Naprawdę chcesz wyrzucić "Lalkę" na śmietnik? Zaremba polemizuje ze Strzemboszem
"Dajcie spokój z tą 'Lalką'. To zakłamana rosyjska propaganda" - zaapelował w Interii Maciej Strzembosz. Przedstawia Bolesława Prusa jako kolaboranta. Jak to się stało, że przez ponad 100 lat Polacy dawali się zwodzić komuś tak obrzydliwemu?

Powodem bezpośrednim tej publikacji znanego producenta filmowego są dwie powstające filmowe adaptacje powieści Bolesława Prusa. Maciej Strzembosz zauważa, że mają zmodyfikować obyczajową wymowę XIX-wiecznej powieści w kierunku feministycznym (niedawno pisałem o tym krytycznie w Interii). Tymczasem pożądana byłaby korekta wymowy politycznej. Strzembosz sam jednak nie wierzy w adaptację przedstawiającą Stanisława Wokulskiego jako ciemną postać wydającą Polaków na łup zaborców.
PRL lansował Prusa?
Już w leadzie dostajemy cios między oczy. "Dzieło Bolesława Prusa jest powieścią zgodną z linią propagandową rosyjskiego okupanta i do cna zakłamaną. Pomija niewygodne prawdy o Warszawie pod koniec XIX wieku. Dodajmy też na marginesie, że inicjatywa Stanisława Wokulskiego osłabiała potencjał gospodarczy Polski i podporządkowywała jeszcze mocniej Królestwo Polskie rosyjskiemu imperium".
Przy czym Strzembosz nawiązuje do innego tekstu. W roku 2015 w "Sieciach" poeta Jan Polkowski dowodził, że "Lalka" to po prostu "Pamflet na polskość". Postawił przy tym tezę, że to PRL lansował Prusa, bo ten głosił postawę niesprzeciwiania się Rosjanom. Dlatego wydawano go w milionach egzemplarzy, a "Lalka" była szkolną lekturą. Strzembosz powtarza tę argumentację. Jego zdaniem także obie adaptacje: film Wojciecha Hasa i serial Ryszarda Bera, powstały właśnie dlatego. Zerwijcie te intelektualne kajdany, podpowiada współczesnym filmowcom.
Chodzi o to, że Wokulski, aluzyjnie z powodu rosyjskiej cenzury przedstawiany jako dawny powstaniec styczniowy, pogodził się z niewolą i robi interesy z Rosjanami, z kupcem Suzinem. Polemizowałem wtedy z rozumowaniem Polkowskiego jako ahistorycznym. Będę polemizował i teraz.
Panowie Polkowski i Strzembosz przedstawiają nieprawdziwie peerelowską politykę kulturalną. Promowała ona XIX-wieczną tradycję powstań jako "społecznie postępowych", Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki też byli wydawani w milionach egzemplarzy, ich dzieła, antyrosyjskie przecież, też były szkolnymi lekturami. Spór między romantykami i pozytywistami był przedstawiany neutralnie, pamiętam dobrze te czasy, do szkoły chodziłem za Gierka i Jaruzelskiego. Jeśli dwukrotnie adaptowano "Lalkę", to dlatego, że Polacy uważali Prusa za wybitnego autora. Klasyka była w modzie, adaptowano też Henryka Sienkiewicza piszącego "ku pokrzepieniu serc".
Nie było tu żadnego spisku komunistów. Zwłaszcza że pozycja "Lalki" w umysłach Polaków została ugruntowana przed PRL-em. Międzywojenna Polska z pewnością nie głosiła pochwały ugody z zaborcami. A już wtedy "Lalkę" chętnie wydawano. Już wtedy była gimnazjalną lekturą.
Oczywiście z poglądami Prusa polemizowano. Ale były to eleganckie spory, a nie żądanie wyrzucenia na śmietnik. Czyżby wszyscy się mylili? Nikt nie zauważył oczywistości? A może to żadna oczywistość?
Literatura, nie propaganda
Przecież Prus, kreśląc postać głównego bohatera, nie uprawiał pozytywistycznej propagandy. Nie mógł z powodu cenzury roztrząsać kontekstów politycznych. Ale wybór, aby po klęsce powstania wybrać drogę osobistego sukcesu materialnego to po prostu ciekawy temat. Wokulski wciąż się zresztą miota między tym sukcesem a romantycznymi skłonnościami. Tymi skłonnościami są tyleż beznadziejne uczucie do Łęckiej co pokusa, aby się poświęcić idealistycznemu celowi, na przykład pracować dla dobra nauki.
