Raport o działalności podkomisji smoleńskiej Antoniego Macierewicza powinien wstrząsnąć opinią publiczną, ale wstrząsnął tylko tymi, którzy zawsze stali po stronie państwa, jego instytucji i racjonalizmu. Pozostali - pochwyceni przez cynicznych polityków w niepokojącą aurę urojeniowej wizji świata - nie porzucili swej wiary w alternatywną, przestępczą wersję katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Najgłębsze pęknięcie I już nigdy tego wyobrażenia nie porzucą. Nawet, jeśli Władysław Kosiniak-Kamysz jeszcze sto razy poprosiłby ekspertów powołanych przez resort obrony o pokazanie czarno na białym manipulacji, kłamstw i pseudonaukowej hochsztaplerki realizowanej przez lata za publiczne pieniądze z przyzwoleniem poprzedniej władzy. Choć na wybuch, o którym z wielkim przekonaniem tyle razy opowiadał Macierewicz, a wraz z nim politycy PiS i partyjne media, nie ma żadnych dowodów, to przecież nigdy nie chodziło o dowody. Stawką był polityczny mit założycielski, "romantyczna", omalże metafizyczna opowieść o zamachu na prawicowego, "patriotycznego" prezydenta, który został pozbawiony życia przez obce mocarstwo i działających na jego rzecz zdrajców ojczyzny, czyli "łże-elity z okrągłostołowej kliki". Chodziło o nośne politycznie kłamstwo. Ta opowieść - snuta przez lata w różnych konfiguracjach i barwach, doprawiana nieustannie halucynacyjnymi wizjami możliwego przebiegu lotu i kolejnymi wersjami działań rzekomych zamachowców - doprowadziła do najgłębszego od dekad pęknięcia społecznego w Polsce. Totalna relatywizacja Ta "rana" nie tylko się nie zrasta, ale z każdym sezonem politycznym jest głębsza i bardziej bolesna. Główny podział polityczny w naszym kraju coraz mniej dotyczy bowiem poglądów, planów rozwojowych, strategii inwestycyjnych, opinii dotyczących poszczególnych dziedzin życia publicznego, a coraz bardziej wynika ze ślepych afektów i totalnej relatywizacji wszystkiego. To tak, jakby zwolennicy naukowych rozstrzygnięć, którzy stoją po stronie państwa i jego tradycyjnych gwarancji, próbowali prowadzić równoważną, rozsądną debatę ze zwolennikami teorii, że Ziemia jest płaskim dyskiem spoczywającym na siedmiu krokodylach. Taka teoria nie jest już tylko tematem osiedlowych spotkań klubu miłośników spiskowej teorii dziejów, lecz akceptowaną przędzą debaty publicznej i życia politycznego. Głęboko mylą się więc trybunowie prawicowego dziennikarstwa, którzy uważają, że po tylu latach badań w gruncie rzeczy "nic nie wiemy" o przyczynach katastrofy sprzed czternastu lat. To nieprawda, ponieważ jest to nie tylko jeden z najlepiej przebadanych wypadków lotniczych na świecie, ale także zdarzenie, które doczekało się profesjonalnego, eksperckiego raportu państwowego. Bezradność instytucji Jeśli podkomisja Macierewicza, bazująca na wątpliwej jakości eksperymentach i naciskach na ludzi, którzy pełnili role badaczy, miała zakwestionować oficjalne ustalenia, to ten cel nie został osiągnięty, a dziesiątki milionów złotych wyrzucono w błoto. Udało się natomiast podtrzymać pewną fatamorganę, która dla części elektoratu stała się sensem polityki i kołem zamachowym poparcia dla formacji Jarosława Kaczyńskiego.Symptomatyczne jest to, że dziś PiS nie odcina się od Macierewicza, co mogłoby być krokiem w stronę pojednania. Przeciwnie, opozycja szuka nowych dekoracji, które mogłyby stać się tłem dla jakiegoś innego mitu. Na przykład podtrzymującego wiarę w "uniewinniającą moc" sutanny księdza Michała Olszewskiego, z którego - mimo ciążących na nim poważnych zarzutów - robi się męczennika i ofiarę "zbrodniczego reżimu Tuska". Jakby sam fakt bycia księdzem miał moc immunitetu. Ale skoro Donald Trump może opowiadać, że imigranci pożerają Amerykanom psy i koty, i znajdują się tacy, którzy w to wierzą, to znaczy, że wszystko stoi na głowie. A państwo - opierające swą siłę na surowych regułach porządku symbolicznego - staje się bezbronne wobec populistycznej dziwaczności i urojeniowych fajerwerków. Mniemanologia stosowana Jeśli po raporcie MON i wnioskach do prokuratury nie stanie się nic więcej, a Macierewicz realnie nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności, będzie to oznaczać kapitulację państwa, które przegra z populizmem nowego typu. I z czasem umowa społeczna przestanie odwoływać się do systemu prawnego, instytucji czy procedur, bo zostanie zastąpiona ukochaną przez populistów "mniemanologią stosowaną" i "pięścią", która będzie ponad prawem. Przemysław Szubartowicz