- Mamy górę pieniędzy - emocjonuje się Donald Tusk po wizycie przewodniczącej Komisji Europejskiej. Mowa oczywiście o środkach z Krajowego Planu Odbudowy. Jeśli Polska dostanie 600 miliardów euro (w pierwszym rzucie 137 miliardów), będzie to wydarzenie kluczowe. Wydaje się, że poza permanentną awanturą związaną z tak zwanym rozliczaniem PiS finansowy zastrzyk z Unii to główny element agendy Tuska. Pieniądze - na co i po co? Prawicowa opozycja nie umie sobie z tym zjawiskiem poradzić. Trochę próbuje się do tego triumfu podłączyć, opowiadając, że to jej rząd to wszystko wynegocjował. Prawda, negocjował, ale liczy się efekt ostateczny. Odbiorcą kasy jest rząd Tuska. Z drugiej strony politycy PiS skarżą się, że te pieniądze były blokowane z czysto politycznego powodu: niechęci w Brukseli (i w Berlinie) do poprzedniego rządu i do partii Jarosława Kaczyńskiego. I naturalnie mają rację. Spór o tak zwaną praworządność miał pewne znaczenie, ale w ostateczności Leszek Miller popisujący się na zmianę uwielbieniem wobec Koalicji Obywatelskiej, to znów pogodnym cynizmem, obwieścił, że jedynym istotnym kamieniem milowym była zmiana władzy w Polsce. Utrafił w sedno. Naturalnie już pojawiły się rozbieżności, choćby wokół tego, na co te pieniądze można wydać. Tusk obwieścił, że wesprze z nich rolników. W rzeczywistości w tej pierwszej transzy jest pewna suma wspierająca poszczególne inwestycje producentów rolnych, ale zdaniem ekspertów nie można z tych środków dopłacać do produkcji rolnej dla wyrównania spadków cen. No, ale zawsze można liczyć na to, że jeśli dzięki Unii dofinansuje się inne projekty, rząd będzie miał więcej pieniędzy w budżecie. I może je przeznaczyć choćby na ratowanie rolnictwa jako całości. Warto przy okazji przypomnieć, że część tych środków to pożyczki. Że zostało niewiele czasu na ich sensowne wydanie, a niektóre programy takiego czasu potrzebują. Można też wątpić w zdolność polskich urzędników do sprawnego administrowania tak wielkimi funduszami. Pełzająca federalizacja Ale ile by się nie podnosiło wątpliwości, może się od takiego zastrzyku finansowego zakręcić w głowie. To pokazuje siłę maszynerii Unii Europejskiej. To mechanizm dokładnie sprzeczny z tym, co głosiła większość liberalnych elit przez lata: że wartością jest zasada pomocniczości, nota bene wpisana do unijnych traktatów. A ona zakłada, że władza na dole powinna sobie lepiej radzić z problemami niż sterujące rzeczywistością scentralizowane molochy. Tak naprawdę mechanizm Europejskiego Planu Odbudowy jest krokiem w kierunku przemiany Unii w superpaństwo, podobnie jak wyroki Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Trudno sobie wyobrazić lepszy przykład pełzającej federalizacji UE niż użycie jej pieniędzy do pokonania nielubianego przez europejski establishment polskiego rządu. Choć naturalnie można też twierdzić, że trzyletnie blokowanie KPO nie było czynnikiem decydującym w pokonaniu partii Jarosława Kaczyńskiego. Ale jakiś wpływ miało. Jeśli wszystkie wynikające z KPO projekty okażą się atrakcyjne, jeśli będą miały realny wpływ na stan gospodarki i życia społecznego w Polsce, wizerunek Unii może zyskać, a stawka na federalizację zostanie podrasowana atrakcyjnym pudrem. Prawica powinna się tego obawiać. Jest oczywiście także czynnik obosieczny, który może PiS przygwoździć, ale może paradoksalnie stanowić dla niego szansę. Być może szansę ostatnią. Występując w roli unijnego magika od "góry pieniędzy", Donald Tusk dostaje poważny atut w kolejnych rozgrywkach ze słabnącą dziś opozycją. Ale w tej beczce miodu jest także trochę dziegciu. Bo Tusk i jego koalicja staje się wprost przedłużeniem unijnego