"The Washington Post": Widzieli piekło Awdijiwki. Ich relacja przeraża
- Byłem tak naładowany adrenaliną, że zagłuszyło to wszystkie inne emocje - wspomina żołnierz o pseudonimie "Fiedia", jeden z obrońców Awdijiwki. Rosjanie bez oglądania się na straty atakowali non stop. Ukraińcy musieli opuścić miasto, a odwrót był chaotyczny i bez planu. - To była "droga śmierci" - mówi 21-latek o pseudonimie "Major".
- Cotygodniowy, piątkowy cykl "Interia Bliżej Świata" to najciekawsze artykuły najważniejszych zagranicznych gazet
- "The Washington Post" rozmawiał z ukraińskimi żołnierzami o ostatnich dniach przed odwrotem z Awdijiwki, gdzie od października 2023 r. trwały zacięte walki
- W trakcie odwrotu miał panować chaos, a wielu żołnierzy miało trafić do niewoli
- Zdobycie Awdijiwki uchodzi za największy sukces rosyjskiej armii od maja 2023 r.
17 lutego Rosja poinformowała o przejęciu całkowitej kontroli nad położoną na wschodzie Ukrainy Awdijiwką - był to jej pierwszy znaczący zysk terytorialny od prawie roku. Wycofanie się z miasta było dotkliwą porażką dla Kijowa, który do ostatniej chwili próbował powstrzymać Rosjan.
Według wielu relacji Ukraińcy źle zaplanowali odwrót z Awdijiwki. W jego trakcie miał panować chaos, a żołnierze bali się dostać w ręce nacierającego wroga.
"The Washington Post" rozmawiał z siedmioma żołnierzami z 3. Brygady Szturmowej o ostatnich dniach rosyjskiego ataku na ukraińskie miasto. Ich relacje uświadamiają, jak bardzo niekorzystna jest sytuacja Ukrainy na froncie, gdy żołnierze nie tylko ustępują liczebnie Rosjanom, ale i czekają na posiłki oraz dostawy zachodniej broni.
Wojna w Ukrainie. Odwrót z Awdijiwki jak droga śmierci
21-letni żołnierz o pseudonimie "Major" przybył do Awdijiwki w drugim tygodniu lutego. Zainstalował się w starym, dwupiętrowym akademiku, gdy kolejne fale rosyjskich żołnierzy zaczęły nacierać na pozycję jego jednostki.
W końcu grupa dobrze wyszkolonych okupantów uderzyła w nich granatnikami przeciwpancernymi (RPG) i w krótkim czasie wdarła się do budynku. Rosyjscy żołnierze zapędzili "Majora" w róg pomieszczenia i krzyczeli, by się poddał. Błagał ich, by nie strzelali, a jednocześnie gorączkowo szukał wyjścia z pułapki.
Inni ukraińscy żołnierze przybyli mu na ratunek. W trakcie ich kontrataku zakotłowało się, dzięki czemu 21-latek wydostał się przez okno na drugim piętrze. W trakcie odwrotu oddziału "Major" został mianowany dowódcą. Stało się tak z powodu ogromnych strat. - Nie było starszego rangą, kto mógłby dowodzić - mówi.
Jego ludzie zostali przydzieleni do linii drzew gdzieś w okolicy Awdijiwki wzdłuż dróg ewakuacyjnych, by osłaniać wycofujące się oddziały. Wkrótce Rosjanie zaatakowali ich bardzo celnym ostrzałem artyleryjskim.
"Major" podkreśla, że gdyby ukraińskie siły były większe i dysponowałyby artylerią oraz wsparciem z powietrza, można byłoby utrzymać pozycję. - Potrzebowaliśmy jedynie czegoś (broni - red.) do walki - dodaje.
W trakcie odwrotu "Major" obserwował, jak konwój przed nim został ostrzelany ogniem artyleryjskim. - To był konwój naszych najlepszych ludzi w historii. Na naszych oczach zostali zabici. To byli ludzie w moim wieku, między 20. a 30. rokiem życia - opowiada. I jak dodaje, odwrót był "drogą śmierci" - "ostatnią drogą z Awdijiwki".
Walki w Awdijiwce. Grunt to mieć "szczęście"
23-letni ukraiński żołnierz o pseudonimie "Schultz" dotarł na swoją pozycję w Awdijiwce wczesnym rankiem 9 lutego. Był z "Majorem" w feralnym akademiku. Dla niego walka stała się realna, gdy jeden z ukraińskich żołnierzy wystrzelił z granatnika w kierunku rosyjskiego pojazdu, znajdującego tuż za oknem. Po trafieniu kierowcy pojazd utracił sterowność, a pozostali żołnierze zaczęli uciekać.
