymi autorami zwycięstwa Lecha Kaczyńskiego. Tak wpływowy i ambitny polityk jak prezydent na pewno nie lubi wysłuchiwać, że zawdzięcza coś swoim podwładnym.

Czy sugeruje pan, że Ludwik Dorn przestał być lojalny?

Nie. Myślę, że Dorn nadal cieszy się pełnym zaufaniem prezydenta i premiera.

Dymisja Ludwika Dorna także doczekała się już kilkunastu teorii. Spór o wojewodów, konflikt kompetencyjny z ministrem Ziobrą, zbyt wolna dezubekizacja resortu, powiązania jednego z wysokich funkcjonariuszy policji z byłym senatorem Stokłosą... Tymczasem powód może być bardzo banalny: odwrócenie uwagi od innych zmian personalnych. Przecież już na drugi dzień po odejściu Dorna z MSW nikt nie mówił o Sikorskim.

Tak jak zapomniano już o dymisji prezydenckiego ministra Andrzeja Krawczyka. Myślę, że to odwrócenie uwagi opinii społecznej nie było jedynym powodem dymisji Dorna, ale na pewno miało istotne znaczenie.

Wspomniał pan o lojalności Zbigniewa Ziobry. Tymczasem coraz głośniej spekuluje się, że minister poszerza swoją strefę wpływów. Używa się nawet określenia, iż buduje imperium. Dowodem na to ma być nominacja jego zastępcy Janusza Kaczmarka na stanowisko ministra spraw wewnętrznych, wcześniejsze obsadzenie fotela szefa ABW przez prokuratora Bogdana Święczkowskiego i przygotowywana nominacja na komendanta głównego policji dla kolejnego prokuratora Konrada Kornatowskiego.

Zbigniew Ziobro bardzo konsekwentnie buduje swoją polityczną przyszłość. Idzie śladami Lecha Kaczyńskiego i - jak każdy ambitny polityk - zapewne chciałby kiedyś zostać prezydentem państwa. Jest bardzo młody, ma czas i umie czekać. Myślę, że przykład odsunięcia Marcinkiewicza wiele go nauczył. Na pewno tworzy wokół siebie krąg zaufanych i oddanych mu ludzi, lecz jego pozycja nie jest na tyle silna, żeby mógł cokolwiek zrobić wbrew woli Jarosława Kaczyńskiego, a już na pewno nie odsunąć od kierowania resortem Ludwika Dorna. Nie ma więc namacalnego dowodu na istnienie konfliktu Ziobro - Dorn. Za to z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy przypuszczać, że w łonie rządu szykuje się prawdziwy, a nie medialny konflikt między wicepremierem Dornem a ministrem Gosiewskim. Obaj panowie są bardzo ambitni. Obaj mają bardzo dobre kontakty z Jarosławem Kaczyńskim. Gdy teraz okazuje się, że część kompetencji Gosiewskiego jako rządowego koordynatora ma przejąć Dorn, może to wywołać konflikt niebezpieczny nie tylko dla rządu, ale i dla PiS-u jako partii.

Myślę, że Gosiewski jest na straconej pozycji, gdyż nowe umocowanie Dorna cieszy się poparciem LPR i Samoobrony. Wiem, że Giertychowi i Lepperowi nie w smak było, że pewne ustalenia premiera komunikował im Przemysław Gosiewski, jak śmiano się w Samoobronie, "minister, który nie ma nawet własnej teki". Teraz będzie to czynić pierwszy wicepremier. Przejdźmy do kolejnych "konfliktów". Prof. Paweł Śpiewak, poseł PO, powiedział w czwartek w TVN24, że gdyby nie znał braci Kaczyńskich, to mógłby przypuszczać, że ostatnie roszady personalne są dowodem na spór kompetencyjny między prezydentem i premierem.

Oczywiście takiego konfliktu nie ma i nawet trudno go sobie wyobrazić. Można natomiast wyobrazić sobie konflikty między kancelariami prezydenta i premiera. Każda struktura ma bowiem tendencje do autonomizacji i poszerzania własnej sfery wpływów. Może więc czasem iskrzyć między urzędnikami, ale na pewno nie między braćmi, zwłaszcza że od dawna wiemy, że Jarosław Kaczyński ma w tym tandemie pozycję dominującą. Przy tej okazji warto zauważyć polityczne osamotnienie pana prezydenta. W ostatnich dniach odeszło dwóch jego bardzo bliskich współpracowników: Szczygło i Krawczyk. Dużo wcześniej musiał podać się do dymisji minister Urbański, który teraz jest zwykłym doradcą. To kurczenie się prezydenckiego zaplecza powoduje, że może on zacząć popełniać błędy, co utrudniłoby mu reelekcję.

