Netflix w "Lalce" zrobi z Izabeli Łęckiej feministkę? Tylko co to ma wspólnego z oryginałem?
Po co Polakom aż dwie filmowe "Lalki", kręcone w tym samym czasie? Czy nie po to, aby nadać historii miłości Wokulskiego do Izabeli Łęckiej bardziej "postępową", może feministyczną wymowę?

Pomysł realizacji filmu i serialu na podstawie "Lalki" Bolesława Prusa jako pierwsza ogłosiła TVP wraz z firmą Gigants Film. Skwitowałem to dużym tekstem w "Plusie Minusie". Pierwszym problemem zdawała się być obsada. Marcin Dorociński jako Stanisław Wokulski wywołał w necie burzliwą debatę, potem pojawiły się nazwiska Kamili Urzędowskiej w roli Izabeli Łęckiej i Marka Kondrata jako Ignacego Rzeckiego.
Nie była to oczywiście wrzawa na miarę wojen w latach 70. ubiegłego stulecia o główne role w "Potopie", adaptacji Sienkiewiczowskiej powieści dokonywanej przez Jerzego Hoffmana (Daniel Olbrychski i Małgorzata Braunek). Pamiętajmy: w czasach PRL to zastępowało Polakom dyskusje o sprawach społecznych czy politycznych. Ja zauważyłem, że niezależnie od tego, jak bardzo wyobrażamy sobie Dorocińskiego jako kupca i dawnego powstańca walczącego i przegrywającego starania o miłość arystokratki, najważniejszym pozostaje pytanie o wierność i wiarygodność tej adaptacji.
Netflix wkracza do gry
Reżyserem został Maciej Kawalski, znany przede wszystkim z obrazu "Niebezpieczni dżentelmeni" (2022 rok), w którym dobra obsada sąsiadowała z kpiarskim stosunkiem do historii. Który jednak nie budził większych kontrowersji, fabuła była wszak oryginalna.
Jednak poza ogólnikowymi deklaracjami ani reżyser, ani aktorzy nie próbowali sugerować, co chcą wyciągnąć z literackiego pierwowzoru - wciąż szkolnej lektury. I który bywa arcydziełem dla wielu Polaków, czasem takich, których byśmy o to nie podejrzewali, choćby progresywnej pisarki Olgi Tokarczuk. Ona najwyraźniej lubi "Lalkę" w wersji tradycyjnej.
Jeszcze nie przetrawiliśmy zaskoczenia tym przedsięwzięciem, kiedy przyszło kolejne, dużo większe. Oto Netflix zdecydował się kręcić własny serial. Podobno olśniony sukcesami swojego "Znachora", adaptacji melodramatycznej powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Choć masy widzów są wciąż przywiązane do "kanonicznej" adaptacji Hoffmana z lat 80. ubiegłego wieku, pojawiło się zaciekawienie nową wersją.
Tu ma być podobnie. Mimo wszystko ja wciąż przeżywam szok. "Lalka" była filmowana dwukrotnie: przez Wojciecha Hasa w roku 1968 w formie filmu i przez Ryszarda Bera w roku 1978 w postaci serialu. Zwłaszcza serial jest dla dużych grup widzów, zwłaszcza starszych, zjawiskiem kultowym - moim zdaniem zasłużenie. Od jego premiery minęło 47 lat. Skąd nagle ten pęd?
Pęd nieznany w Polsce. Zdarzały się tematyczne kolizje: w roku 2018 dwie ekipy kręciły niemal w tym samym czasie dwa filmy o Dywizjonie 303. Żaden z tych projektów nie okazał się komercyjną porażką, co było miarą zwrotu Polaków ku własnej historii. Jednak te filmy nie opowiadały jednej i tej samej historii. Przypadku rywalizacji w sferze przerabiania na film tego samego dzieła literackiego nie odnotowano.
Bogiem a prawdą "Lalka" pozostawała jako tworzywo przedmiotem pewnego zainteresowania, co wyrażało się adaptacjami teatralnymi. W roku 2010 Wojciech Kościelniak napisał i wystawił w Teatrze Muzycznym w Gdyni musical będący jej adaptacją. Ostatnio przypomniał go z sukcesem Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Kilka lat temu oglądałem z kolei czysto teatralną przeróbkę w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie, mocno zdeformowaną, niby przeniesioną w czasy dzisiejsze, ale nazywającą się "Lalką". W następnym sezonie Piotr Ratajczak będzie wystawiał swoją wersję w warszawskim Teatrze Ateneum. Grzegorz Damięcki będzie tam Wokulskim.
Jakiś ruch wokół tego utworu, jak widać, się utrzymuje. Te kolejne wersje roztrząsały chętnie napięcie między romantyzmem i pozytywizmem czy problem barier klasowych. Dlaczego jednak doszło do takiej kumulacji filmowej?
