Papież Franciszek ofiarował Rosję i Ukrainę Niepokolanemu Sercu Maryi. Równocześnie od początku do dziś unika powiedzenia, kto jest w wojnie między Rosją i Ukrainą agresorem, a kto ofiarą. Prowadzi to do zaskakujących lapsusów - jak wtedy, kiedy mówi, że ofiarami są ludzie bombardowani w swoich domach i rosyjscy żołnierze. A gdzie w tej wypowiedzi żołnierze ukraińscy, którzy bronią swojej ojczyzny? Gesty wobec Rosji Owszem, miał kilka wstrząsających wystąpień na temat samego dramatu wojny. Co jednak począć, kiedy jego aktywność, którą nazwalibyśmy dyplomatyczną, odznacza się jeszcze większym brakiem symetrii niż słowa? Na początku wojny powędrował do ambasady rosyjskiej, nigdy nie objaśnił zresztą po co. Papieże zawsze otaczali swoje ruchy pewną tajemnicą, ale w tym przypadku mamy chyba do czynienia z prostym wyborem: albo działanie w pełnej dyskrecji, albo tłumaczenie własnych kroków. Twierdzono, że z ambasady rozmawiał telefonicznie z Władimirem Putinem. Może i tak było, może rozmowa miała służyć powstrzymywaniu agresora (jak widać nieskutecznemu). Ale dlaczego odmawia podobnych gestów władzom i narodowi ukraińskiemu? Podobnie zachowuje się jego sekretarz stanu Pietro Parolin. Telefoniczna rozmowa z ministrem Ławrowem, ale nie z ministrem Dmytrą Kułebą. I nieustanne opisywanie wojny w kategoriach eskalacji przemocy, która powinna być powstrzymana. Watykański dyplomata zachowuje się jak człowiek, który napotkał na ulicy osiłka okładającego pałką słabszego i właśnie napadniętego. "Nie bijcie się, panowie" - to jedyne co przychodzi mu do głowy. Ten brak symetrii widać w relacjach kościelnych. Początkowo Watykan informował, że nie ma teraz warunków do rozmów z patriarchą moskiewskim Cyrylem, wypróbowanym sojusznikiem putinowskiej agresji i putinowskich metod. Ostatnio czas na zdalną rozmowę się jednak znalazł. Choć wcześniej kardynał Parolin łagodnie zganił prawosławnego dostojnika, ze jego wypowiedzi (czyniące z Putina swoistego krzyżowca) "nie służą porozumieniu". Teraz jednak obdarzono go dialogiem. Podobnego zaszczytu nie doznali przedstawiciele cerkwi ukraińskiej. Towarzysz Bergoglio? Nie! To swoiste zablokowanie papieża wywołuje ekscytację części komentatorów, i to na ogół katolickich. Reaguje Tomasz Terlikowski, ale i bardziej od niego konserwatywny Cezary Kościelniak. Pojawiają się też próby obrony, w debatach w necie. Rzecznicy racji Franciszka sugerują, ze stoi za tą powściągliwością większe dobro, najpewniej jakaś dyplomacja, której sens poznamy dopiero w przyszłości. Co ciekawe, liberalne media polskie na ogół nie zajmują się Franciszkiem. Często go przecież wcześniej chwaliły, przeciwstawiając polskiemu, bardziej "obskuranckiemu" Kościołowi. Tymczasem to polscy biskupi umieją się dziś znaleźć - by przypomnieć świetne kazanie prymasa Wojciecha Polaka czy dramatyczny list przewodniczącego polskiego Episkopatu Stanisława Gądeckiego do patriarchy Cyryla. W tych tekstach agresor został precyzyjnie wskazany. Bardziej konserwatywni oponenci Putina łączą ten spór z progresywnymi inklinacjami obecnego papieża. Nazywają go na mediach społecznościowych "towarzyszem Bergoglio" sugerując jego podobny status jak patriarchy Cyryla związanego wprost z postsowiecką polityką państwa rosyjskiego. No tak, tyle że co począć z innymi wypowiedziami? Owszem, w obronie Rosji, jakoby upokarzanej przez świat