Łukasz Szpyrka, Interia: Co pani sobie pomyślała, gdy AP podała informację, że pani mąż był inwigilowany? Dorota Brejza: - Odczułam ulgę, ponieważ poznałam prawdę. Wiedzieliśmy, że doszło do włamania już w 2019 roku, gdy w TVP pojawiły się zmanipulowane treści z telefonu mojego męża. Mąż chroni telefon, nie rozstawał się z nim, jest po szkoleniach kontrwywiadowczych. Skoro ta treść pojawiła się w telewizji, to musiała być pozyskana z telefonu przez włamanie. Telefon nie był zabezpieczany do żadnego postępowania, nie był nigdzie deponowany. Także osoby korespondujące z mężem nie ujawniły treści rozmów pracownikom TVP. Zawiadomiliśmy zatem prokuraturę o włamaniu na telefon. Nie mogliśmy na własną rękę sprawdzić w Polsce, kto i w jaki sposób się włamał. Podejrzewaliśmy, że to może być Pegasus, ale nie mieliśmy pewności. Teraz odczuwam ulgę, bo dowiedziałam się, co się stało. Uznałam, że to przełom. A mąż? - Cała sytuacja jest nieprawdopodobnie dyskomfortowa. Minęło już trochę czasu i pierwsze emocje polegające na rozczarowaniu już minęły. Przeszliśmy do fazy determinacji i działania. Mam wrażenie, że Krzysztof odczuwa ulgę. Przeżywamy to wspólnie, bo dotyczy to całej naszej rodziny. Wyparliśmy stopniowo emocje i przeszliśmy do profesjonalnego działania. To wy poprosiliście o sprawdzenie telefonu? - Mąż otrzymał od mecenasa Romana Giertycha kontakt do Citizen Lab. Skorzystaliśmy z ich niezwykle profesjonalnej pomocy. Jestem im wdzięczna. Takich przypadków jest więcej? - Nie wiem, ale nie mam złudzeń, że część spraw ujdzie na sucho, bo Citizen Lab bada wyłącznie iPhone'y. Nie można sprawdzić innych telefonów. Są też przypadki, że ktoś w międzyczasie zmienił aparat, więc takie sprawdzenie też jest niemożliwe. Inna sprawa, że to jakiś dojmujący paradoks, że instytucje naszego państwa nam nie pomagają, a pomocy szukamy gdzieś daleko. Szuka jej pani m.in. w prokuraturze. Nad czym pani teraz pracuje? - Mamy w toku sporo spraw. Część jest przeciwko TVP, a część przeciwko pracownikom TVP. W sprawie przeciw TVP o publikację wykradzionych Pegasusem i sfałszowanych sms-ów wygraliśmy tuż przed świętami postępowanie zabezpieczające. W sprawie wycieku i fałszowania korespondencji zauważę tylko, że podobne metody stosowały w 2016 roku służby rosyjskie przeciw Nawalnemu. W sprawach TVP toczy się już kilka innych spraw. Przygotowuję duży pozew przeciwko TVP, który będzie obejmował swoim przedmiotem wszystkie wypowiedzi, które "przyklejały" przestępstwo do mojego męża. Tych materiałów były setki, publikowano je głównie z końcem sierpnia, we wrześniu i w październiku 2019 roku. Wszystko rozpoczęło się od artykułu z 25 sierpnia 2019 roku, którego autorem był Samuel Pereira. Padło w nim mnóstwo pomówień, opublikowano w nim zmanipulowane i zafałszowane treści pochodzące z telefonu mojego męża, a to zapoczątkowało falę nieprawdopodobnej manipulacji w TVP. Mam te wszystkie materiały, których ekwiwalent reklamowy wynosi sporo. Ile? - Według moich szacunków to ok. 13 mln zł. To oznacza, że gdybym chciała wyemitować jakiś materiał w tym czasie, musiałabym zapłacić właśnie taką kwotę. Mówię tylko o dowodach, które zgromadziłam, bo może być tego więcej. To materiały, które ordynarnie pomawiają mojego męża i czynią z niego osobę, która popełniła przestępstwa. Przekaz był prosty - Krzysztof Brejza powinien ponieść odpowiedzialność karną, ale też zniknąć z życia publicznego. Kolportaż tych treści miał charakter systemowy. Kiedy ten pozew będzie gotowy? - Mam nadzieję, że w ciągu miesiąca. Czego będzie się pani domagać? - Przeprosin. Tylko? - Być może nie tylko, jeszcze nie zdecydowałam. Mam jedną intencję - chcę przywrócić dobre imię mojego męża. Chcę poinformować wszystkich, że nie można w Polsce nazywać kogoś przestępcą, robić to publicznie, systemowo, kiedy w rzeczywistości ta osoba przestępcą nie jest. Mój mąż jest nie tylko niekarany, ale także