Nowa władza ruszyła z kopyta i zaprowadza swoje porządki, które mają być wstępem do przyszłej sprawczości. Przystąpienie Polski do Prokuratury Europejskiej, likwidacja podkomisji smoleńskiej czy dymisja krakowskiej kurator oświaty to niektóre z serii ruchów spodziewanych, oczywistych, ale łatwych. Największym zagrożeniem dla ekipy Donalda Tuska może stać się tymczasowość, podczas gdy po rządach Jarosława Kaczyńskiego, który wszystko postawił na jedną kartę, każda dziedzina życia publicznego - sądownictwo, sprawy zagraniczne, obronność, media itd. - domaga się gruntownej reformy. Jeśli zmiana rządów ma mieć wymiar rewolucyjny - a o takim większościowa koalicja mówiła w kampanii wyborczej - z czasem trzeba sięgnąć głębiej. Wymiana propagandystów nie wystarczy Liberalna demokracja, która przez niemal dekadę była w Polsce w odwrocie, jest osłabiona i sama jej reanimacja nie wystarczy. Wydrążone przez PiS instytucje, które dawno przestały wspierać rusztowanie państwa, potrzebują nie tylko innych ludzi, ale też świeżych idei i dalekosiężnego spojrzenia. Co z tego, że odsunie się zideologizowanych urzędników od spraw edukacji, wpuści do szkoły więcej świeckiego powietrza i zrealizuje postulat podwyżek, skoro polska szkoła cierpi na erozję autorytetów i kryzys wartości, czyli na to samo, co współczesność? Co z tego, że wymieni się propagandystów na dziennikarzy, skoro media publiczne potrzebują totalnej reorganizacji i zupełnie nowej definicji? Co z tego, że szalone teorie przestaną mieć finansowe wsparcie państwa, skoro nie wyparują z masowej wyobraźni społecznej i staną się paliwem nowej opozycji? Kaczyński, który pierwotnie chciał w Polsce zbudować pozakonstytucyjny autokratyczny populizm typu węgierskiego, w 2015 roku skrył się za parawanem opowieści o przywracaniu godności obywatelom wykluczonym w procesie transformacji po Okrągłym Stole. Dziś komentatorzy, którzy uwierzyli w ten pozór, triumfują, że przekazanie władzy odbyło się bez czołgów na ulicach czy innej formy zamachu stanu. Nie dodają jednak, że stało się tak za sprawą niespotykanej frekwencji i poważnej różnicy między obozem rządzącym a nieformalną koalicją trzech formacji demokratycznych. Gdyby różnica była niewielka, narzędzia do zakwestionowania wyniku wyborczego były w zasięgu ręki i z pewnością znalazłby się ktoś, kto nie zawahałby się ich użyć. Demokracja nie zwyciężyła dlatego, że nie było na nią zakusów, ale dlatego, że bezprecedensowa frekwencja skutecznie je spacyfikowała. Grzech doraźności Ale właśnie dlatego, że tegoroczna elekcja miała taki ciężar, nowa ekipa nie może sobie pozwolić na grzech doraźności. Jeśli rozliczenia mają mieć jakieś znaczenie dla obywateli, muszą być czymś więcej niż efemerycznym odwetem, czyli powinny jednocześnie posiadać walor edukacyjny. Wyborcy mają prawo wiedzieć, na czym polega łamanie konstytucji, dlaczego jest destrukcyjne dla funkcjonowania rejestru symbolicznego, na którym opierają się relacje społeczne, i jak państwo, uzbrojone w instrumenty prawne, będzie realizować obowiązek przywracania praworządności. W świecie, w którym poszczególne społeczeństwa demokratyczne coraz chętniej uciekają pod skrzydła szalonych i utopijnych wizji politycznych, każda ambitna władza demokratyczna powinna umieć zapomnieć o starych dobrych czasach, a swój sukces budować na braku złudzeń. Jednym z takich złudzeń, które chętnie eksploatuje się w przestrzeni publicznej, jest mit pojednania. Tusk mówił przed wyborami, że po rozliczeniu zła ludzie zobaczą szeroką aleję do pojednania. Mateusz Morawiecki z swojej pożegnalnej mowie w Sejmie apelował o zakończenie wojny polsko-polskiej, choć niedługo potem na mównicę wskoczył Kaczyński, by zwyzywać szefa PO od "niemieckich agentów". Żadnego pojednania nie będzie. Nie tylko dlatego, że jest strukturalnie niemożliwe - "gdy się dwaj Polacy zejdą, to w trzy strony się rozejdą" - ale także dlatego, że nikomu się nie opłaca. Nawet tym, którzy na sztandarach mają wypisaną walkę z polaryzacją, bo po jej usunięciu nie mieliby już ballady założycielskiej. Pozostaje więc tylko szlachetne dążenie do pokoju, które wszakże nie powinno ograniczać i hamować reformatów w odważnych działaniach. Przemysław Szubartowicz