Wtedy "zaczęliśmy ich likwidować" - opisuje. Przez kilka następnych dni "Rosjanie próbowali szturmować nasze pozycje, fala za falą" - wskazuje "Schultz".
Kiedy nadszedł rozkaz odwrotu, wyjechał w transporterze opancerzonym. Nie było okien, z których można by obserwować rozwój wypadków, ale z tego co słyszał, wraz z pozostałymi pasażerami musiał mieć dużo szczęścia. Gdy samochód z "Schultzem" wyjeżdżał z miasta, jeden z rosyjskich pocisków uderzył tuż przed pojazdem, a inny w bliskiej odległości z boku.
"Rozkaz odwrotu spod Awdijiwki wydano za późno"
Koksownia w Awdijiwce przez lata była jednym z największych tego typu zakładów w Ukrainie. W ostatnich tygodniach przed oddaniem miasta Rosjanom była także bastionem ukraińskiej obrony. Przez kilka dni po dotarciu do zakładu dowódca oddziału 20-letni żołnierz o pseudonimie "Kavkaz" organizował działania, by odeprzeć rosyjskie ataki na pozycje zajmowane w opuszczonych domach.
Jego zdaniem około trzech czwartych Rosjan, z którymi walczyli, wydawało się mieć przyzwoite wyszkolenie wojskowe. Reszta była "zwyczajnie zdezorientowana". Jak przyznał, tylko nieco ponad połowa ukraińskich żołnierzy pod jego komendą miała jakiekolwiek doświadczenie bojowe.
Oddział 20-latka przygotowywał się do wykonania rozkazu odwrotu, gdy nagle pojawili się żołnierze z 2. Batalionu Oddzielnej Brygady Prezydenckiej, najwyraźniej byli zagubieni. Potrzebowali informacji. Stracili łączność ze swoim dowódcą i nie mieli pojęcia o rozkazie odwrotu.
Czas uciekał, więc "Kavkaz" szybko zorganizował pojazdy - w tym jego własną Toyotę Hilux - by pomóc im w odwrocie. Po wszystkim otrzymał auto z powrotem, ale mocno uszkodzone. Oddział "Kavkaza" miał wyruszyć jako pierwszy o 4:30 rano. Dowódca pozwolił jednak zagubionym żołnierzom ewakuować się jako pierwszym. - Te 30 minut, a nawet godzina, były bardzo ważne. To było dla nas wielkie ryzyko - podkreśla.
W odwrocie pod Awdijiwką każda minuta miała znaczenie. Nawet niewielkie opóźnienie wymarszu mogło mieć fatalne konsekwencje. - Uważam, że rozkaz (odwrotu - red.) powinien zostać wydany wcześniej. Nawet pięć godzin zrobiłoby różnicę - dodał.
Kolekcjoner wstrząsów mózgu
44-letni ukraiński żołnierz o pseudonimie "Shved", strzelec wyborowy, nieustannie zmieniał pozycje w Awdijiwce. Jego zadaniem było eliminowanie rosyjskich żołnierzy. Jak przyznaje, "stracił rachubę po dziesięciu".
Najczęściej korzystał z ruin domów, wiele razy musiał wykazać się niemałą kreatywnością, by znaleźć odpowiednie pozycje strzeleckie. Pewnego razu musiał usiąść na szafie, by uzyskać lepszy efekt. - W Awdijiwce nauczyłem się wszystkiego - przyznaje.
Jego zdaniem poziom wyszkolenia rosyjskich żołnierzy był bardzo nierówny. Niektórzy z nich mieli tylko mundury i podstawowe karabiny, podczas gdy inni dysponowali bardziej zaawansowanym sprzętem.
"Shved" był kilka razy w poważnych tarapatach. Trzy razy doznał wstrząsu mózgu. Jego dowódca po konsultacji z lekarzem uznał w końcu, że powinien opuścić Awdijiwkę.
Zgodził się na ewakuację wraz z kilkoma innymi żołnierzami, ale w jej trakcie ich auto zostało trafione dronem bojowym. Wyszli z tego bez szwanku. Uderzenie spowodowało jednak czwarty wstrząs mózgu u "Shveda".
Rosjanie użyli pocisków z białym fosforem
Awdijiwka była dla 27-letniego ukraińskiego żołnierza o pseudnonimie "Bandit" pierwszą w życiu misją bojową. Jak przyznaje, po przekroczeniu granic miasta zobaczył "krajobraz piekła".
Między wysadzonymi w powietrze domami miały wałęsać się bezpańskie psy. Wszędzie leżały sterty gruzu. Pochodzący z Kanady strzelec ulokował się w jednopiętrowym domu i obserwował, jak każdego ranka, popołudnia i wieczora Rosja wysyłała kolejne fale niedoświadczonych żołnierzy. Wyglądali na około 40- lub 50-latków. W większości byli bez kamizelek ochronnych i hełmów.