nigdy nie postawiono mu żadnego zarzutu. Medialnie natomiast postawiono je licznie. Nie trzeba być prawnikiem, żeby wiedzieć, że nie można kogoś nazywać przestępcą, jeśli ten ktoś przestępcą nie jest. Wobec tego co pani zrobi ze słowami Jarosława Kaczyńskiego, który w wywiadzie dla Interii powiedział: "przypominam, że wobec Krzysztofa Brejzy padły poważne zarzuty o przestępczą działalność"? - Przeanalizuję te słowa. Zastanowię się nad tym. Mówi pani o pozwach przeciwko TVP. Co z politykami? - Jesteśmy w sporach sądowych z politykami, ale w innych sprawach, lokalnych. Monitoruję media. Będę reagowała, gdy pojawią się pomawiające, nieprawdziwe wypowiedzi. Mam na myśli sprawę Pegasusa. - Ta sprawa ma dwa aspekty. Pierwszy wektor jest cywilno-prawny, a drugi prawno-karny. Ten drugi oddaje pole prokuraturze do ścigania przestępstw. W aferze Pegasusa oczywiście doszło do popełnienia przestępstwa, bo włamano się na telefon męża, ujawniono treści pochodzące z tego telefonu, a w dodatku opublikowano je w sposób fałszywy. Ktoś za ten stan rzeczy odpowiada. Odpowiada ten, w kogo dyspozycji było nielegalne narzędzie, jakim jest Pegasus. Wiemy, że jest to narzędzie przekazywane rządom. Jest też odpowiedzialność polityczna, ale o niej nie mówię, bo nie jest to sfera mojej działalności. Pegasus. Jak wykryć, czy został zainstalowany na smartfonie Od trzech miesięcy nie macie sygnału z prokuratury? - Od ponad trzech miesięcy. Złożyliśmy zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, ale sprawa trafiła do "obwoźnej zamrażarki" Zbigniewa Ziobry. Leżakuje. Z drugiej strony szef CBA w maju tego roku zaprzeczył pisemnie inwigilacji nazywając pytania o pozyskiwanie treści z telefonu insynuacjami. Sprawę może wyjaśnić komisja śledcza w Sejmie? - Nie chcę wchodzić w wątki polityczne. Jako świadomy obywatel uważam oczywiście, że konsekwencje polityczne powinny zapaść. Jakie? Kiedy? To nie jest pytanie do mnie. Nawet prezydent Andrzej Duda nie wyklucza powołania takiej komisji. Chce tego Donald Tusk. - Pewnie taka komisja mogłaby wiele wyjaśnić, tylko pytanie, czy w tej kadencji. Historycznie patrząc na całą sprawę - od tego typu afer upadały rządy. Dużo mówi się o polskim "Watergate", choć pani mąż przekonuje, że ta sprawa jest poważniejsza. - Są to styczne afery, bo chodzi o podsłuchiwanie opozycji. To sytuacja dramatyczna na wielu poziomach. Nagle okazuje się, że gramy na boisku, które pozornie wydaje się równe. Tak naprawdę jest przechylone, dzięki czemu PiS-owi łatwiej strzelać bramki. Sam fakt podsłuchiwania jest skandaliczny. Pegasus w założeniu jest narzędziem, które powinno być używane do walki z terroryzmem. To w naszym porządku prawnym nielegalne. U nas czynności operacyjne są regulowane przez ustawy. Ustawa o CBA daje służbom szerokie możliwości, ale Pegasus jest narzędziem inwigilacji absolutnie totalnej. Wkraczającej w każdą sferę życia człowieka. CZYTAJ RÓWNIEŻ: Producent Pegasusa w opałach Sąd mógł wydać zgodę na podsłuchiwanie Krzysztofa Brejzy. - Wyobrażam sobie taką sytuację, że został złożony wniosek do Sądu Okręgowego w Warszawie o wszczęcie kontroli operacyjnej. Bardzo chciałabym zobaczyć ten wniosek, by dowiedzieć się, na czym polegał i skonfrontować się z jego argumentacją. Chciałabym dlatego, że nie było nigdy żadnych podstaw do stosowania wobec Krzysztofa Brejzy kontroli operacyjnej. Nie popełnił on żadnego przestępstwa. Mam swoje hipotezy i podejrzenia, co się mogło stać. Gdyby prokuratura chciała wyjaśnić tę sprawę, to dotarlibyśmy do tego wniosku. Jest gdzieś odpowiedź na to, co się stało, ale trzeba mieć wolę i żyć w państwie praworządnym. Złożyłam w prokuraturze wnioski dowodowe zmierzające do odpowiedzi na te pytania. Myśli pani, że wola w pewnym momencie się pojawi? - Na pewno nie przy tej ekipie rządzącej. Ta ekipa ma zbyt dużo do stracenia, by wykazać wolę ścigania samych siebie. Wiemy, kim są