Prawda, sam Prus, też dawny młodociany powstaniec, w nowy czyn zbrojny nie wierzył. Ale nie mówi nam, że jego bohater, ponoszący w finale klęskę, musi mieć rację. Nie na tym polega dobra literatura. A "Lalka" jest dobrą literaturą.
Owa spółka handlu ze wschodem zakładana przez Wokulskiego wspólnie z arystokratami, dla Strzembosza szkodliwa z punktu widzenia interesu narodowego, okazuje się przedsięwzięciem nieudanym. Nie doszukiwałbym się w "Lalce" jej gloryfikacji. To część walki Wokulskiego o dostęp do salonów. Fakt, że można to osiągnąć tylko w ten sposób, jawi się w powieści jako przejaw karłowatości życia społecznego w ówczesnym Królestwie Polskim.
Strzembosz ma pretensje do pisarza, że pokazuje przesadnie krytycznie arystokrację, a równocześnie o to, że nie głosi, jak rozumiem, za granicą, bo nie mógłby tego robić w ówczesnej Warszawie, filozofii powstańczej. To przypomnę, że większość arystokracji przyjmowała najchętniej postawę ugody z zaborcami. Jest to więc krytyka mocno niespójna.
Z kolei postać Ignacego Rzeckiego nie służy ośmieszeniu tradycji romantycznej, choć to starzejący się dziwak. Przeciwnie, to wyraz sentymentu wobec polskiego insurekcjonizmu. Kiedy Rzecki umiera, żegnają go marne figury. "Kto pozostanie?" - pyta doktor Szuman. "My" - odpowiadają.
Zabory nie były okupacją
Przy okazji Maciej Strzembosz twierdzi, że połowa ludności Warszawy mówiła wtedy po rosyjsku, groźba rusyfikacji była więc realna. Nie wiem skąd te dane, choć skądinąd prawdą jest, że polskie społeczeństwo traciło stopniowo odporność na politykę zaborcy. Ale czy winę za to ponosiła odpolityczniona powieść kreśląca po prostu społeczne i psychologiczne portrety?
Nie jest też trafnym nazywanie stanu ówczesnego Królestwa Polskiego "okupacją". Ta jest stanem przejściowym, co zachęca do walki. Zabory stały się elementem stabilnej rzeczywistości. Aby tę stabilność przełamać, trzeba było wojny światowej.
W analogiach historycznych łatwo popłynąć. Pisze Strzembosz: "W całej polskiej literaturze z 'Lalką' Prusa najbardziej kojarzy mi się powieść Romana Bratnego 'Kolumbowie rocznik 20', w którym autor, były AK-owiec, a potem gorliwy członek PZPR, opisuje stracone pokolenie warszawskich powstańców zatrute niepodległościowymi miazmatami, które nie pozwalają im po wojnie normalnie żyć i odbudowywać Polski Ludowej".
Można by dyskutować, czy "Kolumbowie" to pamflet na młodzież AK-owską. Ale przede wszystkim zestawianie zaboru rosyjskiego z PRL-em nie jest całkiem trafne. Bratny był człowiekiem władzy w systemie totalitarnym. Prus niezależnym, choć liczącym się z cenzurą pisarzem, wydającym na prywatnym rynku. Nie wysługiwał się rosyjskim czynownikom.
Tak pisałem w roku 2015, polemizując z Polkowskim: "Prusa atakowano z wielu stron, dla jednych bywał prekursorem endeckiego antysemityzmu, dla drugich zbytnim pragmatykiem. Ale polskość ma wiele twarzy. Można się z pisarzami kłócić, ale nie zastępować zbiorowej mądrości pokoleń pokusą skazywania na infamię kogokolwiek z wielkich".
Na koniec spytam o kontekst. Tekst Jana Polkowskiego odbierałem jako manifest radykalnej prawicy walczącej z liberalnym establishmentem. Piotr Skwieciński w innej polemice przypisywał mu, może przesadnie, pogląd, że zabory wciąż trwają. Trudno tak jednak odbierać Strzembosza.
Owszem, poznałem go w latach 80. zeszłego stulecia jako świetnego szefa samorządu studenckiego na Uniwersytecie Warszawskim. Wtedy wspólnie przeciwstawialiśmy się reżymowi Jaruzelskiego. Ale w III RP był pragmatykiem, zręcznym rzecznikiem interesów branży filmowej, ale nie radykałem. To ja bywam odbierany jako rzecznik tradycji romantycznej, obrońca powstańczych postaw Polaków. A tu jakbyśmy się zamienili rolami. Ot, taki mały paradoks.
Piotr Zaremba













