Nie jest to optymistyczny prognostyk, że w sprawie tak istotnej dla polskiej racji stanu, konflikt wewnętrzny tak mocno potrafi zasłonić interes kraju. Po wczorajszym oświadczeniu niemieckiego kanclerza i polskiego premiera, że Niemcy "podejmą działania" by wesprzeć osoby starsze, które wciąż żyją, a przeżyły okupację, pojawił się cały wysyp argumentów mających dowodzić, że reparacje nam się nie należą. Jeśli tak to pojawia się pierwsze oczywiste pytanie. Skąd ta wizyta? Dlaczego niemieccy urzędnicy z taką ulgą, dowodzi tego ich korespondencja, przyjęli fakt, że w Polsce jest dziś rząd sprzyjający korzystnemu dla ich kraju rozwiązaniu? Dlaczego w końcu, jeśli wszystko było takim sukcesem dla Polski, zorganizowano to w dniach, w których w polityce organizuje się różne rzeczy, gdy chce się by przeszły bez echa? Warto się przyjrzeć samej argumentacji zwolenników stanowiska proniemieckiego. Brak sprawiedliwości dziejowej Donald Tusk na portalu X, a także kilku publicystów często towarzyszących narracjom premiera, przypomniało dokument pisowskiej minister Anny Fotygi z 2006, w którym stwierdzała ona, iż kwestia reparacji jest zamknięta. Pomijając ignorancję polityk prawicy w tej sprawie w tym czasie, nic z pisma tego nie wynika. Nie jest to żadne oficjalne zrzeczenie się, nie jest to uchwała rządowa ani porozumienie międzynarodowe. W sensie prawnym dokument ten nie ma znaczenia, choć na pewno Anna Fotyga zasługuje na to, by jej to wypominano. Jeśli "nie wiedziała co podpisuje" to tym bardziej. Kolejnym z bieżących argumentów jest ten, że "Niemcy wprowadzili Polskę do Unii Europejskiej". Wraz z Polską lub po niej do UE weszły też inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej, niektóre z nich, jak Rumunia, Węgry czy Łotwa, były członkami koalicji hitlerowskiej. Czy należy rozumieć, że te kraje zostały wprowadzone za karę? Co więcej, na wprowadzeniu wolnego handlu niemiecka i inne zachodnie gospodarki nieprawdopodobnie wręcz zyskały. To za te pieniądze podciągano do zachodniego poziomu tereny byłego NRD. To dlatego zaczęły w końcu działać fundusze strukturalne. Dostaliśmy je, tak duże kwoty, nie na piękne oczy, nie z litości, a po to, by zrównoważyć nierówności między słabą gospodarką Polski, a potężną ekonomią Niemiec. Szczęśliwie, w ciągu ostatnich kilku lat ta różnica mocno się zniwelowała. Pytanie na jak długo. Kolejnym argumentem - podnosił go kiedyś obecny szef MSZ Radosław Sikorski - ma być to, że Niemcy straciły na rzecz Polski swoje wschodnie tereny, które dziś stanowią zachodnią i północno-wschodnią część naszego kraju. Tyle, że Polska straciła dużo większe obszary na wschodzie, w tym Lwów, swoje drugie miasto co do wielkości. Był to efekt przesunięć będących efektem negocjacji trzech wielkich państw i nie miał nic wspólnego z jakąkolwiek sprawiedliwością dziejową. Polsce reparacje należą się, jak psu buda Pomijając tę próbę publicystycznego podłączania rozmaitych wydarzeń historycznych pod rzekomą reparację przez obecnie rządzących i ich medialnych kibiców, pozostaje kluczowy argument natury prawnej. W sierpniu 1953 władze PRL miały zrzec się roszczeń wobec Niemiec. Tylko, że jest z tym bardzo poważny problem. Wiedzieli o tym Karl Heinz Roth i Hartmut Rübner, autorzy książki "Wyparte, Odroczone, Odrzucone", w której