Możliwe, że jakimś bodźcem do sięgnięcia po "Lalkę" był całkiem inny dylemat nabrzmiewający wokół tej powieści: jak z dzisiejszej perspektywy traktować uczuciowe perypetie między Wokulskim i Łęcką. Można by rzec, że sam jestem, to żart, odległym prekursorem tej dyskusji. W latach 70. ubiegłego wieku napisałem w liceum wypracowanie pod tytułem "Obrona Izabeli Łęckiej". Zwracałem w nim uwagę na to, że jak by ta panna z dobrego, acz zrujnowanego rodu, była niesympatyczna, ona po prostu Wokulskiego nie kochała. Być może była w ogóle niezdolna do miłości, ale czy za to można potępiać?
Wokulski w roli molestatora?
To co u mnie było uwagą dotyczącą gry charakterów, zostało teraz nieznośnie zideologizowane. Prym wodzą w tym naturalnie feministki. Oto klasyczna interpretacja kładła nacisk na klasowy dystans między kupcem i arystokratką. A tu nagle w serwisie "e-dziecko" nauczycielka twierdzi, że dawniejsze roczniki jej uczniów potępiały Izabellę. Teraz ma już być inaczej. "Usłyszałam od jednej uczennicy, że Stanisław Wokulski był, cytuję: obleśnym stalkerem, a Łęcka powinna zgłosić takie zachowanie".
Kibicują tej kompletnej rewizji takie postaci jak Joanna Ostrowska, zasiadająca w redakcji "Krytyki Politycznej" badaczka przymusu seksualnego wobec więźniarek podczas wojny. Ona pisze tak: "To pytanie nurtowało mnie jeszcze w czasach szkolnych: dlaczego Izabela Łęcka jest tym złym charakterem w "Lalce" Bolesława Prusa? Dlaczego to ona, według niektórych interpretacji, miałaby być tytułową lalką? Bo nie chciała zbliżyć się (także w sensie fizycznym) ze Stanisławem Wokulskim? Przecież jego zabiegi wokół niej, wedle dzisiejszych kryteriów kulturowych, to w zasadzie prześladowanie i molestowanie".
I dalej: "Dlaczego na współczesnej scenie Izabela nie może być młodą kobietą, która chce przeżyć życie po swojemu, a nie dać się sprzedać za długi ojca? Czy ma się poddać tylko dlatego, że ktoś, kto przedstawiany jest jako wcielenie cnót wszelkich, raczy po nią sięgać - wcale jej nie znając, zachwycając się jedynie jej powierzchownością?".
Faktycznie Wokulski osacza Izabellę na różne sposoby, wspierając finansowo jej rodzinę. Zarazem ten opis jest prawdziwy tylko do pewnego stopnia. Ostatecznie kupiec oddaje decyzję w ręce Izabeli, ona zaś skłonna jest z nim podjąć grę: ewentualne małżeństwo, tak, ale z prawem do co najmniej flirtu z innymi mężczyznami. I z tego można by ją jakoś tłumaczyć: ówczesna pozycja kobiet czekających, aż ktoś je wybierze, nie była zbyt mocna.
Problem w tym, że Bolesław Prus pokazuje tę arystokratkę jako osobę wyjątkowo prozaiczną, zapatrzoną wyłącznie w siebie. Nie chodzi o to, że ona Wokulskiego nie chce, to można by w pełni zrozumieć. Ona nie umie pojąć i docenić tego, z jak skomplikowaną i szlachetną postacią ma do czynienia. Wokulski to cenna postać, która mogłaby zrobić coś dla zniewolonej Polski. A marnuje czas na pościg za uosobioną pustotą.
Przypominam o tym, bo o ile Kawalski i jego aktorzy nie zdradzili kierunków ewentualnej interpretacji powieści, o tyle chętniej czyni to Paweł Maślona, namaszczony na Netfliksowego adaptatora. Opromieniony sławą odważnego reinterpretatora historii końca XVIII wieku w filmie "Kos". Tyle że tamten namiętnie antyszlachecki obraz był oryginalną historią Maślony, mógł z nią zrobić, co chciał. Tu zaś stajemy przed delikatnym problemem: czy można korzystać ze sławy dzieła Prusa, kręcąc niektóre przynajmniej wątki niezgodnie z jego intencją?
Maślona kart do końca nie odsłania. Ale coś ujawnia. "Nasz Wokulski jest niejednoznaczny. Będą więc widoczne jego słabości, ale zasadniczą zmianą w stosunku do powieści będzie dwugłos bohaterów. Nasz film nie będzie więc opowieścią o Wokulskim, który zabiega o Łęcką, tylko serialem o Wokulskim i Łęckiej jako dwóch podmiotowych bohaterach. Łęcka będzie silną bohaterką o klarownych motywacjach. Oboje mają za sobą pewną drogę i wchodzą ze sobą w dialog. Okazuje się, że ich pozornie różne historie są na swój sposób podobne. Wokulski w naszej historii stara się zdobyć względy Łęckiej również po to, żeby sobie coś udowodnić".
