Niemal w ostatniej chwili obóz rządzący wycofał się (na chwilę?) z prób dokonania zmian w obecnym Trybunale Konstytucyjnym - drogą zwykłych sejmowych uchwał. Trzeba na początku powiedzieć jasno: polska konstytucja nie daje parlamentowi takich uprawnień. Kadencje członków TK są zapisane w ustawie zasadniczej, więc nienaruszalne. Nowa koalicja powołuje się na obecność w Trybunale tak zwanych sędziów dublerów. Może wręcz przypominać, że to PiS zaczął grę składem TK nie dopuszczając w roku 2015 do ślubowania pięciu sędziów wybranych poza terminami. W sprawie trójki z nich trwał potem spór prawny: ówczesna opozycja i środowiska prawnicze tej wymiany nie uznawały. Polityczna awantura przed nami Tu jednak mielibyśmy do czynienia z pozbawieniem urzędu sędziów, którzy ślubowanie złożyli i przez wiele lat orzekali. Można od razu spytać, co z orzeczeniami podjętymi z ich udziałem? Są ważne? Nieważne? Dodajmy, że z tej trójki sędziów, podobno nielegalnych, dwójka ma już swoich następców. Ich także obecna koalicja uznaje za dublerów. Że zajazd na Trybunał to polityczna awantura, gdzie szuka się pretekstu, przekonuje swoiste żonglowanie nazwiskami. Dopiero co słyszeliśmy, że poza "dublerami" odwołani będą byli posłowie PiS Krystyna Pawłowicz i Stanisław Piotrowicz. Budzą oni w nowej koalicji szczególną niechęć. Co ma być jednak powodem pozbawienia ich urzędów? Podobno przekroczyli ustawowy wiek 65 lat. Tyle że to wiek ustanowiony dla sędziów Sądu Najwyższego. Trybunał ma w tym względzie oddzielne reguły, starszych sędziów już wybierano. Teraz słychać, że chodzi tylko o trójkę. Pięcioro, troje, co za różnica? Radykalne środowiska prawnicze postulują zresztą odwołanie całego Trybunału, bo jest podobno "zainfekowany" tamtym, nielegalnym korygowaniem składu w roku 2015. Nawet niektórzy prawnicy związani z obecnie rządzącymi (prof. Marcin Matczak) oponowali: nie ma tu zasady zbiorowej odpowiedzialności. Zwrócę uwagę, że sytuacja w której parlament usuwa Trybunał i dobiera sobie nowy, dostosowany do aktualnej większości oznaczałby ustrojową rewolucję, dokonaną całkiem nielegalnymi środkami. To TK ma pilnować parlamentu, żeby nie uchwalał niekonstytucyjnych ustaw. W takiej zaś sytuacji Trybunał stałby się ulepioną palcami Donalda Tuska fasadą, de facto podległą aktualnej większości. I zachętą, aby kolejna większość też wybrała sobie własnych sędziów. Do tej pory zasada rotacji (co trzy lata wymienia się część składu) miała chronić TK przed zdominowaniem przez jedną opcję. Widmo resetu W ostatniej chwili ta władza się zawahała. Choć od grudnia nowa koalicja idzie jak burza, zdobywając kolejne instytucje, przy co najmniej nagięciach prawa, tym razem chyba pojęła, że wrażenie nie będzie dobre. Pojawił się więc pomysł resetu konstytucyjnego. Podsunął go prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz i lider Konfederacji Krzysztof Bosak. "Reset konstytucyjny" oznacza pomysł na nowe ustrojowe otwarcie: wybór "od początku" całego składu Trybunału Konstytucyjnego. Ale z użyciem mechanizmu, który wymaga uzgodnień personalnych między rządzącą koalicją i opozycją. Mógłby to być wybór w Sejmie większością kwalifikowaną (np. 3/5). Porozumienie rządzących z opozycją byłoby w takim przypadku nieuchronne, zwłaszcza że najpierw trzeba by zmienić większością 2/3 konstytucję. Za takim rozwiązaniem opowiedział się, acz bez entuzjazmu lider koalicji Donald Tusk, teraz mówi o nim Szymon Hołownia. Przypomnijmy, że jeszcze niedawno liderzy Koalicji Obywatelskiej czy Lewicy powtarzali: "Nie będziemy zmieniać konstytucji razem z PiS". W tym sensie to wygląda na cofnięcie się. Ale czy nim jest? Po pierwsze wymagałoby to autentycznego klimatu kompromisu. PiS musiałby zrezygnować z własnych sędziów, wziąć udział w pozbawianiu ich