Czy to nie dziwne, że w ostatnich tygodniach liderzy LPR i Samoobrony są wyjątkowo cisi i mniej widoczni w mediach? Pamiętamy, jak ostro Giertych targował się z premierem w sprawie poparcia dla Sławomira Skrzypka, a dziś na konferencjach prasowych zajmuje się kolorem szkolnych mundurków. Andrzej Lepper także nie atakuje już PiS-u, a jedynie dość nerwowo usiłuje bronić partię przed skutkami seksafery.

Odwołanie Dorna, "trzeciego bliźniaka", jest dla koalicjantów sygnałem, że nie ma decyzji personalnej, której Jarosław Kaczyński bałby się podjąć. LPR siedzi cicho, gdyż boi się nowych wyborów, w których prawdopodobnie nie przekroczy progu 5 proc.. Zerwanie przez PiS koalicji może więc oznaczać dla Romana Giertycha koniec politycznej kariery. Samoobrona, która zapewne znalazłaby się w nowym parlamencie, boi się śledztw prokuratorskich, które mogą rozszerzyć się na sprawy wykraczające poza seksaferę, i reaguje na to agresją.

Podobno PiS cały czas jest przygotowany na rząd mniejszościowy.

Ten scenariusz jest całkiem realny. Marszałek Jurek uruchomił procedurę zaskarżania weksli, co może być zapowiedzią do kolejnej próby przejmowania przez PiS posłów Samoobrony. Może się okazać, że to misterna gra mająca na celu pozbycie się z rządu Leppera, a pozyskanie Rokity, który z grupą swoich zwolenników mógłby odejść z Platformy Obywatelskiej.

Wierzy pan w to, że Rokita wejdzie do rządu Jarosława Kaczyńskiego?

Jestem przekonany, że po krótkim okresie zachwytów premier zrobiłby wszystko, żeby zmarginalizować jego pozycję. Rokita ma trzy możliwości: wejść do rządu, założyć własne ugrupowanie lub powalczyć o odzyskanie wpływów w Platformie. Dziś widać, że wybrał tę ostatnią możliwość.

Nie milkną plotki na temat nowej partii, której liderami mieliby być: Rokita, Marcinkiewicz i Płażyński. Teraz spekuluje się, że być może przystąpi do nich Radek Sikorski. Zapewne dlatego, pod warunkiem zachowania lojalności, premier obiecał Sikorskiemu stanowisko ambasadora w USA.

Programowo i osobowościowo Sikorski pasowałby do tej grupy. Właśnie dlatego Jarosław Kaczyński chce skłonić go do lojalności i pozostania z PiS-em.

Przez ostatnie tygodnie liderzy PiS-u zapewniali, że z rządu odejdą najsłabsi ministrowie. Media wymieniały: Polaczka, Kalatę, Wiecheckiego, Woźniaka, Fotygę i tylko w sprawie minister spraw zagranicznych premier zabrał głos, dementując plotki o jej odejściu. Tymczasem odeszli ministrowie bardzo wpływowych resortów, którzy cieszyli się dobrą opinią.

Istnieje stara politologiczna zasada, że w momencie głębokiej rekonstrukcji rządu najgorszych ministrów rzuca się na pożarcie opinii publicznej. Powoduje to wzrost notowań premiera i rządzącej koalicji, co jest naturalną premią za nowość. PiS tę szansę zmarnował. Nie podając przyczyn roszad personalnych, stracił na wizerunku. Badania opinii dowiodły, że społeczeństwo negatywnie oceniło dymisję ministrów.

Mimo tej oceny, różnych wpadek, gaf i niezręczności, mimo ciągłych ataków nieprzychylnych mediów, partia Kaczyńskich nie traci na popularności. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że w sondażach Platforma Obywatelska zazwyczaj jest przeszacowana, a PiS niedoszacowany, to okaże się, że Prawo i Sprawiedliwość wygra także następne wybory.

PiS-owi, jak żadnemu ugrupowaniu, udaje się porozumiewać z wyborcami ponad głowami mediów. To duża umiejętność i klucz do politycznego sukcesu. Dlatego gdy Jarosław Kaczyński ma plan sprawowania władzy nie tylko do końca obecnej kadencji, ale chce wygrać wybory parlamentarne w 2009 roku, a dla brata prezydenckie w 2010, to przynajmniej dziś istnieje wiele przesłanek, że może się to udać.

Angora

Zobacz także