Odpowiedzialność Donalda Tuska jest potrójna. Musi pokazać, że jest w stanie nie tyle zarządzać odziedziczonym chaosem, ile go realnie i skutecznie przeobrażać. Po wtóre, powinien znaleźć siłę, by zapanować nad koalicyjnym rządem, w którym w sposób naturalny pojawią się z czasem ambicje i konflikty; sprzeciw lewicy wobec podniesienia kwoty wolnej od podatku jest wczesnym symptomem pewnych ograniczeń. A po trzecie, nie może unikać rozważań o prawdziwych przyczynach porażki liberalnej demokracji przed kilku laty i niewygasłych zagrożeniach w zachodnim kręgu cywilizacyjnym, gdzie populizm nie umarł, a nawet odżywa. CZYTAJ WIĘCEJ: Piana przed zmianą Po bezkrwawej rewolucji Okrągłego Stołu mieliśmy do czynienia ze zmianami politycznymi w ramach tego samego systemu, który jakoś bronił się przed autokratycznymi zakusami samozwańczych satrapów albo zbawców narodu. Jarosław Kaczyński dopiął jednak swego i w 2015 roku, czarując suwerena rzekomo nadzwyczajną wrażliwością społeczną, dostał demokratyczną szansę, by zmienić w Polsce ustrój. Poniósł porażkę. Łamiąc konstytucję, jego formacja doprowadziła nie tylko do destrukcji etycznej i faktycznej polskiego sądownictwa, ale także do zerwania umowy społecznej, a sztandarowy program 500+, który nie podniósł dzietności, choć wielu ludziom realnie ulżył, to za mało, by wszystko nim usprawiedliwiać. Szarża szefa PiS została zatrzymana przez obywateli. Zmienia się władza polityczna, ale przede wszystkim zmienia się filozofia myślenia o państwie, instytucjach, symbolicznych regułach i wyzwaniach na przyszłość. Ale historyczny moment nie likwiduje problemów, na które natknie się nowa władza. Oczekiwania pośród elektoratów partii koalicyjnych są masywne, a możliwości mają swoje granice. Nie tylko po stronie trwale związanego z PiS prezydenta, który - wbrew bajaniom naiwnych opiniodawców - nie wybije się na niezależność i będzie wkładał Tuskowi kij w szprychy. Władza samego szefa PO także będzie miała inną siłę, ponieważ - inaczej niż dawniej - teraz musiał podzielił się nią z trzema różnymi formacjami, które wraz ze stanowiskami wicepremierów i wiceministrów mają pokaźną reprezentację w nowym rządzie i zapewne będą chciały mieć pewną niezależność. To od premiera będzie zależeć, czy uda mu się zbudować pomosty między rozmaitymi interesami wewnątrz tak szerokiej reprezentacji rządowej i przez całą kadencję utrzymać gabinet w ryzach. Tusk oddał też stanowisko marszałka Sejmu dwóm partyjnym liderom o wielkich ambicjach, a jest to niewątpliwie miejsce realnej władzy nad legislacją. Szymon Hołownia ma dwa lata, by zrealizować swoje pragnienie i zamienić się w poważnego i poważanego kandydat na prezydenta, a jednocześnie nie popaść w śmieszność z łatką sejmowego showmana. Dziś obrady Sejmu wprawdzie przyciągają niespotykaną widownię, bo ludzie czekali na zmianę i lubią chwilową rozkosz schadenfreude, ale jeśli zamiast maszynki do głosowania będziemy teraz mieli nieustanną rewię i "schody jak w Casino de Paris", to debata publiczna z pewnością na tym nie zyska. Głód powagi będzie rósł, chyba że postpolityka rzeczywiście jest już zjawiskiem nieodwracalnym. W blokach czeka też Włodzimierz Czarzasty, który liczy na dostojne zwieńczenie swojej politycznej kariery, choć nie wiadomo, czy nie zaszkodzi mu właśnie wydana książka prof. Tomasza Nałęcza o aferze Rywina. CZYTAJ WIĘCEJ: Ciemna strona Nowa władza zmierzy się także z kwestią rozliczeń, choć co do zasady wszyscy są zgodni, że bez wiarygodnego i sprawiedliwego osądzenia tych, którzy dopuścili się naruszeń prawa, nie da się zbudować wiarygodności i myśleć o utrwaleniu demokratycznych rządów. Prof. Marcin Matczak zauważył niedawno nie bez racji, że rozliczenia powinny dotyczyć funkcjonariuszy, a wszelka pogarda okazywana konserwatywnym wyborcom i "prostaczkom" przez liberalne elity zemści się zwarciem szeregów i szybkim powrotem PiS. Popularny prawnik powołuje się na przykład amerykański, gdzie rosną notowania Donalda Trumpa, i proponuje, by Tusk powołał zespół psychologów i socjologów "do zrozumienia, dlaczego kilka milionów Polaków wciąż popiera partię antydemokratyczną i niszczącą praworządność". W propozycji Matczaka to lewica powinna nadzorować budowę strategii troski o potrzeby elektoratu PiS, który jest w tej optyce elektoratem specjalnej troski, co paradoksalnie samo w sobie może być odczytane jako pogardliwe. Być może prof. Matczak nie widzi tej zależności, o której chętnie wspominam, ale część elektoratu ucieka pod skrzydła prawicowych autokratów często z obawy przed tymi wywodzącymi się z szeroko pojętej współczesnej lewicy, która zamiast troszczyć się o zwykłego człowieka popadła w ostatnich latach w ideologiczną gorączkę i chce nawracać lud na nowy język, niezrozumiałą moralność, szalony świat politpoprawności. Jak trafnie pisze Anne Applebaum, "podatność na autorytaryzm bez wątpienia widać u kampusowych agitatorów skrajnej lewicy, którzy chcieliby dyktować profesorom, czego mogą uczyć i co wolno mówić studentom". Przenosi się to na całe społeczeństwo, politycy pokroju Kaczyńskiego czy Trumpa sprytnie wykorzystują lęk przed tak rozumianym postępem, a Władimir Putin zaciera ręce nad każdym kryzysem idei Zachodu. Wprawdzie w Polsce trudno o poważną debatę, ale władzy, która szczyci się powstrzymaniem autokracji, bardzo by się ona przydała. Przemysław Szubartowicz