Europa od nowa
Europę trzeba postawić na nogi. I wymyślić inny język do jej obrony. Dziś zjadana jest przez niemoc, ideologie, skrajności, biurokrację, absurdy i brak skuteczności. Bojkotowanie przez prezydenta inauguracji prezydencji i polskie wojenki wewnętrzne to śmieszne ekscesy wobec tego wyzwania.
Polska rozpoczęła prezydencję w Radzie Unii Europejskiej w aurze infantylnej wojenki wewnętrznej. Inauguracja odbyła się bez prezydenta, którego otoczenie sugeruje, że zapraszanie ze strony rządu było niedostatecznie uparte i uroczyste, więc głowa państwa wybrała szusowanie.
Polskie piekiełko
Ten jawny bojkot uzupełniony został przez rytualne przekazy aktualnej opozycji, która tradycyjnie atakuje Europę i integrację, poświęcając na ołtarzu polaryzacji fakt, że świat zachodni znajduje się w krytycznym momencie. I że najmocniejszy nawet sojusz z Ameryką to dla Polski za mało.
Można by nawet spuścić na to polskie piekiełko zasłonę miłosierdzia, zadowalając się tym, że pośród polityków opozycji i władzy panuje względna zgoda w kwestiach bezpieczeństwa i obronności. Jednak historia uczy - choć nie jest nauczycielką życia - że Polska tak radykalnie podzielona i tak radykalnie niezdolna do dialogu we wszystkich innych sprawach zawsze przegrywała.
I przegra tym razem, jeśli cała klasa polityczna nie wyciągnie wniosków z sytuacji geopolitycznej. To już nie są czasy "końca historii" Francisa Fukuyamy, kiedy to panowało piękne urojenie, że liberalna demokracja ostatecznie zatriumfowała, a marzenia pokoleń dobiły do stabilnego portu. To są czasy chaosu.
Polska prezydencja UE. Koło historii
Dziś historia zatoczyła koło i zaczyna się na nowo w kiepskim stylu. Oto Donald Trump, który ponownie wkracza do Białego Domu, pokazał, czym jest współczesny prawicowy populizm i jego dewastująca siła wobec umowy społecznej, praworządności oraz mediów.
Jednocześnie autorytarny kapitalizm Chin rzucił wyzwanie Zachodowi. Nie tylko w przemyśle motoryzacyjnym.
Z kolei autokratyczne obyczaje europejskich proputinowskich ekscentryków, którzy rosną w siłę w wielu państwach zachodnich i sieją popłoch w demokratycznym mainstreamie, wystawiają na próbę solidarność narodów.
A nieugaszone konflikty wojenne, zwłaszcza ten za naszą wschodnią granicą, nie dają nadziei na spokój. I stawiają pod znakiem zapytania bezpieczeństwo energetyczne.
Polska prezydencja. Inny język
To nie są ponure sny Kasandry, lecz aktualna rzeczywistość, wobec której polska prezydencja powinna znaleźć odpowiedź, jeśli władza chce za pół roku ogłosić sukces. Ma rację Donald Tusk, gdy mówi, że wolność i suwerenność, które wymienia jako źródła wielkości Europy, są warte najwyższej ceny. I wymagają wspólnej woli.
Ale dziś język, który odwołuje się do tak oczywistych argumentów, nie będzie działał na współczesne pokolenia. One nie pamiętają, na jakich gruzach i po co powstała Unia Europejska. Nie pamiętają emocji związanych z polskim referendum akcesyjnym.
I nie pamiętają, że kiedyś sama Unia była inna, podczas gdy dziś zjadana jest przez niemoc, ideologie, skrajności, biurokrację, brak skuteczności. I takie absurdy, jak na przykład pomysły zakazania ubrań z bawełny w ramach walki ze śladem węglowym.
Sprawa strategiczna
Dziś Europę trzeba uczynić znowu wielką, uwalniając od populizmu i niemądrej polityki, wydobywając z upadku zapominanie wartości i przywracając konkurencyjność. Dla Polski - nie tylko z uwagi na jej położenie geopolityczne - to sprawa strategiczna, której prezydencja musi służyć.
Tusk zdaje sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji niepowodzenia misji, której Polska chce się podjąć. Wspomniał, że tysiąc lat temu Bolesław Chrobry, pierwszy król Polski, założył koronę. I że te tysiąc lat złych i dobrych doświadczeń powinno dać narodom europejskim mądrość w tak szczególnym momencie.
Ale trzeba też pamiętać, że po Chrobrym państwo polskie szybko popadło w głęboki kryzys. I że sprawy zawsze mogą potoczyć się źle.
Przemysław Szubartowicz
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!