Mówi prominentny polityk koalicji rządzącej: - To współpraca z nadziei, nie z musu. Nie mamy zaufania do prezydenta. W najlepszym razie jest ono mocno ograniczone. Nikt nie ma jednak zamiaru udawać, że prezydent nie istnieje. Jeśli ma ochotę i determinację, żeby partycypować w pracach nad takimi ustawami, to ma też narzędzia i konstytucyjne uprawnienia, żeby członkowie Kancelarii Prezydenta byli współautorami zmian. Polityk z rządu: - Podejmiemy prace, podejmiemy dialog i jeśli prezydent Duda wyrazi chęć współpracy, to świetnie. Każdy jeden głos, każde jedno stanowisko w pracy nad ucywilizowaniem sytuacji w mediach publicznych jest ważne. Nowe media publiczne Jak dowiaduje się Interia, prace nad zmianami w mediach publicznych rozpoczną się na początku stycznia. Mają iść dwutorowo. Pierwszym, szybszym i prostszym, etapem jest likwidacja Rady Mediów Narodowych. - To prosta sprawa, ponieważ możemy się tutaj oprzeć na projekcie senackim z poprzedniej kadencji. Jeszcze w styczniu projekt takiej ustawy powinien być gotowy - zdradza jedno z naszych źródeł. Drugi etap, znacznie bardziej skomplikowany i długotrwały, to przygotowanie nowej ustawy o radiofonii i telewizji, czyli tzw. dużej ustawy medialnej. - Ona jest konieczna i wszystkie strony, włącznie z prezydentem, to przyznają - mówi nam ważny polityk większości parlamentarnej. Z naszych informacji wynika, że prace nad tzw. dużą ustawą medialną potrwają znacznie dłużej niż nad likwidacją Rady Mediów Narodowych. W kręgach rządowych panuje przekonanie, że mało prawdopodobne jest, żeby ustawa trafiła do Sejmu jeszcze w pierwszym kwartale 2024 roku. Rząd chce przeprowadzić gruntowne konsultacje społeczne i środowiskowe tak, żeby dokument był akceptowany przez wszystkie zainteresowane strony i odpowiadał na medialne wyzwania współczesnych czasów. Sama lista planowanych zmian w mediach publicznych też jest długa. Jak dowiedziała się Interia, fundamentem jest zmiana sposobu finansowania publicznych nadawców. Zniknąć ma anachroniczny i od lat nieefektywny abonament radiowo-telewizyjny, a jego miejsce zajmą opłata audiowizualna i ewentualne wsparcie z budżetu państwa. Nasi rozmówcy przyznają jednak, że zanim rząd wprowadzi opłatę na rzecz mediów publicznych, trzeba odbudować ich wiarygodność i wizerunek. Inaczej zmiana skazana będzie na klęskę. - Ja dzisiaj, po minionych ośmiu latach, zaufania do mediów publicznych nie mam, ono zostało kompletnie zniszczone. Najpierw trzeba je więc odzyskać, a potem przedyskutować możliwe do wprowadzenia rozwiązania - szczerze przyznaje nam rozmówca z rządu. Nowa "duża ustawa medialna" ma też zmienić ład i strukturę korporacyjną mediów publicznych. Jak słyszymy od naszych źródeł, na razie nie ma w planach likwidacji żadnej z anten Telewizji Polskiej. - Będzie jednak konieczny ich rebranding. Tylko tu zastrzeżenie: na pewno nie ustalą i nie narzucą tego politycy, tylko nowe ekipy, które weszły właśnie do mediów publicznych - precyzuje polityk znający kulisy planowanych zmian. Przygotowywane regulacje mają też wprowadzić w życie obiecywane przez wszystkie formacje Koalicji 15 Października "uspołecznienie mediów publicznych". Na czym będzie ono polegać, tego jeszcze ustawodawcy nie określili. - Jest na to kilka pomysłów i ten ostateczny chcemy wyłonić w drodze gruntownych konsultacji środowiskowych - słyszymy. - Założenie jest takie, żeby politycy nie mieli już tego wpływu na media, jaki mają dzisiaj. Proces zmian musi zostać domknięty i zrealizowany zgodnie z oczekiwaniami społeczeństwa. Nie może dojść do zamiany TVPiS na telewizję żadnej innej partii politycznej - zapewnia jeden z naszych rozmówców. Inny dodaje: - Politycy mają tylko i aż uchwalić jak najlepsze prawo, a nie narzucać tutaj swoje pomysły. "Jak się wchodzi do szamba, to trzeba się ubrudzić" Rząd i resort kultury mają ambitne plany, jeśli chodzi o zmiany w mediach publicznych. Obecny etap - przejęcie publicznych nadawców z rąk PiS-u - jest etapem przejściowym. Nowej ekipie rządzącej zależało na dokonaniu szybkich zmian z trzech zasadniczych powodów. Po pierwsze, chcieli ukrócić nieustające ataki ze strony mediów publicznych na dawną opozycję, a obecny rząd. Po drugie, chodziło o odebranie PiS-owi potężnego oręża przed rozpoczynającą się zaraz po nowym roku podwójną kampanią wyborczą. Po trzecie, kontrola nad