Ustawienia domyślne
W świecie technologii, gier czy urządzeń, choć nie tylko, istnieje pojęcie ustawień czy opcji domyślnych (default). Jeśli nie zmienisz konfiguracji, nie zwiększysz rozdzielczości albo poziomu rozgrywki, właśnie z tym zostaniesz.
W polskiej polityce taką opcją domyślną jest zwycięstwo w wyborach prezydenckich Rafała Trzaskowskiego. Wszystkie sondaże wskazują póki co na jego pewną wygraną. W zasadzie jeszcze przed wyłonieniem kandydatów był już uznany za faworyta. Jeśli nic się nie wydarzy, to zostanie on prezydentem. Problem, z perspektywy faworyta, leży w tym, że rzadko "nic się nie wydarza". Kluczem jest, czy i jak kandydat na takie niespodzianki zareaguje.
Jaki scenariusz prowadzi Trzaskowskiego do wygranej?
W nomenklaturze futbolowej Trzaskowski jest drużyną, która w ostatnim finale przegrała tytuł, a teraz mierzy się z nieprzewidywalnym zespołem, typowanym przez niektórych na czarnego konia rozgrywek. Kluczem do zwycięstwa w tej sytuacji jest kontrolowanie gry i unikanie głupich błędów.
I tu kończą się poręczne futbolowe analogie. Przewagi prezydenta Warszawy z prekampanii nie przełożą się na wynik 3-0, którego mógłby potem bronić. Zostaną zapomniane, gdy tylko wybory wejdą w decydującą fazę, na kilka tygodni przed pierwszą turą. Kampania wyborcza to nie taktyka na mecz futbolowy, a bardziej strategiczne budowanie przewag własnych i osłabianie tych przeciwnika, rozłożone w czasie, z wykorzystaniem dostępnych zasobów. Proces starannie zaplanowany, ale elastycznie reagujący na rozwój wydarzeń.
Pod tym względem kampania wyborcza najbardziej przypomina kampanię militarną.
Dla faworyta długa kampania oznacza długą drogę, na której muszą nieuchronnie pojawić się wiraże i wyboje. Każdy z nich może spowodować spowolnienie, osłabienie, a w ostateczności nawet wypadnięcie z wyścigu. Dla kandydata nieznanego to szansa, żeby dać poznać się wyborcom. Na początku Karol Nawrocki musi zyskiwać, bo zyskuje rozpoznawalność we własnym elektoracie. Każda zmiana w sondażach na niekorzyść Trzaskowskiego będzie odbierana jako jego słabość.
Nawrocki nic nie musi, wszystko może. Trzaskowski odwrotnie.
Kluczem jest utrzymanie inicjatywy i strategia kampanijna. Trzeba umiejętnie opowiedzieć siebie. Odpowiedzieć na pytanie, po co kandyduję. Dla kogo. Dla jakiej idei. I zachować w tym autentyczność.
Pierwszym wyzwaniem jest takie sprofilowanie progresywnej agendy, z którą prezydent Warszawy się kojarzy, żeby była do zaakceptowania dla połowy wyborców (lub przynajmniej nie mobilizowała ich do głosowania przeciwko). Trzaskowski od tego nie ucieknie. Zbyt silnie kojarzony jest z liberalizmem obyczajowym, podobnie jak Nawrocki z żołnierzami wyklętymi.
Zamiast udawać konserwatystę, musi podjąć rękawicę i, jak Barack Obama w 2008 w temacie rasy, zmierzyć się z wyzwaniem zmian obyczajowych. Po swojej stronie będzie miał wielu rozczarowanych wyborców PO z 2023 - młodych i kobiety. Ale też wielu mieszkańców mniejszych ośrodków, którzy mają inne niż dekadę temu aspiracje i potrzeby. Kandydat nowoczesny może do nich przemówić. O ile nie będzie mówił językiem zawstydzania i wykluczenia jak duża część warszawskich elit.
