Łukasz Szpyrka, Interia: "Borys Budka ma maksimum trzy miesiące, aby w porozumieniu z Rafałem Trzaskowskim przygotować nowy koncept. W innym wypadku wszystko runie" - mówił pan w rozmowie z Interią w lipcu. Trzy miesiące dawno minęły, nowego konceptu nie ma, ale też nic nie runęło. Bogdan Zdrojewski: - Notowania Platformy lekko drgnęły. Zapowiedź Budki z okresu przedwakacyjnego nie jest jednak jeszcze spełniona. Podobnie jest z oczekiwaniami członków PO i naszych wyborców. Generalnie nasz obecny zysk sondażowy "zawdzięczamy" bardziej przeciwnikom politycznym niż samym sobie. Wracając do samej diagnozy - czas nie został zmarnowany, ale wszystko przebiega zdecydowanie za wolno. Dziś z formacji rzucającej się od ściany do ściany staliśmy się formacją trochę nijaką. Prawdopodobnie stąd pomysł na przygotowanie nowej deklaracji ideowej. To jednak zarówno szansa, jak i potencjalna pułapka. Ważne jednak by koniec końców wszyscy wiedzieli, w jakim kierunku zmierzamy. W jakim? - Nie wiem. Dobrze natomiast, że odzyskujemy zdolność do reagowania na bieżące wyzwania. Zachowujemy powściągliwość tam, gdzie trzeba i bez zbędnej zaborczości wspieramy protesty oddolne. Niestety wciąż nie jesteśmy w stanie wybić się na wyrazistość w kilku kluczowych kwestiach. Wciąż np. trwamy w czasie tu i teraz, zamiast odróżnić się od PiS i zacząć operować czasem przyszłym. Odpowiedzialnością za jutro. Pomysłami na kolejną dekadę. Deklaracja ideowa to zmieni? Dlaczego uważa pan, że jest ona szansą i pułapką? - Obserwuję kuluarowe spory, napięcia, ale też oczekiwania. Praca nad deklaracją ideową, wykonywana w pewnej izolacji, nie może być usprawiedliwieniem innych zaniechań. Jej efekt musi mieć charakter konsolidacyjny, w żadnym wypadku pretekstem do wewnętrznych wojenek. Sam jestem zwolennikiem modyfikacji, uaktualnienia deklaracji z 2001 roku, a nie pisania jej na nowo. Przypomnę, że PO postanowiła wówczas być formacją otwartą, proeuropejską z celem uwalniania energii Polaków. Dziś być może inne punkty wymagają odświeżenia, nowego brzmienia, aktualizacji, ale z pewnością nie rewolucji. Ale gdzie jest pułapka? - Pułapką jest spór o sprawy, które wywołują największe podziały. To stosunek do Kościoła, aborcji, możliwości adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Jeśli te sprawy staną się w PO najistotniejsze, to możemy polec. Rozwiązywanie problemów związanych ze sporami ideologicznymi musi mieć miejsce, ale nie mogą one widnieć na głównym sztandarze, bo to będzie niszczące. Pojemność PO musi być chroniona. Kluczowe jest szerokie centrum z umiarkowanymi, ale szanowanymi skrzydłami. Może dostrzega pan w tym pułapkę, bo Platforma właśnie taka jest? - Czasami. Niestety otwartość formacji musi być zaletą, a w ostatnich latach stała się wadą. Pewnym balastem, ale też źródłem permanentnych usprawiedliwień. W deklaracji trzeba skupić się na tym, co nas łączy, a nie dzieli. I na moment zapomnieć o przeciwniku. Gdzie są konserwatyści Platformy? - Zepchnięci na margines. Bardzo nad tym boleję, bo uważam, że prawe skrzydło PO zawsze było silne intelektualnie i o wysokiej wiarygodności. Do tego grona należeli Jan Olbrycht, Jerzy Buzek czy Marek Biernacki. Dwaj pierwsi są w Brukseli, trzeci w Koalicji Polskiej. - No właśnie. Uważam, że na własne życzenie stworzyliśmy lukę, w którą PiS wszedł bardzo mocno i to trzema swoimi składnikami - PiS, Solidarną Polską i Porozumieniem. Rywalizacja z lewicą ma mniej istotne znaczenie niż z prawą stroną sceny politycznej. Kluczowe jednak, by poszerzać umiarkowane, zdroworozsądkowe centrum, a ono wymaga ochrony z obu stron. - Dziś najsłabsza jest prawa flanka, a szefostwo partii i klubu musi mieć tego świadomość. Fakt, że przy gigantycznych kłopotach Kościoła w Polsce samo przyznawanie się do przynależności do grupy konserwatystów jest jakimś faux pas. Co niektórzy wolą o sobie mówić republikanie. Niestety po prezydenturze Donalda Trumpa też mają kłopot. A może boją się wychylić, bo lewa strona całkowicie zdominowała narrację? - W narracji "patriotycznej", historycznej dominuje PiS. W np. walce o prawa kobiet faktycznie lewica. My przez dwa lata poruszaliśmy się od ściany do