- Chciałbym zadeklarować naszą otwartość na różne środowiska społeczne i polityczne, które będą chciały dołączyć do naszego koalicyjnego komitetu wyborczego. (...) Szczególnie życzliwie patrzymy w stronę samorządowców zorganizowanych w różnych ruchach, z którymi też prowadzimy rozmowy - mówił podczas konferencji prasowej Władysław Kosiniak-Kamysz. Szymon Hołownia dodawał: - Rozmawiamy z różnymi ugrupowaniami, w których dzisiaj skupieni są samorządowcy. Czekamy na ich decyzję, bo toczą debaty w wewnętrznych gronach, w jakiej formule iść do wyborów. Rozumiem, że dla samorządowców to są trudne decyzje. Rozumiemy, że to może potrwać. Kosiniak-Kamysz poszedł krok dalej i powiedział wprost, z kim nowa koalicja PSL-Polska 2050 prowadzi rozmowy. - To stowarzyszenia samorządowe i organizacje samorządowe. To jest Tak dla Polski!, OKS, to są samorządowcy bezpartyjni. Szczególnie ciepło patrzymy na inicjatywę Jacka Karnowskiego, bo od wielu tygodni współpracujemy w Senacie. To dzięki naszej postawie są tam traktowani podmiotowo. Liczymy, że będą podejmować decyzje o wsparciu i starcie w wyborach - mówił Kosiniak-Kamysz. Czym jest Ruch Samorządowy Tak dla Polski Problem w tym, że Ruch Samorządowy Tak dla Polski to nie jest inicjatywa Jacka Karnowskiego, prezydenta Sopotu, ale Rafała Trzaskowskiego. Prezydent Warszawy po kampanii prezydenckiej trzykrotnie próbował zbudować podmiot, który byłby pozapartyjnym przedłużeniem jego popularności. Udało się to zrobić wspólnie z innymi samorządowcami w ruchu, na którego czele stanął właśnie Karnowski. Ruch od początku był aktywny politycznie, a jego lokomotywą był Trzaskowski. Dołączyli do niego prezydenci innych największych miasta, ale również wójtowie, burmistrzowie i inni. Nowy gracz się rozrósł i coraz śmielej jego członkowie mówili o starcie w wyborach. Problem w tym, że są nimi politycy, którzy często mają legitymację partyjną jakiegoś ugrupowania. Sam Trzaskowski jest przecież wiceprzewodniczącym Platformy Obywatelskiej, a ostatnio aktywnie włączył się w prekampanię tej formacji - wspólnie z Donaldem Tuskiem przemawiał na Lubelszczyźnie i dał jasny znak, po której stronie zamierza się zaangażować. Pozostali samorządowcy głowią się, w jaki sposób wspomóc opozycję w wyborach. I który z trzech komitetów wybrać. Według naszych informacji prowadzą wielotorowe rozmowy zarówno z PSL-Polską 2050, jak i PO. - Będziemy wspierać samorządowców na wszystkich demokratycznych listach, a kształty tych list są w trakcie ustaleń - mówi nam prezydent Sopotu Jacek Karnowski. Prezes Ruchu Samorządowego Tak dla Polski jest w dalszym ciągu orędownikiem pójścia do wyborów pod jednym, wspólnym szyldem opozycji. - Ruch tworzą w większości niezależni samorządowcy, ale są też członkowie PO, PSL, Polski 2050, Lewicy. Naprawdę zależy nam na jedności opozycji, podobnej do "paktu senackiego". Bo wtedy mamy zwycięstwo w dwóch wymiarach - matematyczne i emocjonalne. Dalej będziemy namawiali liderów do jedności i będziemy nad tym pracować. Miejsce poszczególnych osób nie jest najważniejsze - przekonuje Karnowski. Ruch Tak dla Polski na rozdrożu Jego słowa wyraźnie pokazują, że wewnątrz samego ruchu nie ma dziś przekonania do startu w wyborach z jednym, konkretnym komitetem wyborczym. Wszystko wskazuje na to, że te będą przynajmniej trzy - KO, Lewica oraz PSL-Polska 2050. Samorządowcy powinni wzmocnić wszystkie te listy, a co za tym idzie, ruch nie wystawi wspólnej reprezentacji do jednego komitetu. Arkadiusz Chęciński, prezydent Sosnowca: - Od kilku tygodni toczą się rozmowy dotyczące naszego startu i wzmocnienia opozycji. Wiadomo, że