Izabela "silną postacią o klarownych motywacjach"? Będzie to wymagało mocnego przerabiania fabuły. Jeszcze dobitniej mówi o tym Sandra Drzymalska, aktorka obsadzona w roli Łęckiej (Tomasz Schuchardt, Wokulski, jest mnie rozmowny). "W naszej serialowej interpretacji Izabela to postać głęboka i wielowymiarowa. Chcemy ukazać ją jako osobę niezależną, która, choć pochodzi z arystokratycznego środowiska, próbuje przekraczać narzucone jej schematy".
Aktorka rozwinęła to jeszcze w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej". "To postać samotna, poszukująca siebie, pragnąca bliskości, niezwykle odważna i zdeterminowana" - czytamy.
I dalej: "Kobietom często brakuje odwagi, ponieważ wmawia się nam, że jesteśmy słabsze. W wielu przypadkach odbierane jest nam prawo do podjęcia decyzji dotyczącej naszego życia i zdrowia. Nie mamy śmiałości w mówieniu o tym, czego naprawdę pragniemy. Boimy się, że spotkamy się z ostracyzmem albo wykluczeniem. W XIX wieku rodziły się ruchy emancypacyjne, ale walka cały czas trwa. Nie możemy ustawać w dążeniu do spełnienia swoich pragnień".
A więc dostajemy dużo ideowego zapału, tylko co to ma wspólnego z "Lalką"? To zapowiedź wymyślania archetypicznej postaci całkiem na nowo. Jeśli traktować te słowa poważnie, zapowiada nam się kompletnie nową historię.
Na Filmwebie znajduję obok wstrzemięźliwych wypowiedzi samego Maślony, ogólną deklarację twórców filmu: "W centrum historii znajduje się Izabela Łęcka - młoda kobieta, która nie zgadza się na przypisaną jej rolę biernej arystokratki. Zafascynowana emancypantkami, marzy o wolności i samostanowieniu. Walczy o przetrwanie w porządku społecznym, który się rozpada - ale robi to na własnych warunkach. To Łęcka, która nie chce wychodzić za mąż, tylko żyć po swojemu".
W powieści Prusa są skądinąd żeńskie postaci pasujące po trosze do schematu "emancypantki", choćby moja ulubiona Kazimiera Wąsowska. Nie jest nią z pewnością panna Łęcka. Żadna ze współczesnych adaptacji teatralnych nie sięgała po klucz feministyczny, nawet "unowocześniona" wersja z Teatru Słowackiego. Choć na przykład w musicalu Kościelniaka lęki, więc i racje Izabeli potraktowane były poważnie. Ale nie czyniło to z Wokulskiego w najmniejszym stopniu reprezentanta "patriarchatu". Czy tu dostaniemy coś tak przesadnego jako nową wersję?
Obawiam się uproszczeń
Co ciekawe, Maślona i Drzymalska podkreślają, że zgodnie z intencją Prusa będą kładli nacisk na wątki związane z podziałami klasowymi. Ale przecież w powieści to właśnie Łęcka jest jedną z najgorliwszych eksponentek uprzedzeń? Jak pogodzić to z obsadzaniem jej w roli "emancypantki"? Mamy za mało danych, żeby zgadywać.
Mogłaby z tego może nawet wynikać jakaś ciekawa gra przeciwieństw i paradoksów. Ale prawdę mówiąc, nie bardzo w nią wierzę. Takie korekty z reguły prowadzą we współczesnym kinie do uproszczeń.
Wielu zachwyca się na na pół animowanymi, a na pół aktorskimi "Chłopami" Doroty Kobieli i Hugha Welchmana. Prawda, dostaliśmy garść pięknych obrazków i efektowną muzykę. Ale pomińmy już to, że przedstawiony tam świat materialny niewiele ma wspólnego z polską wsią z czasów Władysława Reymonta. Uczynienie z głównej bohaterki Jagny symbolu niemal feministycznego buntu wobec patriarchalnych stosunków na wsi wykracza poza postrzeganie świata tego autora. Co gorsza, upraszcza to, co u niego było wielobarwne, skomplikowane.
Nie znam dogmatu określającego, na ile adaptacja powinna być wierna autorowi, a na ile ma prawo go poprawiać, choćby w przekonaniu, że jego konkluzje są anachroniczne. Radziłbym w takim przypadku kręcić coś własnego, co nie udawałoby adaptacji, nawet jeśli pojawialiby się w tym czymś Wokulski i Łęcka. Ale rozumiem, że takie rady mogę sobie schować gdzieś. Tylko pod tytułem "Lalka" ta produkcja ma szanse na sukces kasowy.
Czy stanie się przy okazji kolejnym symbolem feministycznych rewindykacji. Kolejnym, bo przecież ta ideologia deformuje, pardon, poprawia, wszystko, co tylko poprawić można. Chociaż może Maślona z Netfliksem czymś mnie jednak zaskoczą? No i drugie ważne pytanie: na ile drugi projekt okaże się nastawiony na korygowanie niepoprawności Bolesława Prusa? Który u schyłku XIX wieku był postępowcem. Ale nie o taką postępowość przecież dziś chodzi.
Piotr Zaremba