Zachodu, stanął reprezentant "Kościoła otwartego" prof. Andrea Riccardi. To były włoski minister, ale przede wszystkim lider wspólnoty Sant’Egidio. Jednym z czołowych rzeczników putinowskich racji stał się jednak kardynał Carlo Maria Vigano, były nuncjusz w USA, konserwatywny krytyk obecnego papieża. Na jego tle Franciszek apelujący kilka razy do Putina (choć zawsze bez wymieniania nazwiska czy kraju) o powstrzymanie wojny, jest wręcz proukraiński. W wypowiedziach Vigano znalazły się podobne, choć bardziej zawoalowane argumenty jak w kazaniach Cyryla. W tym ujęciu prezydent Rosji jawi się jako obrońca tradycyjnych wartości przed zgnilizną Zachodu. Ilu kościelnych hierarchów dało się zwieść takiej ułudzie, tak jak dali się zwieść liderzy eurosceptycznej prawicy? Złudzenie ekumunizmu Nie sądzę za to, żeby to decydowało o linii Franciszka. Już wcześniej był nad wyraz spolegliwy wobec putinowskiej Rosji, zresztą także wobec komunistycznych i prześladujących prawowiernych katolików Chin. Czy to tylko brak orientacji przybywającego z innego świata Argentyńczyka? Niestety to kontynuacja na ogół nieprzerwanej linii Watykanu, jeszcze z czasów komunizmu. Podyktowanej złudzeniami ekumenicznymi wobec prawosławia. Watykańscy dyplomaci uważali, że skoro nie da się rozmawiać z tamtejszą cerkwią bez zgody komunistycznych władz, warto milcząco przyzwalać na sam komunizm. Może także dlatego, żeby jeszcze nie pogarszać statusu wszelkich chrześcijan, także katolików w granicach ZSRS. Józef Mackiewicz poświęcił temu książkę z 1975 roku "Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy", bardzo krytyczną, pełną przykładów. Ciągłość tego kursu dotyczyła nawet, może w nieco złagodzonej formie, pontyfikatu Jana Pawła II. Franciszek zapewne także uważa, że zbliżenie z cerkwią za zgodą Putina warte jest milczenia w innych sprawach. Pytanie, czy warto się układać z rzecznikami interesów bandytów, zawisa w powietrzu. To jednak nie jest jedyny powód. Katoliccy krytycy linii Franciszka przypominają, że Pius XI zaatakował nazizm w encyklice "Mit brennender Sorge" z 1937 roku. To prawda, w tym tekście była polemika z hitlerowską ideą ubóstwienia państwa, zabójczą z punktu widzenia katolickiej wizji świata. Była to też reakcja na utrudnianie życia Kościołowi w Niemczech przez Hitlera. Pułapka neutralności Ale kiedy w 1939 roku wybuchła wojna, Pius XII wprawdzie modlił się "za moich kochanych Polaków", i czasem próbował interwencji w obronie konkretnych ludzi. Ale nie potępiał agresji Hitlera przeciw kolejnym krajom. Co tu przeważało? Lęk przed tym, co pocznie Kościół, kiedy naziści i faszyści zdominują pospołu świat? Czy idea swoistej neutralności? Nie stajemy po niczyjej stronie, więc możemy rozmawiać ze wszystkimi? Pius XII uchodził na dokładkę za człowieka lubiącego Niemców (był tam kiedyś nuncjuszem, nazywano go "niemieckim papieżem"). Ale czy Pius XI nie zachowywałby się podobnie? Mam podejrzenie, że niestety tak. Pius XII nigdy nie potępił ogromu zbrodni niemieckich podczas II wojny światowej. Nie był za to neutralny wobec państw komunistycznych po wojnie. Ale kiedy umarł, jego następcy uznali, że także zbyt wielki upór wobec Moskwy się nie opłaca. Paradoksalnie, Jan XXIII czy Paweł VI postępowali tak również w imię bardziej elastycznego kursu wobec całego świata niekatolickiego. Wypracowano tę linię na Soborze