Nigdy wcześniej rocznica rzezi wołyńskiej nie odbywała się przy tak poważnej i szerokiej reprezentacji przedstawicieli władz. W Apelu Pamięci przed pomnikiem Ofiar Ludobójstwa na warszawskim skwerze Wołyńskim wziął udział premier Mateusz Morawiecki, szef gabinetu prezydenta Paweł Szrot, prezes Najwyższej Izby Kontroli Marian Banaś i prezes Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska. Senat reprezentował wicemarszałek Bogdan Borusewicz. Był też prezes PiS Jarosław Kaczyński, Konfederację reprezentował Krzysztof Bosak. Najważniejsza wydaje się być jednak obecność szefów parlamentów Polski i Ukrainy. Gościem specjalnym uroczystości był przewodniczący Rady Najwyższej Rusłan Stefanczuk. To do niego bezpośrednio zwróciła się w swoim wystąpieniu Elżbieta Witek. Marszałek Sejmu nawiązała do pomocy, jakiej Polacy udzielili Ukraińcom po agresji Rosji w lutym 2022 roku. - Polacy zachowali się jak trzeba. Teraz oczekujemy tego, co w naszej cywilizacji, kulturze chrześcijańskiej jest najważniejsze. Co jest potrzebna zarówno nam Polakom, jak i wam Ukraińcom - mówiła. - Każdy z nas po śmierci bliskich musi przeżyć czas żałoby. Każdy z nas powinien mieć takie miejsce, gdzie pochowani są bliscy, gdzie można postawić krzyż, zapalić znicz i można się pomodlić. I o to apelujemy - podkreśliła Witek. Podziękowała też Stefanczukowi za obecność na uroczystości. Zaznaczyła, że obecność ta była inicjatywą samego Stefanczuka. Nie poznaliśmy jego publicznej odpowiedzi na "oczekiwanie" marszałek Witek. Przewodniczący Rady Najwyższej nie zabrał głosu w czasie uroczystości. Rozmawiał natomiast z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim. Przerwana rozmowa księdza z szefem parlamentu Ukrainy Po Apelu Pamięci kolejne delegacje składały wieńce przed pomnikiem Ofiar Ludobójstwa. Pokłonił się przed nim również Rusłan Stefanczuk. W trakcie uroczystości ksiądz Isakowicz-Zaleski stał z boku, ze swoimi współpracownikami. Mieli ze sobą transparenty. Na jednym hasło "Nie o zemstę, lecz o pamięć i prawdę wołają ofiary ludobójstwa". Na drugim wyartykułowano pytanie: "Ukraino. Dlaczego nie pozwalasz pochować naszych matek i ojców?". Właśnie z tym drugim transparentem ksiądz Isakowicz-Zaleski podszedł do Stefanczuka podczas składania wieńców. Po uroczystości zapytaliśmy duchownego czego dotyczyła rozmowa. Ksiądz przekazał nam, że powiedział Stefanczukowi o potrzebie ekshumacji ofiar zbrodni wołyńskiej. Mówił też o obecnym wsparciu Ukrainy, które uważa za zasadne i potrzebne. Jak odpowiedział Stefanczuk? - Nic nie powiedział. Kiwał tylko głową. Potem marszałek Witek nam przerwała. Powiedziała, że to nie jest właściwy moment na tę rozmowę - stwierdził duchowny w rozmowie z Interią. Kombatanci: Nie ma konsensusu pomiędzy Ukraińcami i Polakami O ocenę obchodów rocznicy oraz negocjacji Polski i Ukrainy ws. ekshumacji, poprosiliśmy też obecnych na uroczystości kombatantów. - Uważam to za swój patriotyczny obowiązek, żeby tutaj być - powiedział w rozmowie z Interią żołnierz okręgu lwowskiego Armii Krajowej, podpułkownik Eugeniusz Kluz. - Bardzo nam wszystkim miło (że Rusłan Stefanczuk był obecny na uroczystości - red.), ale chcielibyśmy usłyszeć słowo przepraszam. Moim zdaniem to i ekshumacja są równie ważne. I doprowadzanie do jakiegoś konsensusu między Ukraińcami, a Polakami, bo jego w tej chwili nie ma. To tak pozornie wygląda tylko - dodał. - My się po prostu nie miłujemy. Ze względów humanitarnych przyjęliśmy niezliczone liczby Ukraińców. Wcale nie ze względów chrześcijańskich. Podkreślam, ze względów humanitarnych, bo Polacy są humanitarni - uważa podpułkownik. W 1943 roku Kluz miał 13 lat. Zbrodnia wołyńska nie dotknęła bezpośrednio jego rodziny, ale jak zaznacza, ofiarami ukraińskich nacjonalistów padli jego znajomi. Dlatego stara się pielęgnować pamięć o ludobójstwie na Wołyniu. Tragedia Wołynia dotknęła natomiast bezpośrednio kapitana Józefa Chodynieckiego. Pochodzi z Panowic w obwodzie tarnopolskim. Urodził się w 1928 roku. Teraz, podobnie jak Kluz, mieszka w Toruniu. Do Warszawy przyjechali specjalnie na obchody rocznicowe. - Jak był u nas w Toruniu Smarzowski, miał spotkanie ze studentami. Nie wypadało tam zabierać głosu, bo studenci to wie pan, ten o "Drogówce", ten o "Weselu". Nic na temat Wołynia. Ja jestem wiekowy. Nie jest tak łatwo już zabrać głos, szczególnie jak się to przeżyło. Ale trzeba zacząć od prostych zdań - wspomina kapitan, który opowiedział nam o spotkaniu z reżyserem sprzed dwóch lat. - Wreszcie stanąłem. Dali mi ten mikrofon. I tak mówię: panie Wojciechu, nie mam żadnych pytań. Przyszedłem tutaj tylko dlatego, żeby panu serdecznie podziękować za film "Wołyń". Moim marzeniem było, żeby to było udokumentowane - powiedział nam kapitan. - Rozumiem, że ten film był tak zatytułowany, ale napady nie zaczęły się na Wołyniu, tylko w moim województwie - podkreśli Chodyniecki. Opowiedział nam o atakach ukraińskich nacjonalistów już na początku wojny. Jego wieś się początkowo obroniła, bo po wkroczeniu Armii Czerwonej 17 września 1939 roku, mieszkańcom udało się schować broń. - Ale 24 naszych zabili. A swoich banderowców zabierali na furmanki, bo furmanki już przyjechały, żeby rabować - dodał. W tym momencie kapitan zaczął opowiadać z trudem. - Mojego sąsiada zabili. Jednego też, nie wiem jakim sposobem. Kula mu weszła w oko i zabiła. Ojciec gdzie indziej uciekł, ja gdzie indziej, matka gdzie indziej, żeby nas ktoś uratował. Bo jak razem, to wyłapaliby nas. Tak było - powiedział nam kapitan. Takich historii były tysiące. Wciąż nie wiadomo ilu dokładnie Polaków i w jakich okolicznościach zginęło z rąk ukraińskich nacjonalistów na wschodzie II Rzeczypospolitej. Według różnych szacunków to około 100 tysięcy osób. Jedynym sposobem na ustalenie dokładnych liczb jest odnalezienie i ekshumacja ciał ofiar, której dziś strona polska - jak powiedziała marszałek Witek - oczekuje od Ukrainy. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!