Nawrocki chce nowej konstytucji. Ale liderzy partii świetnie sobie radzą w obecnym systemie
Nowy prezydent zablokuje sędziów "platformerskich", a minister Żurek będzie próbował się pozbyć sędziów "pisowskich". Czy wymiar sprawiedliwości takie atomowe starcie przetrwa? Na pewno czekają nas dwa lata zamętu i dezorganizacji.

Karol Nawrocki wygłosił przy okazji swojego zaprzysiężenia bardzo dobre przemówienie. Czekano na ten moment z duszą na ramieniu, czy w ostatniej chwili ktoś nie zakłóci demokratycznego procesu. Nic takiego się nie stało. Pilnował tłum na zewnątrz i delegacja prezydenta Trumpa na galerii.
Roman Giertych wyszedł z sali, ale Donald Tusk nawet się stawił. I słuchał człowieka, którego dopiero co próbował za wszelką cenę powstrzymać. Premier miał coraz smutniejszą minę. Ale był. Wróciliśmy do procedur, przynajmniej w tym jednym momencie.
Karol Nawrocki gotów do wojny
Kontrast między debiutem Nawrockiego-polityka, kiedy go namaszczano na kandydata, a jego obecnym występem jest niesamowity. Mówił z głowy, konfrontacyjny, ale wyluzowany, bez cienia stresu.
Nakreślił pola starcia z rządem Tuska. Rozliczanie go z obietnic wyborczych, szczególne skoncentrowanie się na temacie wielkich inwestycji, gotowość do pertraktacji, ale przy nieustannym szukaniu starcia. Ma gotowe projekty ustaw, już w sierpniu zaprosi rząd na dywanik, czyli na Radę Gabinetową. Będzie pytał nie o ideologię, ale o finanse państwa i o rozwój gospodarki.
To wszystko powtarzał niby Andrzej Duda. Ale poczucie, że ma słaby mandat jako prezydent schodzący ze sceny, go hamował. Nowy zawodnik ma świeże siły i dużo determinacji. Owszem, zapewnia o gotowości do kompromisów. Ale jeśli nawet je tu i ówdzie zawrze, to w wojennych warunkach i nieostatecznie. Skądinąd Tusk i jego ludzie też nie ukrywali, że się sposobią do wojny.
Ważną częścią wystąpienia był temat praworządności. Tu na kompromis miejsca jest szczególnie mało. Każda ze stron ma swoją wersję. Obecna koalicja uważa, że to PiS popsuł instytucje, więc receptą na to jest rewolucja. Prawicowa opozycja z kolei zwraca uwagę, że ona co najwyżej prawa naginała. Ekipa Tuska łamie je raz za razem. Nawrocki mówił o tym łamaniu prawa w Sejmie bardzo sugestywnie.
Rewolucja miała się odbywać drogą ustaw po zwycięstwie Rafała Trzaskowskiego. Teraz będzie o nią trudniej. Ale nowy minister sprawiedliwości Waldemar Żurek wymyślił na tę okoliczność doktrynę.
Praworządność ma nie oznaczać wierności konkretnym ustawom. Przeciwnie, ustawy można łamać. Praworządność oznacza wierność ogólnej idei konstytucji. To że właśnie z konstytucji wynika nakaz przestrzegania ustaw, interesuje obecną władzę najmniej. Tak się zresztą działo już za Adama Bodnara, tyle że on łamał powściągliwiej, bo czekał na koalicyjnego prezydenta.
Przykładowo Nawrocki nie podpisze szykowanej już przez Waldemara Żurka ustawy degradującej sędziów mianowanych lub awansowanych od roku 2018 z rekomendacji "niezgodnej z konstytucją" KRS. Ale Żurek chce uderzać w "neosędziów" sprawami dyscyplinarnymi za "udawanie funkcjonariuszy publicznych". Uzasadnienie jest brane z powietrza, bo rząd ani minister nie mają prawa orzekania, co jest niezgodne z konstytucją. Skądinąd taka selektywna rozprawa z "neosędziami" grozi paraliżem wymiaru sprawiedliwości.
Żurek już ćwiczy nową metodę. Zawiesił 46 prezesów sądów. Bodnar przypomniał mu, że to nie koniec: trzeba na ich odwołanie uzyskać zgodę kolegiów sędziowskich. Minister zaliczył już pierwszą porażkę: w Gdańsku takie kolegium odrzuciło wniosek o dymisję prezesa Sądu Okręgowego. Ale zdeterminowany Żurek ma pomysł. Od tego sprzeciwu można się odwołać do KRS. Ponieważ zaś ekipa Tuska uważa tę Krajową Radę za nieistniejącą, minister twierdzi, że sama gotowość do złożenia odwołania wystarczy, żeby dymisja była ważna.
