Grzegorza Sroczyńskiego, dziennikarza Gazety.pl, nie dopuszczono do właśnie otwieranego Campusu Polska Przyszłości. Stało się to tematem skandalu, grupa liberalnych i lewicowych dziennikarzy i intelektualistów odmówiła pojechania na imprezę firmowaną przez wiceprzewodniczącego PO Rafała Trzaskowskiego. Symetrysta o kampanii Sroczyński drażnił, krytykował z pozycji socjaldemokratycznych Donalda Tuska, wyśmiewał Silnych Razem, agresywnej sekty proplatformerskiej organizującej permanentny hejt w internecie. Jego główną "winą" było to, że nie realizował opozycyjnych przekazów dnia. Pisał bez oglądania się na trendy i mody obozu antypisowskiego. Skądinąd PiS atakował także. Jak przystało na "symetrystę". To rozprawa z nimi ma uzasadniać nieeleganckie potraktowanie dziennikarza przez organizatorów Campusu. Ale 9 sierpnia Sroczyński napisał tekst typowy dla symetrystów, pełen obrzydzenia wobec toczącej się kampanii, w której o nic nie chodzi. Ma ona polegać na wzajemnym powtarzaniu przez głównych zawodników: "A panu śmierdzi z ust". Zgadzam się z tym tylko częściowo, w kilku sprawach o coś jednak chodzi. Chociaż zarazem skumulowanie czegoś, co się nazywa kampanią negatywną, po obu stronach, prowadzi do bezładnej wymiany ciosów, inwektyw i oskarżeń. To wielka antylekcja polityki. W tym Sroczyński ma rację, podobnie jak w wytknięciu tak zwanym żelaznym elektoratom uprawiania swoistego bezrozumnego kultu liderów. Ale Sroczyński napisał coś jeszcze: "Kampania wyborcza 2023 roku to poza wszystkim gra pozorów. Platformie nie chodzi o triumfalne przejęcie władzy - każdy, kto umie czytać sondaże wie, że w tych wyborach to się nie ziści - tylko, żeby wejść do Sejmu z maksymalnie dobrym wynikiem, pożreć po drodze Hołownię i ustawić się jak najlepiej przed wyborami prezydenckimi w 2025 roku, w których będzie startował Trzaskowski (i wiele wskazuje, że wygra). O całą stawkę PO chce powalczyć dopiero później". Teza to na tyle ciekawa, wręcz rewolwerowa, że Bronisław Wildstein poświęcił jej audycję w TVP Info. Z której wynikło, że sam prowadzący i jego goście niekoniecznie są pewni, czy mamy do czynienia z twierdzeniem prawdziwym. W studio zabrakło samego Sroczyńskiego, który tej tezy by bronił. Skądinąd nie dziwię się jego nieobecności. Odwiedzanie teraz, po awanturze o Campus, telewizji nachylonej mocno ku rządzącym byłoby potwierdzeniem oskarżeń Silnych Razem i Romana Giertycha, że symetryści to "ukryta opcja pisowska". Tusk w roli hazardzisty Będę zawsze bronił Sroczyńskiego przed tak absurdalnymi wrzaskami. Zarazem chętnie bym poznał argumenty na rzecz tezy, że Tusk działa tak, jakby nie chciał zwycięstwa i wzięcia rządu. Autor artykułu traktuje to jako oczywistość. A to oczywistością nie jest, chociaż od czasu do czasu takie plotki istotnie się pojawiają. One się opierały na takim oto rozumowaniu. Skoro Tusk podczas całej, trwającej już wiele miesięcy kampanii "jedzie po bandzie", skoro nie zależy mu na przekonaniu nieprzekonanych, a głównie na podsycaniu emocji już bardzo przekonanych, wyborców właśnie w typie Silnych Razem, skoro próbuje zatopić Trzecią Drogę i Lewicę, to może nie gra o zwycięstwo. Nota bene w tle tych pogłosek była ambicja prezydencka samego Tuska, a nie zamiar wprowadzenia do pałacu Trzaskowskiego. Były premier ma już 66 lat. Nie jest z pokolenia, które może czekać w nieskończoność, czyli odkładać ukoronowanie swojej kariery do