Wielu przegranych konfliktu w Syrii. Jeden niespodziewany zwycięzca
- Katar jest dziś w obozie wygranych. To jedyne państwo arabskie, które odrzuciło możliwość normalizacji relacji z Asadem i cały czas utrzymywało u siebie biuro przedstawicielstwa syryjskiej opozycji - mówi Interii Sara Nowacka, analityczka ds. państw arabskich w PISM.
Maciej Słomiński, Interia: Gdy rozmawialiśmy tydzień temu, mówiliśmy o tym, że rebelianci świeżo opanowali Aleppo. Mówiła pani m.in., że "ich celem jest wyzwolenie jak największej ilości terytoriów i wprowadzenie, na ile to w Syrii możliwe, jakiejś relatywnej stabilizację na tych terenach". Dziś Baszara Asada nie ma już w Syrii w ogóle, jego reżim upadł. Co się stało, że historia tak ogromnie przyspieszyła?
Sara Nowacka, analityczka ds. państw arabskich w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych: - Upadek reżimu Asada i jego tempa jest zaskoczeniem dla wszystkich. Przebywałam ostatnio w Katarze na Doha Forum, jeszcze 7 grudnia, dzień przed zajęciem Damaszku, żaden z największych ekspertów od spraw syryjskich nie wyobrażał sobie tego, co stanie się nazajutrz. Wciąż dominującą tezą było to, że opozycja zajmie jak najwięcej terytoriów i skoncentruje się na konsolidacji zdobyczy.
Dlaczego siły rządowe nie stawiały praktycznie żadnego oporu?
- Wojsko Asada w pewnym momencie porozumiało się z władzami rebelii i oddało Damaszek opozycji. Obrazki płynące z Syrii przez ostatnie dni były bardzo symptomatyczne, kolejne miasta były przejmowane przez rebelię, było widać entuzjazm na ulicach, bez względu na to, czy ktoś popiera ideologię HTS (Hajat Tahrir asz-Szam). W pewnym momencie na południu obudziły się wcześniej uśpione siły opozycji w miastach Dara i Suwajda, ofensywa na Damaszek szła już z kilku stron. To uzmysłowiło siłom zewnętrznym i wewnętrznym popierającym Asada, że rozwiązanie oparte jedynie na sile bez uwzględnienia woli obywateli nie ma sensu. Przez 13 lat Asadowi nie udało się stłumić oporu i już się nie uda.
Zagraniczni stronnicy Asada pozostali bierni, dlaczego?
- Na poziomie deklaratywnym Iran podkreślał, że nie zamierza porzucać Asada, jego wywiad wciąż był w Syrii aktywny. Pierwotnie wspierane przez Iran siły Hezbollahu zostały umocnione, żeby wesprzeć obronę Asada, ale jeszcze przed przejęciem stolicy 2000 bojowników wycofało się z Syrii. Rebelianci z kolei na bieżąco mieli informować Iran o swych planach. Były też ataki sił amerykańskich na proirańskie ruchy w Iraku i Syrii. Iran szybko zdał sobie sprawę, że akurat teraz nie jest w stanie wziąć na siebie obrony Asada. W efekcie zagraniczni sojusznicy postawili na wycofanie, licząc, że pozwoli im to zachować wpływ na kształt systemowych zmian i utrzymać choć część wpływów w Syrii. Jest wstępne porozumienie między Rosją a HTS, gdzie ta druga deklaruje bezpieczeństwo baz wojskowych i sił rosyjskich pozostałych w Syrii.
No właśnie, co z Rosją?
- Eksperckie kalkulacje długo zakładały, że Rosja i Iran nie wyciągnęły jeszcze wszystkich kart. Rosja przekierowała ruch z jednego lotniska cywilnego na inne, by tam mogła bezpiecznie lądować broń i amunicja dla Asada. W sobotę w Doha przysłuchiwałam się jednemu z paneli, gdy prowadzący w pewnym momencie dostał na słuchawkę informację, że Rosja i Iran nie zamierzają ratować reżimu Asada. Konsternacja i zaskoczenie zaraz ustąpiły miejsca oklaskom i entuzjazmowi. Historia działa się na naszych oczach. Nikt się nie spodziewał takiego tempa upadku reżimu, nie było świadomości, że tak wielki zawód władzą dyktatora jest obecny również wśród tych, którzy teoretycznie mieli go bronić.
Czy chrześcijanie i pozostałe mniejszości religijne w Syrii mogą dziś czuć się zagrożeni? Jest taki pogląd, że Asad był, jaki był, ale zapewniał spokój mniejszościom.
- Asad był jednym z najbardziej brutalnych dyktatorów w historii, wsadzając do więzień i zabijając kilkaset tysięcy osób, nie zwracał uwagi, czy to są Kurdowie, czy chrześcijanie, sunnici czy szyici. W Syrii dominują sunnici, ale rządzili alawici, chcę powiedzieć, że dyskryminacja religijna istniała i wtedy. Tolerancja religijna za rządów Asada to szalony mit.
Na razie HTS kreuje się na organizację umiarkowaną.
- HTS dziś maluje się na organizację, która znormalizowała swój stosunek do mniejszości, przynajmniej na poziomie retorycznym. Pojawiają się pomysły rewizji obecności HTS na liście organizacji terrorystycznych, bo udało się jej zrobić coś dobrego, obalić reżim Asada. Poza tym trudno siedzieć przy stole z organizacją, którą uważa się za terrorystów. Dziś wszystkim zależy, by sytuację w Syrii ustabilizować, do tego konieczne jest znalezienie kanałów współpracy. Zmiana władzy w Syrii jest bardzo daleka od ideału, ale nie można ignorować tego, że jej siłą napędową był HTS.