mediami publicznymi to również wpływ na ich przekaz, a każdemu rządowi zależy, żeby zwłaszcza w gorącym okresie kampanijnym ten przekaz był korzystny albo przynajmniej neutralny. Rzecz w tym, że styl przejęcia mediów publicznych przez rząd Donalda Tuska został ostro skrytykowany, częściowo nawet przez środowiska medialne i opiniotwórcze sprzyjające obecnej ekipie rządzącej. Ministrowi kultury Bartłomiejowi Sienkiewiczowi wytknięto, że władzę nad mediami publicznymi zagarnął podobnie jak przed laty PiS - z naruszeniem obowiązującego prawa. To o tyle interesujące, że - jak opisywaliśmy na łamach Interii w pierwszej połowie grudnia - Koalicja 15 Października miała do dyspozycji skuteczniejsze i mniej ryzykowne prawnie scenariusze odbicia publicznych nadawców z rąk PiS-u. - Każdy element miał tu innego autora, innego ambasadora. Musieliśmy wykluczyć scenariusze, co do których nie było zgody w koalicji i wybrać ten, po stronie którego koalicjanci postawili najwięcej plusów - tłumaczy Interii polityk opcji rządzącej doskonale znający kulisy operacji przejęcia mediów publicznych. Inny z naszych rozmówców, polityk z rządu: - Czasami jak się wchodzi do szamba, to trzeba się ubrudzić. Nie można wejść do szamba, zrobić swojej roboty i wyjść całemu na biało. Wychodzi się mocno pobrudzonym, ale potem bierze się prysznic i wszystko jest w porządku. Ostatecznie wizerunkowe koszty całej operacji tylko utwierdziły większość parlamentarną w tym, że konieczna jest gruntowna reforma tychże mediów. Inaczej nie uda się odbudować ich pozycji rynkowej i wiarygodności, a same media staną się cenną zabawką wyrywaną z rąk do rąk co wybory przez kolejne formacje przejmujące władzę w państwie. Zadanie: przekonać prezydenta Szkopuł w tym, że aby jakiekolwiek z planowanych przez obóz rządzący zmian weszły w życie, potrzebują zgody prezydenta. Z informacji Interii wynika, że większość parlamentarna chciała zaprosić Andrzeja Dudę i jego ludzi do wspólnych prac nad reformą mediów publicznych - mocno krytyczne zdanie głowy państwa o Telewizji Polskiej nie jest żadną tajemnicą - ale zawetowanie przez niego ustawy okołobudżetowej może ten proces opóźnić i utrudnić. A być może nawet uniemożliwić. - Prezydent ma półtora roku kadencji przed sobą i powinien być współautorem oraz patronem takiej zmiany. Powinien być zainteresowany osobistym udziałem w pracach nad reformą mediów publicznych - twierdzi ważny polityk opcji rządzącej. Przypomnijmy: 23 grudnia prezydent Duda poinformował opinię publiczną, że zawetował ustawę okołobudżetową, która przewidywała możliwość przekazania mediom publicznym 3 mld zł z państwowej kasy. "Nie może być na to zgody wobec rażącego łamania Konstytucji i zasad demokratycznego państwa prawa. Media publiczne trzeba najpierw rzetelnie i zgodnie z prawem naprawić" - argumentował swoją decyzję prezydent. Wcześniej głowa państwa sygnalizowała swoją mocno krytyczna ocenę działań nowego ministra kultury w kwestii mediów publicznych. - Przez pana ministra Sienkiewicza została rażąco złamana konstytucja. Mamy dziś ustawowe ciało, jakim jest Rada Mediów Narodowych. Jeżeli pan premier chce zmienić zasady prawne powoływania mediów publicznych, najpierw trzeba zmienić ustawę, a nie ją omijać - przyznał Andrzej Duda na antenie Radia ZET. Jak pisaliśmy na łamach Interii, równolegle presję na prezydenta wywierała i wywiera jego partia matka. Kierownictwo PiS-u liczyło, że głowa państwa przyłączy się do protestu w obronie mediów publicznych, który od niespełna tygodnia posłowie i posłanki partii prowadzą w siedzibach Telewizji Polskiej oraz Polskiej Agencji Prasowej. - Trochę politycznego teatru ze strony prezydenta by tu nie zaszkodziło, żeby tamci nie czuli się tak bezkarni jak teraz - tłumaczył jeden z polityków w PiS-u w rozmowie z naszą dziennikarką Kamilą Baranowską. Niewykluczone więc, że prezydent swoim wetem chciał upiec kilka pieczeni przy jednym ogniu. Po pierwsze, uwolnić się od oskarżeń o bierność ze strony szefostwa PiS-u. Po drugie, zapunktować w elektoracie prawicy i zaprezentować się jako ostatni bastion "dobrej zmiany", który staje na wysokości zadania. Wreszcie po trzecie, dobitnie pokazać rządowi, że nie pozwoli pomijać się w kwestii mediów publicznych i jeśli jakieś zmiany mają zostać tutaj wprowadzone, to wspólnie i w wyniku dialogu. Łukasz Rogojsz