centrum. Doskonale symbolizowała to wyprawa ministra Adama Bodnara, który dla tych pieniędzy przedstawiał w Brukseli pakiet zmian w wymiarze sprawiedliwości. Który nie jest wciąż kompetencją UE, a państw narodowych. Tusk w górę czy w dół? W takiej sytuacji sukcesy Unii stają się sukcesami Tuska. Ale też jej porażki, wpadki, niemożności obciążą nową koalicję rządzącą Polską. Widzimy już symptomy kryzysu zaufania do brukselskich mędrców w wielu państwach Europy. Zapowiedzią tej fali są protesty rolników, przecież nie tylko polskich. Ja wprawdzie nie wierzę w jakiś zasadniczy zwrot, w całkiem nowe rozdanie kart, w następstwie najbliższych wyborów europejskich. Do eurosceptycznej rewolty przy pomocy kartki wyborczej, ogłaszanej już w przeszłości kilka razy, raczej nie dojdzie. Ale skoro nawet Europejska Partia Ludowa Ursuli von der Leyen spuszcza w rozmaitych kwestiach z tonu, między innymi w sprawie wcielania w życie Zielonego Ładu, to dominacja niewzruszonego kartelu socjalistów, chadeków, liberałów i zielonych może zostać na różnych polach przynajmniej osłabiona. A jeśli nie teraz, zmian można się spodziewać w wymiarze kilku lat. Czy da się utrzymać radykalne zapisy pakietu klimatycznego, który przecież będzie potwornie kosztowny, a z pewnością zahamuje gospodarczy rozwój Europy w konfrontacji z tymi państwami i regionami świata, które takiej polityki nie prowadzą? Czeka nas wręcz powódź związanych z nim konfliktów społecznych. Pierwszy przykład z brzegu: za niecałe pół roku nas czekają prawdopodobnie potężne podwyżki cen energii, związane z tą polityką. Czy pieniądze z KPO wystarczą żeby takie uderzenie w poziom życia Polaków jakoś zrównoważyć? A to prawdopodobnie dopiero początek długotrwałych i skomplikowanych procesów. Podobnie jest z permanentnym kryzysem imigracyjnym. Jeśli czołowi członkowie Komisji Europejskiej wracają do wizji przyjmowania milionów z Afryki i Azji, to czeka nas koniec Europy, jaką znaliśmy. Na ile dotknie to Polski? Zapisy Paktu Imigracyjnego, przyjętego nota bene w bardzo niejasnym trybie, bez szukania konsensusu, dowodzą, że będzie podjęta przynajmniej próba skierowania części przybyszów do Polski. Próba niełatwa, bo oni wolą Francję czy Niemcy. Ale można przewidywać wielki zamęt wokół tak zwanej relokacji. Nie sądzę aby polskie społeczeństwo na taki zamęt czekało. Kaczyński przestrzegał w kampanii przed federalizacją, ale wielu wyborcom wydał się ideologicznie nieświeży, a politycznie zgrany ośmioletnimi rządami. Możliwe jednak, że teraz tamten bilans trochę się wyzeruje. Jeśli Unia nie poradzi sobie z wyegzekwowaniem klimatycznej utopii i z zalewem nieeuropejczyków, Tuskowi będzie ciężko się od tych skutków odciąć. To chyba główna szansa dla opozycyjnej prawicy, oczywiście po jej ewentualnym przemodelowaniu, bo w obecnej postaci ma ona za wiele obciążeń. Są jeszcze szanse inne, choćby debata wokół wielkich inwestycji, z CPK na czele. Koalicja Tuska mocno się w tej tematyce pogubiła. Jest wreszcie temat niespełnionych obietnic wyborczych nowej władzy, tu jednak pieniądze z KPO mogą zmniejszyć trudności polskiego budżetu, więc pozwolić na więcej "rozdawnictwa". Nie tego przaśnego pisowskiego, a tego uśmiechniętego, Tuskowego. Rola brukselskiego świętego Mikołaja to dla obecnego polskiego premiera szansa, ale niosąca spory kawałek ryzyka. Wszystko można oczywiście klajstrować propagandą. Tusk jest w te klocki dobry. Tym niemniej czekają nas tak nieprzewidywalne polityczne i społeczne wstrząsy, że propaganda może nie wystarczyć. Jest jeszcze rosyjskie zagrożenie jako temat odrębny. To na ile ono i komu pomaga w polskiej polityce, jest tematem odrębnym. Piotr Zaremba