Moskwa w Paryżu, czyli najgorszy scenariusz dla Polski
Już za dwa tygodnie głową państwa we Francji może zostać bliska sojuszniczka prezydenta Putina. Chociaż Francja nie świeci już dawnym blaskiem "grandeur", znaczenie aktualnych wyborów prezydenckich zdecydowanie wykracza poza granice tego kraju. Wybór Marine Le Pen przede wszystkim trudno byłoby oceniać pozytywnie z polskiego i ukraińskiego punktu widzenia.
Teoretycznie I turę wyborów wygrał urzędujący prezydent Emmanuel Macron. Można go lubić lub nie, ale z punktu widzenia polskich interesów to optymalny kandydat. W czołówce roiło się od putino-fili, z Marine Le Pen na czele. W sytuacji toczącej się wojny w Ukrainie prorosyjski prezydent we Francji byłby dla naszej części świata dużym problemem, jeśli nie katastrofą.
Sukces Macrona jest skromny. Ostatecznie urzędujący prezydent uzyskał 27,84 procent głosów, zaś Marine Le Pen - 23,15 proc. W ostatnich dniach poparcie przyrastało kandydatce skrajnej prawicy. Ona także ma poważne "rezerwy". Wyborcy innych kandydatów prawicy, ale także - uwaga - skrajnej lewicy są gotowi oddać na nią głos. Chęć wywrócenia politycznego stolika rozlewa się ponad podziałami. Sprawy, które nas obchodzą, jak wojna w Ukrainie, we Francji nie są pierwszoplanowe.
Po napaści Rosji na sąsiada we Francji zjednoczono się pod flagą i przy Macronie, ale na krótko. Ostatecznie zmagania militarne toczą się daleko od Francji. Zdano sobie jednak sprawę, że przedłużająca się wojna podnosi - i tak rosnące po pandemii - koszty życia. Przyszłość wydaje się niepewna. Marine Le Pen zaś niesie nadzieję, choćby i złudną, ale jednak nadzieję na schowanie się za opłotkami państwa narodowego oraz na ułożenie się z agresywną Rosją.
Nowe podziały polityczne
24 kwietnia o prezydenturę powalczą zatem kandydaci o skrajnie różnych programach oraz wrażliwościach. Wybory we Francji ujawniają czy może przypominają o tendencjach, pewnych procesach, które zachodzą nie tylko nad Sekwaną.
Po pierwsze, dawne podziały polityczne na lewicę i prawicę są nieaktualne. Oczywiście w debatach sięgamy po nie, jak po użyteczne matryce, coraz mniej mają one jednak wspólnego z rzeczywistością, a najmniej z emocjami politycznymi obywateli. Obecny podział polityczny, który widać poprzez konflikt Macron - Le Pen, powinien być ujmowany w kategoriach adekwatnych do tego, jak wyglądają nasze społeczeństwa: lepiej wykształcone, usieciowione, płynne.
Widać, że bardziej adekwatny wydaje się podział na społeczeństwo zamknięte a społeczeństwo otwarte, czy, precyzyjniej, społeczeństwo bardziej zamknięte i bardziej otwarte - albowiem decyzja, gdzie się sytuujemy, często zależy od danego problemu politycznego. Pandemia COVID-19 dobitnie pokazała, że np. na tle stosunku do szczepień nowe podziały polityczne są jak najbardziej możliwe - i to bardzo ostre.
Po drugie, pragnienie schowania się za murami państwa narodowego zawsze uwikłane jest w globalizację. To dwie strony tego samego medalu. Czasem trudno opisać je inaczej niż jako geopolityczny paradoks. Otóż w imię globalnej rozgrywki Rosja podgrzewa za pomocą propagandy oraz agentury suwerenizm - owo pragnienie schowania się za murami państwa narodowego - w innych krajach. Związek niebywały, bo przecież to autentyczne pragnienia części obywateli choćby Francji, a jednak są one wykorzystywane do prowadzenia imperialnej, globalnej polityki Kremla od Mali i Syrii aż po Ukrainę.
A sprawa polska?
Na zakończenie trzeba podkreślić, że wątek "Le Pen a sprawa polska". Kandydatka skrajnej prawicy pożyczyła pieniądze z Rosji (pożyczka okazała się bezzwrotna), po 2014 roku wypowiadała się przychylnie na temat aneksji Krymu. O tym, że, jej zdaniem, Ukraina nie ma prawa decydować samodzielnie o swoim losie, bo należy do rosyjskiej strefy wpływów - było głośno i u nas. W 2017 roku w trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej we Francji rosyjskie trolle prowadziły działania na rzecz Le Pen, a przeciwko Macronowi. To ujawniono i opisano dokładnie, tylko po to, aby szybko zapomnieć o sprawie. Niemniej trudno rozsądnie zakładać, że w 2022 roku nic podobnego nie ma miejsca. Powiązania Le Pen z Putinem są jawne i niejawne. Już te pierwsze wystarczą, aby z punktu widzenia Warszawy i Kijowa nie mieć ochoty oglądać jej w Pałacu Elizejskim.
Niemniej jednak taka możliwość jest realna. Po 5 latach prezydent Macron nie reprezentuje "zmiany", ale "kontynuację". Chociaż wzrost gospodarczy oraz pewne zmniejszenie bezrobocia można zapisać na jego konto, to jednak wielu problemów nie rozwiązał i ma duży elektorat negatywny. Obecna kampania wyborcza nie jest sukcesem. Krótko mówiąc, może także z własnej winy przegrać w II turze. Dla Polski ani Ukrainy nie byłyby to dobre wieści.
Jarosław Kuisz, "Kultura Liberalna", Uniwersytet Warszawski, związany z paryskim Centre national de la recherche scientifique [CNRS]. Autor podcastu "Prawo do niuansu".