Przypomnijmy, że HTS to organizacja, która wywodzi się z Al-Kaidy.
- W samej historii tego ugrupowania tkwią ryzyka dla mniejszości religijnych i etnicznych, warto o tym rozmawiać i się temu przyglądać. Dziś relacja HTS z mniejszościami religijnymi jest problematyczna, choć nie może być zgody na kreowanie Asada na jakiegoś strażnika tolerancji. Od zeszłego roku trwały bardzo intensywne protesty w Suwajdzie, gdzie mieszkają druzowie, wcale nie czuli się chronieni przez dyktatora. Inne grupy religijne też cierpiały.
W jakim stopniu mniejszości są dziś zagrożone?
- Główna siła rebelii będzie sobie rościć prawa do bycia wiodącą siłą w transformacji ustroju i największego kawałka tortu władzy. To nie zmienia faktu, że trzeba im patrzyć na ręce. Wolny świat powinien stworzyć mechanizm, który każe im przestrzegać praw mniejszości.
Co z Kurdami?
- HTS nie ma agendy antykurdyjskiej, problemem pozostaje Syrian National Army, ugrupowanie wspierane przez Turcję. Ta siła przejmuje tereny kurdyjskie, słyszę od osób zaangażowanych w działalność humanitarną, że tam jest największy kryzys. Osoby, które uciekają przed siłami protureckimi, czują się zagrożone. Sytuacja Kurdów nie napawa optymizmem. Gwarancją dla nich była współpraca z USA, ale był ten głośny tweet Donalda Trumpa, z którego wynika, że na pomoc raczej już liczyć nie mogą. Mając doświadczenie z pierwszej kadencji Trumpa, gdy Ameryka opuściła siły kurdyjskie, nie można się spodziewać, że teraz będzie inaczej. Turcja chce upiec swoją pieczeń, mówiąc dosadnie, chce odsunąć siły kurdyjskie od swoich granic.
Czy w Syrii może stać się to co w Libii, czyli usunięcie dyktatora otworzy puszkę Pandory i zacznie się jeszcze bardziej krwawy konflikt?
- Może stać się dosłownie wszystko, również to co w Libii. Podstawowa różnica polega na tym, że reżim Kaddafiego został rozbity przez interwencję z zewnątrz, a w Syrii władzę przejęła opozycja krajowa, ruch oddolny. HTS, mimo że wpierany przez siły z zewnątrz, ma wielką legitymację w Syrii, co widzimy na filmach z tego kraju. W tym można pokładać optymizm. W Libii reżim został rozbity przez siły zewnętrzne, dopiero wtedy ujawniła się opozycja krajowa, w Syrii było inaczej - były trzy filary opozycji wewnętrznej i działania oddolne. Sam HTS nie jest dla wszystkich Syryjczyków idealnym wyborem, za to na ulicach widać, że to, co się wydarzyło, zostało powitane z radością. Jest poczucie niepewności, ale też ogromny entuzjazm napędzany nadzieją na zmianę. Jest żyzna gleba na zbudowanie czegoś trwałego i dobrego w społeczeństwie. Jest coś, co łączy, jest wola zagranicy w zainwestowania w odbudowę Syrii.
Na dziś stan syryjskiego konfliktu to wygrana Turcji, przegrana Iranu i Rosji, Kurdowie w wielkiej niepewności. O kimś zapomniałem?
- Katar jest dziś w obozie wygranych przynajmniej w świecie arabskim. Udało mu się stworzyć ścieżkę bezpośredniej komunikacji z HTS i pewnie będzie odgrywał znaczącą rolę w pośredniczeniu w kontaktach i procesie transformacji w Syrii. To jedyne państwo arabskie, które odrzuciło możliwość normalizacji relacji z Asadem i cały czas utrzymywało u siebie biuro przedstawicielstwa syryjskiej opozycji.
Co na to Izrael? Faktem jest zajęcie Wzgórz Golan, Netanjahu mówi, że porozumienie z 1974 r. straciło ważność.
- W Izraelu jest mieszanka reakcji. Z jednej strony była świadomość, że Asad był krwawym dyktatorem, współpracował z Hezbollahem, ale w jakimś sensie był przez Izrael rozpoznany, przez to dla niego bezpieczny. Kontrolowała go Rosja, z którą można się było porozumieć. Asad nie był zainteresowany atakami na cele w Izraelu. Pokazała to wojna w Gazie, gdy się w nią nie angażował, poproszony przez Zjednoczone Emiraty Arabskie.
Czytam też o bombardowaniu siedziby wywiadu syryjskiego - służby Izraela twierdzą, że nie chcą, aby środki chemiczne wpadły w ręce islamistów.
- Sporo głosów w Tel-Awiwie i Jerozolimie mówi, że obalenie despoty stało się dzięki Izraelowi właśnie. Osłabienie Hamasu, Hezbollahu i Iranu pozwoliło opozycji w Syrii obalić znienawidzonego dyktatora. Izrael przedstawia to jako kolejny dowód słuszności swojej polityki i siły. Faktycznie Izrael zniszczył składowiska uzbrojenia i broni chemicznej należących do Asada. Trudno im się dziwić, że to robią, chcą zabezpieczyć się przed ewentualnym atakiem HTS. Można się zastanawiać, dlaczego Izrael zrobił to dopiero teraz, wiedząc, gdzie co jest, zostawiając to wcześniej w rękach Asada, tak jakby to były dobre ręce.
---
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!