- Pierwszego dnia zlikwidowałem ośmiu. Nigdy więcej nie przeszli obok mojego okna - wspomina "Bandit". Trzeciego dnia pobytu w Awdijiwce Rosja rozpoczęła nieprzerwany atak wokół jego pozycji przy użyciu dronów, moździerzy, artylerii i bomb lotniczych. Zmusiło to "Bandita" oraz jego kompanów do wycofania się do innego zniszczonego domu.
27-latek miał wiele szczęścia. W trakcie ataku rosyjski dron uderzył w okno w jego pobliżu, ale utknął na ramie, po czym rozpadł się na kawałki i nie eksplodował.
Po otrzymaniu rozkazu odwrotu, wraz z innymi żołnierzami "Bandit" zajął pozycje wzdłuż linii drzew, by osłaniać wycofujące się siły ukraińskie. Gdy spadł deszcz amunicji kasetowej, jego dowódca rozkazał, by nie czekali na pojazdy do ewakuacji, ale czym prędzej wyruszyli pieszo.
W trakcie ostrzału szli w całkowitej ciemności. Starali się zachować pięć do dziesięciu metrów odległości między sobą, by zmniejszyć szanse na wykrycie przez Rosjan i zminimalizować ewentualne ofiary. Gdy obejrzeli się za siebie, zobaczyli pociski z zakazanym białym fosforem spadające zaledwie 500 metrów za nimi.
"Dalsza zwłoka bezsensowna"
11 lutego żołnierz o pseudonimie "Fiedia" wjechał do Awdijiwki i zajął pozycję w centrum dowodzenia w koksowni. Jego zadaniem było informowanie przybywających oddziałów piechoty i prowadzenie misji zwiadowczych, by wskazać awaryjne lokalizacje.
"Fiedia" nadzorował również operacje oddziałów rozmieszczonych w dużym okopie w pobliżu fabryki. Ale w ciągu kilku dni stało się jasne, że Rosjanie przejmują kontrolę nad kluczowymi obszarami i wkrótce będą w stanie odciąć wszystkie wyjścia z miasta.
24-latek obserwował, jak zbliżają się do linii frontu. Kiedy nadszedł czas odwrotu, poinstruował niektóre oddziały, w jaki sposób powinny opuścić pozycje. Ostatecznie "Fiedia" opuścił miasto, prowadząc nieopancerzony samochód, który wcześniej służył do transportu amunicji i ewakuacji rannych.
Kiedy Rosjanie zorientowali się, że niektóre jednostki wycofują się, nasilili ataki, by uniemożliwić ukraińskim żołnierzom bezpieczne opuszczenie miasta.
- Byłem tak naładowany adrenaliną, że zagłuszyło to wszystkie inne emocje - wspomina. 24-latek przekonuje, że dalsza zwłoka uniemożliwiłaby bezpieczną ewakuację z Awdijiwki. - Nie było sensu czekać, aż wszyscy zginą - powiedział.
Awdijiwka wpadła w ręce Rosjan
Krótko przed wycofaniem się z Awdijiwki, żołnierz z sąsiedniego oddziału dronów wpadł do centrum dowodzenia w koksowni, błagając o pomoc. Była noc, a uderzenie właśnie przewróciło duży kawałek gruzu, miażdżąc jego partnera.
Przebywający w koksowni "Gerych" i jego koledzy byli rozdarci. Historia mogła być prawdziwa lub - w obliczu zbliżających się do ich pozycji oddziałów wroga - mogła to być rosyjska pułapka. Odmówili pomocy, dopóki nie mogli potwierdzić tożsamości żołnierza. Ostatecznie udało mu się samemu wyciągnąć rannego kolegę.
Kilka godzin później, gdy potwierdzili, że obaj są Ukraińcami, opatrzyli zmiażdżoną nogę rannego, dali mu jedzenie i papierosy oraz pomogli w ewakuacji.
Kiedy nadeszła ich kolej, zdali sobie sprawę, że siły rosyjskie wkrótce przejmą ich centrum dowodzenia. Zniszczyli wszystkie wrażliwe materiały: dokumenty osobiste, rozkazy, mapy, odręczne notatki ze współrzędnymi, harmonogramami lub nazwiskami - nawet resztki jedzenia.
Wkrótce potem w koksowni pojawili się Rosjanie.
---
---
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!
---
Artyku przetłumaczony z "The Washington Post". Autor: Siobhán O'Grady, Kostiantyn Khudov
Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk
Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji.
Więcej tekstów "Washington Post" możesz znaleźć w płatnej subskrypcji.
---