"Freak show" zwalczających się liderów i środowisk, gdzie "ultrasi" (z poziomu Rydzyka, Macierewicza, narodowców...) walczyliby z cynikami "twardymi" (Ziobro, Brudziński, Czarnek...) i cynikami "pragmatycznymi" (Duda, Morawiecki, Dworczyk...). Konsekwencją rozpadu faktycznego centrum spajającego obóz Zjednoczonej Prawicy i jej metapolityczne zaplecze byłoby złamanie prawicowej "omerty", która wymuszała współpracę nawet najbardziej nienawidzących się liderów i nurtów prawicy, a jeśli nie zostanie przełamana, utrudni skuteczne rozliczenia i pozwoli się PiS-owi ponownie skonsolidować. Tak jak to się stało po trwającym długo "posmoleńskim" kryzysie, który w rzeczywistości nie zaczął się wcale od katastrofy w Smoleńsku, ale był wynikiem przegranych przez Jarosława Kaczyńskiego wyborów parlamentarnych 2007 i prezydenckich 2010. Kaczyński spada ze stołka? Jakie będą konsewkencje? Inaczej będzie wyglądać wojna o sukcesję po Jarosławie Kaczyńskim, kiedy zabraknie ośrodka sterującego, lidera wyznaczającego sukcesora (sukcesorów) i doglądającego procesu przekazywania władzy. Okres bezkrólewia na prawicy byłby wówczas głębszy i dłuższy, co dałoby demokratom więcej politycznego powietrza i czasu na przeprowadzenie koniecznych reform. Najważniejsze konsekwencje takiej sytuacji to lepsza i bezpieczniejsza z punktu widzenia interesów Polski (szczególnie wobec wojny na Ukrainie i ryzyka powrotu Trumpa) polityka zagraniczna i europejska. Bardziej sensowna i skuteczniejsza polityka gospodarcza. Bardziej sensowna polityka historyczna. Mniejsze ryzyko dużych i przemocowych protestów społecznych destabilizujących państwo. Większy poziom wewnętrznego i zewnętrznego bezpieczeństwa, któremu sprzyjałaby większa spójność i lojalność wobec państwa ze strony służb, wojska, WOT-u itp. A ponieważ w kraju, gdzie nigdy nie nastąpił rozdział Kościoła od państwa, nie tylko stan Kościoła ma wpływ na stan państwa, ale również stan państwa wpływa na stan Kościoła, można by nawet liczyć na delikatną zmianę oblicza największej i najsilniejszej społecznej instytucji w Polsce. Czego pierwszym "odwilżowym" powyborczym sygnałem była niedawna wymiana biskupa Jędraszewskiego (wyznającego PiS zamiast chrześcijaństwa) na biskupa Galbasa (od pierwszej swojej homilii wzywającego polski Kościół do realnej "ponadpartyjności") w funkcji osoby odpowiedzialnej w Episkopacie za "komunikowanie się Kościoła z wiernymi". Polska bez PiS-u nie oznacza Polski bez prawicy. Medialno-aktywistyczno-celebrycka teza, że Polska jest lewicowa, a rząd opozycji powinien realizować program partii Razem, stała się zupełnie surrealistyczna po ostatnich wyborach. Grubo ponad 90 procent głosujących Polaków poparło w nich różne odmiany prawicy i centrum. Rozumieją to Czarzasty, Gawkowski, nawet Anna Maria Żukowska (w którą w dodatku czołowo uderzył "antysyjonizm", czyli specyficzna odmiana antysemityzmu globalnej radykalnej lewicy kopiowana przez antyliberalną lewicę w Polsce). Stąd ich wyjątkowo sensowna postawa w negocjacjach koalicyjnych. O zagospodarowaniu postpisowskiej prawicy już dziś zaczęli myśleć Władysław Kosiniak-Kamysz, Szymon Hołownia, a nawet Donald Tusk. Ten ostatni przygotowuje się do walki o centrystów i centroprawicowców w Polsce zarówno w polityce imigracyjnej (przypominanie, że granice Polski i Europy są potrzebne i muszą być skutecznie nadzorowane), jak też w polityce europejskiej (wyraźny głos przeciwko integracyjnym pomysłom europarlamentu). Europejskie zmiany a możliwości Dalsza sensowna integracja jest Europie potrzebna, utrudniłyby na przykład blokowanie Unii przez Putina za pomocą weta Orbana, ale dziś nie ma poparcia w politykach i nastrojach krajów, z których Unia się składa. Zatem legitymizacja i sprawczość UE muszą być budowane innymi środkami. Jakimi? Tego z otoczenia Tuska na razie usłyszeć nie można. On sam realizuje jednak strategię katechona (opóźniacza Apokalipsy, cyt. za Święty Paweł/Carl Schmitt), wybierając reagowanie na codzienne wyzwania bez horyzontu radykalnej zmiany na lepsze, gdyż w obecnym kryzysie Zachodu każda radykalna zmiana wydaje się być zmianą na gorsze (patrz zwycięstwo Wildersa w Holandii). W dodatku na horyzoncie wciąż majaczy zwalista postać Trumpa z jego tupecikiem. Dobrze, że przynajmniej Wielka Brytania pod Starmerem przestanie być narzędziem osłabiania i rozbijania Unii. Już Cameron w brytyjskim MSZ to zmiana na lepsze. Jest on co prawda największym historycznym nieudacznikiem polityki brytyjskiej (spowodował swoim referendum brexit, któremu za pomocą tegoż referendum próbował zapobiec), ale nie jest wrogiem Unii Europejskiej. Dlatego już dziś mamy w stosunkach Wielkiej Brytanii z UE pewną odwilż, która po przyszłorocznej zmianie władzy w Londynie może zmienić się w lojalną współpracę. A wtedy nawet Trumpowi trudniej będzie rozbić Unię i NATO, choć wraz z Putinem narzędzi nadal będą mieli sporo. Jeśli w Polsce konserwatyści (ludzie szanujący prawo, porządek i pokój społeczny) zastąpią kiedyś reakcyjnych czy alt-rightowych dzikusów, byłoby to wsparcie dla Zachodu podobne, jak odzyskanie dla amerykańskiej demokracji tamtejszej Partii Republikańskiej. Dziś wydaje się to niemożliwe, ale po odejściu Kaczyńskiego i Trumpa, kto wie. Przynajmniej znów rozpocznie się gra. Cezary Michalski