Kiedy media zauważyły znaczącą nieobecność na konwencji partii Ziobry gości z partii Kaczyńskiego, przedstawiciele PiS poinformowali, że nikt ich na tę konwencję nie zaprosił. Nie został zaproszony nawet Jarosław Kaczyński, choć z kolei przedstawiciele partii Ziobry "przeciekali" do mediów, że nie zaproszono nikogo z PiS oficjalnie, bo nieoficjalnie przedstawiciele tej partii dawali do zrozumienia, że i tak nie przyjdą. Oficjalnie rzecznik PiS Rafał Bochenek skarżył się jednak mediom: - Nasze kierownictwo nie dostało zaproszenia ze strony Solidarnej Polski, to decyzja naszego koalicjanta, trochę nad tym ubolewamy, gdyż dobrą praktyką było to, abyśmy się zapraszali w ramach obozu Zjednoczonej Prawicy. Tak było czy to w przypadku Republikanów, czy partii pana Marcina Ociepy. Bochenek oczywiście doskonale wie, że do niedawna solidarna, a teraz suwerenna wobec Kaczyńskiego partia Ziobry, nie jest Republikanami, których siła wynika wyłącznie z okradzenia Gowina przez Bielana z najgorszych posłów i najbardziej oportunistycznych działaczy. Zbigniew Ziobro nie jest też (na gorsze i lepsze) Marcinem Ociepą. Różnice sprowadzają się do tego, że partia Ziobry samodzielnie może zebrać w wyborach co najmniej 1-2 procent, a jeśli zaczęłaby dogadywać się z Konfederacją, jej znaczenie wzrosłoby skokowo. W dodatku ludzie Ziobry potrafią dostać się do Sejmu z każdego miejsca przydzielonego im na wspólnych listach Zjednoczonej Prawicy przez Kaczyńskiego. Przesądzają o tym zarówno publiczne pieniądze, którymi w dużej ilości i bardzo swobodnie dysponuje ich partia, jak też determinacja samych działaczy SP, którzy różnią się pod tym względem od coraz bardziej leniwych i polegających wyłącznie na łasce Prezesa działaczy PiS. Ludzie Ziobry przetrwali także osiem lat prób przeciągnięcia ich z Solidarnej Polski do PiS-u. Wcześniej taki cud nie był udziałem żadnego koalicjanta Kaczyńskiego, ani Samoobrony, ani Ligi Polskich Rodzin, ani partii Gowina. Tymczasem Republikanie Bielana i ludzie Marcina Ociepy (z nim samym na czele) pokazali, że sprzedadzą się każdemu, za każdą wziątkę, byle była spora. Nie różnią się tym zresztą ani od Pawła Kukiza, ani od żadnego innego elementu "śmieciowej koalicji", dzięki której Kaczyński od paru lat zachowuje sejmową większość. Dron Kaczyńskiego Ryszard Terlecki (jest raczej cyborgiem, gdyż są w nim elementy biologiczne pochodzące z czasów kontestacyjnej młodości, co jednak nie czyni go mniej zależnym od aktualnego kontrolera, choć czyni go bez wątpienia jednym z najbardziej dziwacznych spośród wszystkich partyjnych dronów) zauważył złośliwie, że "mała partia, ok. 1 proc. poparcia, nawet z nową nazwą nie jest w stanie skutecznie bronić polskiej suwerenności". Odpowiedział mu dron Ziobry Michał Woś. Jego odpowiedź była o wiele ciekawsza niż zaczepka Terleckiego, a także - jak na odpowiedź drona - wyjątkowo zniuansowana. Zaczął od przypomnienia, że sam Terlecki dostał w ostatnich wyborach imponującą liczbę półtora procenta głosów w swoim okręgu. Zasugerował w ten sposób, że bez ciężkiej pracy Kaczyńskiego przy układaniu list obecny szef klubu PiS i wicemarszałek nie dostałby się do Sejmu, gdyż wyborców, nawet prawicowych, raczej zadziwia i śmieszy, niż przekonuje. Nie ma też żadnej pewności, że - nawet przy najcięższej pracy Prezesa Kaczyńskiego - Terlecki pozostanie w Sejmie po tegorocznych wyborach. Dalej jednak Woś powiedział: - Wróg jest gdzie indziej, my, jako SP, zauważamy błędy, które popełnili politycy PiS, ale mimo to uważamy, że Zjednoczona Prawica jest najlepszym projektem, jaki trafił się Polsce w ostatnich trzydziestu latach; liderzy PiS i liderzy SP wiedzą, że jeżeli pójdziemy na wybory osobno, będzie to koniec rządów PiS. Jak zatem jednoznacznie wynika z wypowiedzi jego zdyscyplinowanego i dobrze wyregulowanego drona, Zbigniew Ziobro zamierza dalej grać rolę gorszego policjanta, brzydszej panny, znosić upokorzenia ze strony Kaczyńskiego, by jednak za tę cenę pozostać wewnątrz obozu władzy. Zgromadzone dzięki temu informacje, teczki, pieniądze, ludzie obsadzeni w prokuraturach, sądach i administracji państwowej zapewnią mu start z bardzo dobrej pozycji w wojnie sukcesyjnej o panowanie na prawicy po nieuchronnym odejściu Kaczyńskiego. Podczas gdy krwawe rozstanie na warunkach PiS-u zapewniłoby mu co najwyżej zimny polityczny grób. Na razie Kaczyński może zatem obserwować walkę swoich buldogów na dywanie z mocnym wkurzeniem, ale wciąż jeszcze bez nadmiernej paniki.