Watykańskim II. I znów - Jan Paweł II także się w zasadzie do tego stosował, zwłaszcza, że wcześniej był zmuszony do gry z komunistami jako polski biskup. Owszem, miał kilka mocnych wypowiedzi o stanie wojennym na przełomie 1981 i 1982 roku. Zachęcał do pewnej twardości prymasa Glempa. Ale potem układał się z generałem Jaruzelskim, choćby podczas dwóch wizyt w Polsce. Może kupował Polakom nieco większą przestrzeń wolności? Ale te kompromisy mogły też budzić wątpliwości. Były to skądinąd kompromisy w zasadzie z całym światem. Równie łatwo jak z Jaruzelskim podróżujący po świecie Jan Paweł II spotykał się z prawicowym generałem Pinochetem odpowiedzialnym za zbrodnie polityczne wobec lewicy. Albo z argentyńskimi generałami, którzy zrzucali z samolotów więźniów i kazali gwałcić więźniarki. Mnie to zawsze raziło, pomimo całego przywiązania do tego papieża. Z tymiż generałami koegzystował notabene przez lata argentyński biskup Bergoglio. Czy to dobrze czy źle? Jakie są granice ingerowania Kościoła w politykę? I jakie są granice ostentacyjnej neutralności? Zwłaszcza wobec silnych, także wobec takich na przykład Chin. Zawsze stawiałem sobie to pytanie. Pewien ogólny zamysł watykańskiej dyplomacji rozumiem. Unikanie sądów zbyt twardych pozwala załatwiać Kościołowi egzystencję w różnych warunkach politycznych, ułatwiać wypełnianie funkcji duszpasterskich. Czy jednak osiągana w ten sposób swoboda misji czysto kościelnej nie staje się czymś kupionym, dwuznacznym? W końcu od jednostek papież żąda, aby nazywały zło po imieniu. Czy Kościół może w imię racji politycznych nie żądać tego od siebie? Watykan potępiał kolejne wojny. Ale nie naciskał zbyt mocno agresorów. Wszak trzeba było z nimi rozmawiać. Robił to także w sytuacjach, kiedy samo potępianie wojny mogło budzić wątpliwości - moje czasem budziło, jak w przypadku amerykańskiego ataku na tyrana Saddama Hussajna. Jeśli teraz oburzamy się na tę praktykę w stosunku do wyjątkowo spektakularnej i wyjątkowo nam bliskiej Ukrainy, naturalnie niektórzy zarzucą nam podwójne standardy. I można tłumaczyć na różne sposoby różnice między poszczególnymi sytuacjami, ale nie zawsze jest to łatwe i oczywiste. Przynajmniej nie paktujcie! Ja bym oczekiwał jednak przynajmniej jakiegoś minimum. Jeśli nie czujecie się na siłach wskazywać agresora, to przynajmniej nie paktujcie z nim, zwłaszcza kiedy to wszystko co straszne jeszcze się dzieje. Nie umacniajcie swoimi gestami ich propagandowej narracji. W tych kategoriach nonsensy wygadywane przez kardynała Vigano są nie do obrony. Ale niesymetryczne gesty Franciszka i kardynała Parolina - także. Na koniec zadam pytanie: ciekawe, jak te wygibasy ludzi Watykanu wpłyną na stosunek Polaków do Kościoła i katolicyzmu? Bo że w samej Polsce większość kapłanów zachowuje się bez zarzutu, nie ulega dla mnie wątpliwości. Niektórzy ludzie antyklerykalnej lewicy twierdzą, że "Kościół nie pomaga". Tymczasem pomaga - dotyczy to i wielu parafii, i znienawidzonego przez postępowców krakowskiego arcybiskupa Jędraszewskiego, który otworzył przed uchodźcami swoją rezydencję. Tak jest, a przecież całą instytucję można oskarżyć o cynizm. Jeśli tak się nie dzieje na pełną skalę, to dlatego, że przeciwnicy Kościoła nie wiedzą, jak traktować Franciszka. Dopiero co był "nadzieją na postęp". A mimo wszystko przesłania on proputinowskiego kardynała Vigano.