Jeśli rosyjska bomba atomowa trafi w Warszawę...
W chwili, gdy zachód Europy pogrąża się w kryzysie politycznym, Rosja napiera. Ciągle słychać groźby Kremla w sprawie użycia bomby atomowej. W prasie amerykańskiej opublikowano nawet symulację zniszczenia stolicy Polski. Podobno w ciągu doby zginęłoby około 1,3 mln ludzi.
We Francji za chwilę może upaść rząd Michela Barniera. A w Niemczech rząd już się rozpadł. Teoretycznie nie są to wielkie kryzysy na tle historii. Praktycznie jednak osłabiają władzę wykonawczą na Zachodzie Europy - w czasie, gdy należałoby wypracowywać scenariusze na czas rządów prezydenta Donalda Trumpa w USA oraz momentu, gdy ewentualnie rozpoczną się rozmowy w sprawie rozejmu czy pokoju pomiędzy Rosją a Ukrainą.
Od dawna Paryż i Berlin nie były zresztą tak daleko. W zasadzie każdy gra na siebie i swoje interesy, bez dawnego poszukiwania wspólnych korzyści.
Europejski kryzys nie przeminie. W Paryżu parlament jest rozdrobniony i tak pozostanie przez najbliższe miesiące. Nikt nie ma większości absolutnej, aby powołać do życia stabilny rząd. Nie ma też silnej koalicji rządowej.
W efekcie, jak można się było spodziewać od miesięcy, podczas rozmów o budżecie na rok 2025 doszło do kryzysu. Nikt nie powinien być zaskoczony. A jednak powoli odkrywa się, jak bardzo już dziś rządzenie zależy od woli Marine Le Pen oraz jej partii. Wystarczy, że w środę zagłosuje wraz z lewicą przeciwko rządowi i Barnier żegna się ze stanowiskiem.
Próżnia europejska
Te lokalne, francuskie detale nie powinny przesłaniać większego problemu: na zachodzie Europy nie ma dziś silnego ośrodka wyznaczającego politykę europejską. Na wschodzie Europy, wbrew rozmaitym wizjonerom, taki ośrodek nie powstał i w najbliższym czasie nie powstanie.
Nikt nie życzy sobie, aby jeden z krajów regionu przewodził innym. Traumy historyczne, wzajemna nieufność, wreszcie ideologie władzy - dość tego, aby zapomnieć o budowaniu czegoś mocnego instytucjonalnie. Od czasu do czasu można podpisać jakieś porozumienie międzynarodowe czy wygłosić serię pięknych przemówień, na tym koniec.
Znów w teorii puste miejsce mogłaby wypełnić swoją polityką Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej. Jednak jej nie stać na żadną śmiałą politykę europejską - przecież napotka opór ze strony państw narodowych. Nas oczywiście interesuje sprawa bezpieczeństwa.
Unia I Rzeczypospolitej
Tutaj kraje Unii Europejskiej - wciąż żyjące na wysokim poziomie - dryfują pośród drapieżników. Coraz bardziej przypomina to, o, dziwo, stan umysłów u schyłku I Rzeczypospolitej. Można parafrazować, że "Unia nierządem stoi". Mamy także procedury, w których obowiązuje jednomyślność. Zatem mowa o "liberum veto" w XXI wieku nie jest nieuzasadniona. Pewne rozwiązania ustrojowe uruchamiają dynamikę funkcjonowania życia politycznego, co wiadomo z historii państwa i prawa, której politycy na ogół się nie uczą, bo i po co.
Dezorientacja i brak ośrodka politycznego z przekonującym programem politycznym sprawia, że tłumy dryfują politycznie w stronę pacyfizmu. Populiści pokroju Orbana idą z putinowską falą, a nie przeciwko niej. Prorosyjski posmak pragnienia pokoju nikomu nie będzie przeszkadzać. Oczywiście, poza tymi, którzy sąsiadują z Rosją Putina.
Zatem de facto wpływ na istnienie rządu Barniera i każdego następnego ma dziś Marine Le Pen, której związki z Kremlem nie są tajemnicą. Z kolei w Niemczech nie tylko kanclerz Olaf Scholz wydzwania do prezydenta Putina, ale także ostatnio wygłasza arcypacyfistyczne przemówienia. Znów spod potoku słów trzeba wydobyć treść - i wiadomo, że nie jest to gra na rzecz broniącego się przed Rosjanami Kijowa.
Symulacja Amerykanów z Warszawą w roli głównej
Ostatnio amerykański "Newsweek" opublikował coś w rodzaju papierka lakmusowego europejskich nastrojów. To symulacja ataków nuklearnych na europejskie stolice. Londyn, Paryż, Berlin i Warszawa... Jesteśmy w doborowym towarzystwie.
Jedna bomba atomowa w okolicach Pałacu Kultury i Nauki wystarczy, aby w ciągu 24 godzin zginęło 1,3 mln Polaków. Bodaj drugie tyle byłoby rannych. Autor badań, Alex Wellerstein, pokazał w symulacji kolejne kręgi zniszczenia.
To niby takie "gry wojenne", niemniej mają swoje znaczenie praktyczne. Tak bada się wyporność psychologiczną społeczeństw. Im dalej od Rosji, tym ona jest słabsza. Im dalej od Rosji także, słabną rządy, które mogłyby stawić czoła polityce, która prowokuje do takich symulacji.
Właśnie dlatego należy je brać poważnie. Nie dlatego, że jutro trafi nas bomba atomowa, ale dlatego, że obok nas rośnie polityczny grunt dla tego, żeby kiedyś - podkreślam nie od razu - nasi sojusznicy wybrali święty spokój.
Pytanie, czyim kosztem, jest czysto retoryczne.
Jarosław Kuisz