nie będzie wspólnej listy. Skoro Hołownia i Kosiniak-Kamysz się porozumieli, to teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, by finalizować rozmowy. Chcemy też, by z Koalicją Obywatelską rozmowy dobiegły końca, gdzie również ustalamy pewne zasady wspólnego startu. Słowem: samorządowcy z ruchu negocjują ze wszystkimi największymi podmiotami i wszystko wskazuje na to, że poszczególni politycy wzmocnią każdy z tych komitetów. Energia przez lata kumulowana w ruchu zostanie więc rozproszona. Samorządowcy liczą na to, że jednak zachowają swoją podmiotowość, a ich szyld będzie widoczny w wyborach. Dlatego też chcą, by ci politycy, którzy nie są utożsamiani z konkretną formacją, poszli do wyborów z jednej listy. Każdy samorządowiec zdecyduje sam, gdzie wystartuje - Ci prezydenci, którzy należeli do partii politycznych, pozostają im wierni i raczej będą szli do wyborów jako przedstawiciele tych partii. Nie ma problemu, jeśli ktoś jest z Lewicy i chce iść z Lewicą, albo jest w PO i chce iść z PO. Chodzi o bezpartyjnych i decyzję samego Ruchu Tak dla Polski. Decyzja musi być kolegialna i na pewno zapadnie w najbliższym czasie - zapewnia Chęciński, który jest członkiem zarządu ruchu. Tymczasem gdzie przyłożyć ucho, tam inne głosy słychać. Marszałek woj. mazowieckiego Adam Struzik mówi nam, że sprawa jest prostsza niż mogłoby się wydawać. Scenariusz z góry skazany na klęskę - Niektórzy mają marzenia o jakimś wielkim starcie, ale ja jestem realistą. Od początku twierdziłem, że to niemożliwe. Samodzielny komitet wyborczy, który nie jest partią polityczną, z góry skazany jest na klęskę. To są marzenia, ale nierealne. Nie da się tego zrobić. Lepiej, żeby samorządowcy bardzo świadomie decydowali się na start w ramach opozycji demokratycznej z tych trzech komitetów. Ludzie potrafią odnaleźć się na tych listach - zapewnia marszałek, który jest jednocześnie wiceprezesem PSL. Polityk PSL - w przeciwieństwie do Karnowskiego - jest zbudowany perspektywą wyborczej batalii przy trzech komitetach opozycji. Dzięki tej "wielobarwności", jak mówi, samorządowcy będą silniejsi. Nie widzi też zagrożenia dla całego projektu stowarzyszenia. - Zdecydowana większość członków tego stowarzyszenia to ludzie bardzo świadomi, odpowiedzialni. Chodzi o to, by wymuszać na partiach politycznych rozwiązania korzystne dla samorządów. Trzeba to robić we wszystkich klubach parlamentarnych, a nie tylko w jednym - przekonuje. Członkowie jednego ruchu na trzech listach wyborczych Na pół roku przed wyborami sytuacja wydaje się więc jasna. Politycy z Ruchu Samorządowego Tak dla Polski wezmą udział w wyborach parlamentarnych, ale najpewniej nie pod wspólnym szyldem, ale rozdrobnieni. Instrument, który był strojony przez lata gra - przynajmniej na tym etapie rozmów - trzy różne melodie. Sytuację mogłaby odwrócić jedynie zmiana strategii całej opozycji. Donald Tusk ostrzegał, że ci, którzy nie rozumieją, że tylko jedna lista przyniesie sukces, znikną i dostaną od wyborców baty. - Wtedy zostanie jedna lista - mówił w Żywcu. Wciąż nadzieję na jedną listę ma Karnowski, bo dzięki niej samorządowcy wystawiliby szeroką reprezentację, a Tak dla Polski zachowałby szyld i podmiotowość. - Od początku byliśmy za jak największą jednością na opozycji. Cztery listy to pewna porażka. Trzy listy to słabe zwycięstwo. Dwie listy lub jedna to mocne zwycięstwo, a tego potrzebujemy, żeby zatrzymać rozkradanie Polski. Dobrze by było, żeby doszło do dalszej jedności - przekonuje prezydent Sopotu. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz na lukasz.szpyrka@firma.interia.pl