dokładnie opisano kwestię niemieckiego długu, zarówno pod kątem prawnym, jak i etycznym. Wniosek uczciwych niemieckich naukowców jest jasny. Polsce reparacje należą się, jak psu buda (choć to ostatnie sformułowanie, rzecz jasna, nie padło). Cofnijmy się na moment jeszcze wcześniej. O reparacjach zadecydował szereg spotkań międzynarodowych, z konferencją w Poczdamie latem 1945 roku na czele. Sowieci potem wypłacali Polsce rodzaj fragmentu reparacji, które sami uzyskali od Niemiec, ale robili to po swojemu. "Rozkręcali naszą gospodarkę". Sprzedawaliśmy im w ich ramach węgiel, nawet po dziesięć razy niższej cenie niż rynkowa. Jak pisze historyk profesor Stanisław Żerko, nabyliśmy także w 1949 roku choćby 6 milionów dzieł klasyków marksizmu-leninizmu, ze Stalinem na czele. Można by rzec, że wówczas doszło do drugiej wiktymizacji jednej z głównych ofiar drugiej wojny światowej. W końcu nadeszło słynne "zrzeczenie" z 1953 roku. Dyskusyjnym jest, czy w ogóle miało ono moc wiążącą, ponieważ nie zostało opublikowane w Monitorze Polskim, tym bardziej nie zostało zatwierdzone przez Sejm PRL, w końcu - na co zwracali uwagę specjaliści już 20 lat temu - powinno być sygnowane przez obie strony. Nie dość tego, zostało wymuszone przez władze ZSRR, a Polska nie była wtedy niepodległym państwem. Co więcej, zrzeczenie miało być gestem przyjaźni wobec NRD i tylko tego kraju dotyczyło. Miało być sygnałem, że władze PRL oczekują spłaty roszczeń tylko od RFN. Co ciekawe, RFN nie respektowało zobowiązań NRD, a po zjednoczeniu to Zachodnie Niemcy miały zapewniać ciągłość prawną. Będący wyrazistym przeciwnikiem roszczeń od Niemiec pełnomocnik rządu Tuska do tych spraw, profesor Krzysztof Ruchniewicz twierdzi, że sprawę załatwia kredyt w wysokości miliarda marek, który rząd Gierka dostał od zachodnioniemieckiego kanclerza Helmuta Schmidta. Ale brak jakiejkolwiek umowy, która by mówiła, że to w zamian za roszczenia. W latach 90. zjednoczone już Niemcy wypłaciły 100 milionów marek polskim ofiarom eksperymentów medycznych, a także skromną jednorazową zapomogę byłym pracownikom przymusowym. Ale na tle całości roszczeń i oczywistości strat brzmi to jak kpina. Nie było przy okazji żadnego porozumienia ani ustalenia, że miałoby to się odbywać w ramach spłaty roszczeń. Jesteście polskimi urzędnikami! Jakkolwiek politycy PO i ich medialni kibice zaklinaliby rzeczywistość, to nie zmieni to faktu, że o tym co powyższe wiedzą niemieccy politycy i urzędnicy. Wskazują na to ich ujawniane co pewien czas korespondencje, a także nerwowość z jaką podchodzą do sprawy. Czy to oznacza, że Polska ma szanse dostać "bilion" euro, których domagali się politycy PiS? W tym przypadku chyba jednak bardziej chodziło o gonienie króliczka, a nie go łapanie. Mieliśmy jednak szanse na pewno bardzo wiele od Niemiec uzyskać w zamian za zawieszenie nawet tego tematu. Nie zmienia to też faktu, że dzisiejsze rozwiązanie tematu odszkodowań przez stronę polską, czyli faktyczne zrzeczenie się ich w zamian za mgliste obietnice wsparcia militarnego, czy wręcz deklarację wspierania przez nas niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, jakkolwiek byłoby sprzedawane przez medialnych narratorów, będzie niezgodne z polską racją stanu. Ma to także swoją dużo bardziej dobitną nazwę. Wiktor Świetlik