Wąsik i Kamiński. Zostali skazani na trzy lata bezwzględnego więzienia za nielegalną operację specjalną przeciwko Lepperowi. Później zostali ułaskawieni przez prezydenta Dudę. Prokuratura jest upolityczniona. Pozostańmy przy realiach. Wspominała pani o hipotezie. - Mojego męża próbowano "doczepić" do afery fakturowej. Tyle że nie popełnił żadnego przestępstwa. Od 2017 roku, od kiedy toczy się ta sprawa, nie postawiono mu żadnych zarzutów. Mało tego, nawet nie został przesłuchany jako świadek. Nie mam wątpliwości, że gdyby prokurator generalny Zbigniew Ziobro, po zapoznaniu się z materiałami operacyjnymi, miałby cień przypuszczenia o winie mojego męża, to podjąłby zdecydowane kroki, pewnie w świetle kamer. Problem w tym, że nie ma nawet cienia wątpliwości. Zastanawiam się, co takiego jest w moim mężu, że użyto przeciwko niemu nielegalnej broni przeznaczonej dla terrorystów, jednocześnie nie stawiając mu ani jednego zarzutu. Inwigilacja męża trwała równe sześć miesięcy. W tym czasie, jak podaje Citizen Lab, doszło do 33 włamań na jego telefon. - Tak, ale to nie znaczy, że sprawdzano go 33 razy, ale był inwigilowany codziennie przez pół roku. Te 33 "wejścia" to nic innego jak ponowne łączenie po tym, jak mężowi na przykład rozładował się telefon. Był inwigilowany totalnie. Wobec tego siłą rzeczy pani też była podsłuchiwana. Pracowała pani wtedy zawodowo? - Generalnie w kancelarii, bo obowiązuje mnie tajemnica adwokacka. W 2019 roku prowadziłam jednak sprawy męża. Rozpoczęła się wówczas np. sprawa z powództwa Jarosława Kaczyńskiego przeciwko PO, Krzysztofowi Brejzie, Cezaremu Tomczykowi i Marcinowi Kierwińskiemu. Reprezentuję w niej mojego męża. Sprawdziłam dokładnie daty pism procesowych i to się dokładnie zbiega. Kiedy rozmawialiśmy z mężem o tej sprawie nie odkładaliśmy telefonów. Były więc takie sytuacje. Rozmawiałam z mężem o strategii procesowej, naszym stanowisku, świadkach. Nie mam żadnych złudzeń - Jarosław Kaczyński zapewne ma dostęp do takich informacji i mógł mieć też wiedzę o rezultatach tej nielegalnej kontroli operacyjnej. Nie wykluczam, że te treści objęte ścisłą tajemnicą adwokacką między mną a mężem w tej konkretnej sprawie, dostawały się bezpośrednio do Kaczyńskiego, który jednocześnie był naszym przeciwnikiem procesowym. "Nie wiem, co z tym Pegasusem" - powiedział Kaczyński Interii. Nie wierzy mu pani? - Nie urodziłam się wczoraj. Nie mam żadnych wątpliwości, że Jarosław Kaczyński ma wszelką newralgiczną wiedzę na temat stanu państwa. Jest pani pełnomocnikiem męża, ale czy myślała pani, by złożyć pozew w swoim imieniu? - Jeszcze tego nie rozważałam. Sytuacja, o której pani mówi, przypomina tę Romana Giertycha. Tajemnica adwokacka w obu przypadkach jest przecież taka sama. - To ewidentne wniknięcie w tajemnicę adwokacką, bo poza tą sytuacją w tym czasie pracowałam też nad sprawami Samuela Pereiry i Cezarego Gmyza. W obu przypadkach reprezentowałam męża. To przerażające. Na szczęście, w przeciwieństwie do mecenasa Giertycha, nie byłam inwigilowana jako adwokat w innych sprawach - moi klienci są bezpieczni. Dodatkowo, wszystkie zebrane materiały operacyjne trafiają na izraelskie serwery. To wyciek materiałów o charakterze ściśle tajnym na serwery obcego państwa. Niebywały skandal. Napisała pani, że byliście podsłuchiwani w najbardziej intymnych momentach. - Mamy, jak każdy człowiek, prawo do zachowania elementarnej prywatności. Chcemy mieć swój prywatny czas we własnym domu. To nie jest jakieś oczekiwanie nadzwyczajne. To coś bardzo podstawowego, to prawo każdego człowieka. Wiceminister Olga Semeniuk powiedziała w Radiu Zet, że nie ma nic do ukrycia. - Mam podejrzenie, że ta pani nie zrozumiała, o co chodzi w tej sprawie. Chcecie państwo zainteresować sprawą Parlament Europejski? - To pytanie o politykę. Mogę tylko powiedzieć, że ta sprawa ma ogromny potencjał, także polityczny. Rozmawiał Łukasz Szpyrka