Są autorzy, którzy mają szczęście do faktów. Dosłownie kilka tygodni temu francuska sowietolog Marie Mendras opublikowała książkę "Rosyjska polityka. Paradoks słabego państwa". Ekspertka dowodzi w niej, że osłabianie państwa w Rosji to celowy proces, bo oficjalne struktury zastępowane są nieformalnymi, czy jak kto woli - mafijnymi. Kluczem do władzy jest - jak w mafii - utrzymywanie nad nimi kontroli i tylko ich bunt stanowi groźbę dla Putina. Profesor Mendras mogła chwilę odczekać, a my wraz z nią i zobaczyliśmy efektowną egzemplifikację tego co powyżej. Jej kolejną odsłoną jest zapowiedź rozlokowania najemników z Grupy Wagnera na Białorusi, przed którą wczoraj Andrzej Duda ostrzegał na konferencji w Hadze w obecności szefa NATO. Mateusz Morawiecki z kolei w ciągu tych samych kilku kluczowych godzin odbył maraton rozmów z większością liczących się polityków europejskich. Może pora pójść dalej? Zagrożenie z kreskówki Rosyjskie pucze mają to do siebie, że są dość dziwaczne i do końca nigdy nie wiadomo, jak to było. Tak było z przejęciem władzy przez Stalina po śmierci Lenina, Chruszczowa po śmierci Stalina, a także z dziwnym puczem Janajewa z 1991 roku. W przeciwieństwie do rozlicznej rzeszy komentatorów mających nieprawdopodobnie "inisderską" wiedzę na temat tego co się stało w niedzielę na drogach do Moskwy i łączach między sztabami Prigożyna i Putina, nie wiem, czy pucz był ustawką i kto w gruncie rzeczy go wygrał. Zauważalna gołym okiem jest jednak zupełnie inna sprawa, widoczna od trzech dekad, ale teraz klarowna chyba dla każdego. Rosja to państwo upadłe. Zamordystyczne, agresywne, groźne, ale upadłe. Takie, gdzie legalne struktury władzy zostały zastąpione przez korporacje zatrudniające najemników, bo ciesząca się światową sławą Grupa Wagnera nie jest jedyną tego rodzaju organizacją. Brytyjsko - amerykańska franczyza intelektualna na prywatne armie przyjęła się na gruncie rosyjskim doskonale. W dodatku trudno przejść obojętnie wobec postaci takich jak sam Jewgienij Prigożyn, kryminalista i miliarder stojący na czele grupy najemników albo Ramzan Kadyrow, morderca - celebryta, syn mordercy - celebryty zabitego w spektakularnym zamachu. Przecież, gdybyśmy oglądali kreskówki albo oglądali kolejne części "Avengersów" lub innych produkcji Marvela uznalibyśmy tych dżentelmenów za jakieś zmyślone szwarccharaktery w rodzaju Jokera, Lokiego lub Pingwina. Tymczasem mamy do czynienia z autentycznym globalnym zagrożeniem. Co może batiuszka Do tego dochodzi nasz stary, dobry znajomy, który ostatnio "wykamingował" się jako obrońca Prigożyna, czyli Aleksandr Łukaszenka. Posiada on, a raczej z trudem utrzymuje, jedno istotne aktywo. Terytorium, z którego można zaatakować Polskę i Litwę i rozmieścić nie tylko Grupę Wagnera, ale też taktyczne głowice nuklearne, które obok nieskończonego rezerwuaru mięsa armatniego są ostatnim rosyjskim atutem. I to jest niestety - plus pociski znajdujące się w Obwodzie Królewieckim - podstawowe zagrożenie dla nas, które niestety może narastać bez względu na rozwój sytuacji. Bo przecież jeśli Rosja będzie słabsza to dlatego będzie groźna, że jest słaba, jeśli silniejsza, to dlatego, że jest silna. Dlatego to jest moment byśmy mocno wrócili do tematu rozmieszczenia amerykańskiej broni jądrowej na terenie Polski, a także budowy wzdłuż wschodniej i północnej granicy, czegoś w rodzaju izraelskiej żelaznej kopuły, czyli jak najefektywniejszego systemu obrony antyrakietowej. Dziś mamy naprawdę dużo argumentów, bo do dotychczasowego zagrożenia putinowskiego dochodzi zagrożenie chaosem. Co więcej, Rosjanie nauczeni grać wszystkim będą i nim grać. Może i batiuszka Putin nie chce eskalacji, ale cóż on w tej sytuacji może. Zresztą pojawiają się przecież głosy, że i tło całego puczu takie mogło być - ma on zastraszyć Zachód nieobliczalnym rozwojem sytuacji poza kontrolą Putina. Strach przed bezpieczeństwem Sprawa oczywiście przedwyborczo może być niepolityczna i wiedzą o tym i rządzący, i opozycja. Ludzie po Czarnobylu źle często reagują na samo słowo "energia atomowa", nie mówiąc o "broni jądrowej". To doprowadziło do surrealistycznego zamknięcia elektrowni jądrowych w Niemczech i to było nieudolnie wykorzystywane w kampanii 2015 roku przez ówczesną premier Ewę Kopacz deklarującą rezygnację z planów rozwoju atomistyki. To, że Polacy dostrzegają dziś potrzebę budowy reaktorów w Polsce nie znaczy, że nie przestraszą się planów rozmieszczenia głowic. Zresztą jestem przekonany, że taka inicjatywa ze strony rządu z miejsca zostałaby zaatakowana przez opozycję ("narażają Polaków") grożąc utratą jakiejś cząstki elektoratu. A za kilka tygodni wybory. Tyle, że rozwój wydarzeń na Wschodzie może nie chcieć zaczekać. Co więcej, Rosjanie mogą wykorzystywać zamieszanie w Polsce i kłótnie między Polakami. A w tym w końcu są zdecydowanie najlepsi. Z kolei my powinniśmy pamiętać słowa klasyka Adama Asnyka, który nakazywał nie kochać się w skargach, a w milczeniu się zbroić.