kolejnych rozdań. Prezydentura ambicją Tuska Myślę, że prezydentura jest ambicją Tuska. Nie musi to jednak oznaczać wcześniejszej rezygnacji z przechwycenia przez jego obóz parlamentu. Prędzej już po tym przechwyceniu Tusk może myśleć o wepchnięciu młodszego i popularniejszego Trzaskowskiego w premierostwo. Wobec niewyraźnego układu sił w Sejmie i weta obecnego prezydenta Andrzeja Dudy nie będzie to wyzwanie łatwe. Tym bardziej obecny lider Koalicji i Platformy Obywatelskiej może uważać, że kandydowanie na prezydenta podarują wtedy na tacy właśnie jemu. A skąd taki morderczy ton kampanii? Po prostu stąd, że taki jest ten obóz, i taki jest sam Tusk. Stał się zakładnikiem swojej bańki, języka internetu. Owszem, żongluje hasłami, próbuje mieć wszystkie poglądy jednocześnie. Ale jedno pozostaje niezmienne: hejt jako główne, prawie jedyne narzędzie polityki. Jest to tym bardziej oczywiste, że Platformie bezpieczniej jest nie formułować żadnego wyraźnego programu, a prawie osiem lat rządów Tuska nie jest wygodnym punktem odniesienia. To znaczy te lata są punktem odniesienia, ale dla PiS, który dwa z czterech pytań referendalnych (o wiek emerytalny i wyprzedaż majątku) zmienił w swoisty sąd nad dawną epoką Tuska przedstawianą jako apokalipsa. Zauważmy, że KO-PO jednak pożywia się tą agresywną, całkowicie reaktywną kampanią, gdzie jednego dnia tematem jest pani Joanna z Krakowa, a drugiego białoruskie śmigłowce nad Polską. Tyle że żywi się kosztem swoich potencjalnych koalicjantów w następnym parlamencie. To jest swoisty hazard. Z jednej strony blok Tuska goni PiS jako kandydat do pierwszego miejsca. Ale z drugiej ryzykuje wykasowanie Trzeciej Drogi i nawet Lewicy. Jeśli one nie przekroczą progów (Trzecia droga - ośmiu procent, Lewica - pięciu) może był kłopot ze zmontowaniem rządowej większości. Szczególnie to ryzyko widać teraz, kiedy przeciw PSL-owi KO-PO zagrała wzięciem na listy Michała Kołodziejczaka, czyli spróbowała dobić się na wieś. Możliwe, że takie manewry utwierdzają Sroczyńskiego i bezimiennych autorów owych plotek w przekonaniu, że Tusk gra bardziej na przejęcie całej opozycyjnej puli niż na sformowanie rządu. Jednak ostateczne proporcje mandatów w przyszłym Sejmie są nie do przewidzenia. Tusk gra ostro, ale w teorii skonsumowanie opozycyjnych przystawek może mu dać zwycięstwo już w tych wyborach. Choć może też te usiłowania zatopić. Nie wszystko zależy od PO Dodajmy tu jeszcze dwa elementy. Po pierwsze same przystawki: Hołownia, Kosiniak-Kamysz i Czarzasty, postarały się o to aby nie być realnymi konkurentami Tuska. Nieustanne wyrażanie do niego sympatii, zapowiedzi wspólnego rządzenia, muszą redukować poparcie dla nich. Po co na nie głosować, skoro można wybrać króla jeziora? Po drugie, nieprzewidywalność kształtu parlamentu wynika z ekspansji Konfederacji. Dziś jej trochę zaczyna spadać, ale możliwe, że będzie ona jednak języczkiem u wagi decydującym, kto zostanie premierem. A z kolei panowie Mentzen i Bosak pożywili się tym, że Tusk skręcił nadmiernie w lewo, zwłaszcza w sprawach społeczno-ekonomicznych. Więc teraz Koalicji Obywatelskiej bezpiecznie jest ograniczać się do wygrażania PiS-owi - bez troski o własną agendę. Tusk wybrał skrajne ryzyko, w zgodzie ze swą naturą, obliczem swojego obozu i naturą polityki w ogóle. Ale chyba świadomie zwycięstwa nie oddaje. Dowód na to jest najprostszy: wciąż może zgarnąć całą pulę.