To kauzyperdzka sztuczka. Tu jednak Nawrocki może się okazać bezbronny. Nie ma prawa weta wobec decyzji ministerialnych. Będzie mu trudno, chociaż… W tym swoim wystąpieniu zapowiedział, że nie będzie mianował czy awansował sędziów upolitycznionych. A to on jest na końcu procesu nominacyjnego... po KRS.
Może nas czekać wojna totalna. Żurek będzie próbował się pozbyć sędziów "pisowskich". Nowy prezydent zablokuje sędziów "platformerskich". Ten podział w dużej mierze tak wygląda. Zaczął go wprowadzać PiS, ale nowa koalicja nawet go pogłębiła, polując na "nieswoich". Czy wymiar sprawiedliwości takie atomowe starcie przetrwa? Na pewno czekają nas dwa lata zamętu i dezorganizacji.
Iluzja nowej konstytucji
Ciekawy był jeszcze jeden moment tego wystąpienia. Karol Nawrocki zapowiada prace nad nową konstytucją. Kiedyś próbował inicjować referenda konstytucyjne Andrzej Duda. Ani jedna, ani druga strona nie była zainteresowana. Nowy prezydent zapowiada nową ustawę zasadniczą w roku 2030. Prace mają się toczyć pod skrzydłami Nawrockiego, choć niby z udziałem różnych sił i środowisk.
Piszę "niby", bo jeśli zainicjuje taką akcję prawica, obecna koalicja z góry ją zbojkotuje. Tylko zdobycie przez kogoś większości konstytucyjnej w parlamencie (przypominam: dwie trzecie) dawałoby jakieś szanse na taki projekt, a potem jego uchwalenie. Czy prawica uzyska ją w roku 2027? Ale czy PiS i Konfederacja byłyby się w stanie dogadać co do wspólnego modelu ustroju. Wątpię.
Ja mam sceptyczny stosunek do samej potrzeby pisania nowej konstytucji. Zapowiada to także Jarosław Kaczyński. Rozumiem, że szuka symbolicznego "nowego początku". Ale kiedy Andrzej Duda chciał choćby debaty na ten temat, PiS także go nie wsparł. Co więcej, nie był w stanie wskazać, które segmenty polskiego ustroju wymagają pilnej naprawy.
W konstytucji z 1997 roku są przepisy niejasne, niechlujnie sformułowane. To dlatego PiS mógł przekazać wyłanianie składu Krajowej Rady Sądownictwa Sejmowi. Ale to są detale i nie zawsze z ich powodu tak łatwo konstytucję się łamie.
Słabość polskiego państwa wynika z kiepskich ustaw i obyczajów, a nie ze źle zarysowanych relacji między rządem i parlamentem czy między prezydentem a tymi dwoma organami. Potrzebna byłaby większa przejrzystość procedur, więcej obywatelskiej kontroli nad administracją. Ale to można by osiągnąć dobrą ustawą, ewentualnie pojedynczą korektą konstytucji, nie pisaniem całkiem nowego tekstu.
Padają wezwania lepszego rozgraniczenia władzy między prezydentem i rządem. Kiedyś sam myślałem, że prezydent z mocnym mandatem z wyborów powszechnych, więc z silnym wetem, przeszkadza rządowi realizować swój program wybrany przecież przez Polaków. Na tę połowiczność narzekał już w roku 1997 Jan Rokita. Takie narzekania pojawiły się także podczas tej kampanii.
Dziś modyfikuję tę opinię. Kolejne rządzące ekipy mają coraz większą pokusę pomagania sobie łokciami. Andrzej Duda pewnie zbyt słabo, ale korygował rewolucyjne zapędy partii Kaczyńskiego. Potem przeciwstawiał się arbitralności Tuska. Nawrocki ma szansę robić to jeszcze twardziej. System równowagi i wzajemnych blokad wydaje mi się bezpieczniejszy - przy coraz gorszej kulturze politycznej i coraz agresywniejszej polaryzacji w polskiej polityce.
Z niektórych wypowiedzi Nawrockiego można by wnosić, że on sam chciałby ustroju bardziej prezydenckiego. To odpowiem retorycznym pytaniem: wierzycie, że partyjni liderzy, nie tylko Kaczyński, także Sławomir Mentzen, zechcą powiększać władzę tego nowicjusza? System pozostanie ten sam: parlamentarny, choć z ustępstwami na rzecz prezydenta. Naprawiać warto bardziej co innego, a nie zastanawiać się nad czymś, co raczej nieosiągalne.
Piotr Zaremba
