ściany. Lewicę uratował Grzegorz Schetyna, dając jej pewne mandaty do PE. Niestety odbyło się to kosztem naszej siły w EPP. Przestrzegałem przed tym. Ubocznym efektem porażek w wyborach samorządowych, do PE i Sejmu jest także utrata wiary w zdolność PO do reprezentowania szerokich interesów samych obywateli. Jaka jest dziś rola Grzegorza Schetyny? - Jest wyraźnie wycofany. Nie oznacza to, że nie jest aktywny. Pomimo tego, że w ostatnich latach bardzo różniliśmy się w ocenach sytuacji, jestem przeciwnikiem rugowania czy też marginalizowania polityków z dużym doświadczeniem. Zawsze byłem zwolennikiem bogactwa postaci, doświadczeń, różnic poglądów, zgodnie z maksymą, że "tam gdzie wszyscy myślą podobnie, nikt nie myśli zbyt wiele". Z tego też powodu rzeczywiście nie mogłem pogodzić się z odejściami Macieja Płażyńskiego, Andrzeja Olechowskiego, Zyty Gilowskiej, Jana Rokity czy ostatnio Marka Biernackiego. Dziś ramiona szefa partii muszą być szeroko rozstawione. Budka ma szeroko rozstawione ramiona? - Nie wiem. Ustrzegł się błędów personalnych, ale raczej poprzez zaniechania. Dobre wykorzystanie zasobów osobowych to jednak wciąż wyzwanie. Proste "sprawdzam" dziś odbywa się w Sejmie. To zadanie szefa partii i klubu. Dobór osób, jakość wystąpień, zapamiętane słowa, gesty, przekazy. Niestety np. ostatnia debata o wotum nieufności wobec wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego była raczej wpadką niż sukcesem. We "Wprost" czytamy, że "Budka chce wyciąć ludzi Schetyny". Widzi pan to? - Nie. W samej PO częściej słychać, że nic się nie zmieniło - tylko szef. Na zewnątrz ten odbiór jest jeszcze mocniejszy. Zwłaszcza w regionach. By jednak nie było wątpliwości, jestem przeciwnikiem polityki porządkowania partii przez "wycinanie", bo to droga donikąd. Nie stać nas na to, by eliminować osoby z dużym doświadczeniem. Niemniej decyzja o zmianie władz partii wynikała z negatywnych ocen poprzedników i też musi mieć konsekwencje. To kwestia mądrości, ale też zdolności do zmian. - Na marginesie przypomnę, że kiedy zostałem szefem klubu, wbrew rekomendacjom ówczesnego szefa partii, PO szybko się poszerzyła, a nikogo nie utraciła. To był czas pozyskania i Antoniego Mężydło, i np. Kazimierza Kutza. Centrum zostało zachowane, a skrzydła wzmocnione. Jarosław Makowski w wywiadzie dla Interii powiedział, że "świat Donalda Tuska właśnie odchodzi do lamusa. Dziś potrzebujemy zupełnie innych odpowiedzi". Zgadza się pan z tymi słowami? - To teza fałszywa. Tusk jest wciąż na szczytach europejskich salonów i wciąż bezsprzecznie jedynką w obozie opozycji, patrząc na wiedzę, orientację, doświadczenie, możliwości diagnozowania sytuacji. Mówiąc o "świecie Tuska" mamy nieuzasadnione uproszczenie. Owszem dziś nie mamy sytuacji, w której Donald Tusk był szefem KLD, ani też wicemarszałkiem Senatu, czy też szefem PO. Kontekst się kompletnie zmienił. Ale jeśli ktoś jednak nadąża za tymi zmianami, ma narzędzia obserwacji, punkt pozwalający więcej widzieć, to z pewnością bardziej nim jest Donald Tusk niż np. Jarosław Kaczyński. By jednak nie było wątpliwości, trzymam kciuki za misję Jarosława Makowskiego, bo pamiętam jego pracę w instytucie wcześniej i dobrze ją wspominam. Dziś to jednak on powinien wiedzieć, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi i jego obecna misja nie będzie kontynuacją, lecz kompletnie nowym wyzwaniem. Kierownictwo Platformy ma pomysł, jak zagospodarować Donalda Tuska? - Nie. Mam nawet wrażenie, że czasami zamiast atutów dominuje dziwny dyskomfort. Wolę określić to nawet swoistym kompleksem. Owszem, czasami dostrzegam niedoskonałości w budowanych przekazach przez samego Donalda Tuska, niemniej generalnie reprezentuje wysoką jakość empatii na europejskim poziomie. - Na marginesie dodam, że jest też kłopot z autentyczną obroną dorobku rządów PO-PSL. Czasami czuję się osamotniony w przypominaniu sukcesów, łącznie z obroną trudnych, ale odpowiedzialnych decyzji związanych np. z reformą emerytalną. Tak jakby skleroza była jakąś wartością. Patrząc na nasze ostatnie 30-lecie, to rządy Mazowieckiego-Balcerowicza i PO-PSL przesunęły nas w czasie i to o dekadę. Dziś jedynie się cofamy.