stanowisk, po to, aby spróbować iluzji uzgadniania nowych kandydatów z obecną koalicją. Tymczasem mamy klimat zimnej wojny domowej. Koalicja przedstawia rządy PiS jako czas bezprawia i złodziejstwa, powtarza to nieustannie. Z kolei prawica opisuje obecnie rządzących jako zdolnych do wszystkiego, także do politycznych zabójstw. W takim klimacie nawet wspólne usadzenie się przy jednym stole wydaje się niemożliwe. Reset miałby jedną zaletę. Zamknąłby czas prawnej niepewności. Dziś nowa koalicja zdaje się nie uznawać orzeczeń TK. Czasem takie deklaracje padają wprost (minister Sienkiewicz). Czasem są bardziej warunkowe. - Nie powinniśmy uznawać orzeczeń Trybunału - tak mówił Donald Tusk. Gdyby kompromis był szczery i autentyczny, wszyscy zobowiązaliby się do posłuszeństwa werdyktom nowego Trybunału. Ale przecież nie zniknęłyby inne spory prawne: o przejęcie przez nową władzę mediów publicznych czy prokuratury. Dziś PiS ma wsparcie "swojego" Trybunału. Iluzoryczne, bo nic z tego wsparcia w praktyce nie wynika, skoro rządzący takie werdykty ignorują. Ale zyskujące wymiar politycznego symbolu. Nowi sędziowie, nawet żyrowani przez obecną opozycję, pochodziliby pewnie bardziej z koalicyjnego rozdania. Skądinąd ciężko wskazać prawników, którzy byliby autorytetami i dla Kaczyńskiego i dla Tuska. A co, jeśli przyznaliby rację nowej koalicji? Ciężko byłoby to potem kwestionować. Dla PiS obecny stan rzeczy jest jakby wygodniejszy. Jeśli do resetu nie dojdzie, a pewnie nie dojdzie, wróci idea wyboru trzech (pięciu?) nowych sędziów, co będzie można przedstawiać jako kolejny zamach. Prawica zasmakowała w poetyce wiecznego protestu, w sobotę będzie manifestować przed siedzibą Trybunału. Z kolei koalicja Tuska będzie miała kłopot. Jeśli dokona sama zmian w Trybunale, powinna go wreszcie uznać za prawowity. A przecież sędziowie wybrani przez poprzednią władzę będą tam wciąż mieli większość, prezesem będzie wciąż Julia Przyłębska, ustalająca składy orzekające. PiS więc zapewne reset odrzuci. Dla Tuska będzie to dogodny pretekst do forsowania rozwiązań siłowych, łamania konstytucji sejmowymi uchwałami. Może zdecyduje się nawet na wymianę całego Trybunału, już bez kompromisu z opozycją. Będzie to jednak tak naciągane, tak toporne, że tym razem może mu to zaszkodzić w oczach Polaków. Którzy innych sporów prawnych zapewne nie śledzą zbyt uważnie. Ale co to jest Trybunał Konstytucyjny jednak wiedzą. Co na to prezydent? Na koniec jeszcze jedna uwaga. Bosak z Konfederacji sugeruje, że resetem konstytucyjnym zainteresowany jest prezydent Duda. Nie natknąłem się jednak na żadne potwierdzające to wypowiedzi głowy państwa. Andrzej Duda był podobno gotów na inny kompromis z ministrem Bodnarem: zgodę na zmianę systemu wybierania Krajowej Rady Sądownictwa (już nie przez parlament, a przez środowiska sędziowskie), ale za cenę pozostawienia na stanowiskach tak zwanych neosędziów, a więc ludzi powołanych na podstawie zmienionego w 2018 roku prawa, przez "upolitycznioną KRS". Nie znamy na razie stanowiska prezydenta w sprawie resetu, poza twierdzeniami Bosaka. Gdyby się na niego godził, mógłby się kierować jednym argumentem: Polakom potrzebny jest system oparty na pewności prawnej, w którym władzy TK nikt nie kwestionuje. Ale zarazem dopiero co posłał do obecnego Trybunału budżet, zamierza tam wysyłać inne ustawy. Reset zakładałby definitywne zakwestionowanie prawomocności obecnego TK, pytanie na ile także jego wcześniejszych orzeczeń. Otwierałoby to drogę do prawnego chaosu, ale też ośmieszało to, co prezydent robił w ostatnich tygodniach. Odwoływałby się przecież do organu, w którego uśmierceniu miałby następnie uczestniczyć. Obecna totalna wojna prawna jest męcząca, prawda. Ale nie da się z niej wyplątać tanim kosztem. Piotr Zaremba