Drugim wyzwaniem jest uniezależnienie się od Donalda Tuska i jego rządu. Trzaskowski musi być sympatyzującym, ale recenzentem, który, kiedy to potrzebne, wbija ostrogę i zachęca do wytężonej pracy. W każdym trudnym temacie Trzaskowski musi być po stronie swoich wyborców przeciwko rządowi - nawet jeśli krótkofalowo temu rządowi może to istotnie zaszkodzić. Ale przegrana kandydata KO z PiS-owskim no-name'em będzie klęską, dla której warto znieść tymczasowe niewygody.
Trzecim wyzwaniem jest utrzymanie inicjatywy. Będąc po stronie partii władzy, Trzaskowski ma narzędzia do narzucania agendy. Wybierania tematów, które pasują jemu, a utrudniają życie przeciwnikowi. Może do tego wykorzystywać obecność ministrów. Wizytować, otwierać, uświetniać, pokazywać, że jest sprawczy, a nie tylko dla ozdoby.
Ważne, żeby wiedział, co chce powiedzieć Polakom i tego się trzymał, a nie szukał kampanijnych nowalijek, licząc, że wstrzeli się w aktualnie wałkowany news. To na dłuższą metę i tak obchodzi kilkanaście procent wyborców, z których większość już podjęła decyzję, na kogo zagłosują.
Najnowsze informacje i sondaże w naszym raporcie specjalnym - Wybory prezydenckie 2025.
Co będzie, jeśli Trzaskowski wygra?
Bazowe scenariusze są dwa. Nowe otwarcie albo powolne gnicie. W tym pierwszym przypadku wybór Trzaskowskiego daje asumpt do przebudowy rządu, stworzenia centrum decyzyjnego i komunikacyjnego, koordynującego kluczowe polityki, w tym gospodarcze. De facto, jest to nowy początek kadencji rządu KO-Trzecia Droga-Lewica.
Na niekorzyść tego wariantu przemawia lekceważenie pracy ideowej i strategicznej przez Tuska i jego najbliższe otoczenie, słabość kadr partyjnych i opór przystawek, obawiających się całkowitej anihilacji.
Drugim wariantem jest powolne gnicie. Czyli jakaś roszada kadrowa, ale bez istotnych zmian w filozofii rządzenia. Spory w koalicji będą eskalować a Trzaskowski nie będzie miał czego podpisywać. Nikt nie będzie chciał wcześniejszych wyborów, żeby nie stracić władzy przed czasem, w efekcie stracą ją o czasie, w 2027 roku.
W praktyce prawdopodobnie wygra jakaś forma pośrednia, gdzie np. sprawy związane z praworządnością ruszą do przodu, a pozostałe będą zależeć od woli ministrów i priorytetów wyznaczanych pod dyktando tematu tygodnia.
A co porażka w wyborach prezydenckich oznaczałaby dla PiS-u?
Przy niewielkiej stracie do faworyta PiS może zakwestionować wynik, złożyć masę protestów do nielegalnej izby Sądu Najwyższego, ostentacyjnie opuszczać salę, gdy pojawia się na niej przyszły prezydent. W przypadku wyraźnej przewagi Trzaskowskiego jakaś forma odwleczonych rozliczeń wydaje się nieunikniona, tym bardziej, że w perspektywie kolejnych dwóch lat nie ma żadnych wyborów - poza odłożonym w czasie kongresem PiS. Rozłam wydaje się ostatecznością.
Jednak w przypadku podważenia przywództwa Kaczyńskiego, jeśli powstanie wrażenie, że w 2027 roku to nie on będzie rozdawał karty na prawicy, wówczas wszystkie opcje są na stole.
Dziś to jest trudne do wyobrażenia, ale dynamika kolejnej z rzędu porażki i brak perspektywy na powrót do władzy może wyzwolić zupełnie nową energię z niespecjalnie ukrywanych wewnętrznych konfliktów. Moment, w którym PiS się podzieli - realnie, a nie w formie odprysków wielkości poselskiego koła - lub Kaczyński będzie zmuszony do abdykacji na honorowego przewodniczącego bez realnej władzy, będzie zupełnie nowym otwarciem polskiej polityki.
Ten moment kiedyś nastąpi. Ale czy za rok czy za siedem lat? To jednak robi dużą różnicę.
Leszek Jażdżewski
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!