Premier Indii Narendra Modi zadeklarował zwycięstwo rządzącej koalicji w wyborach parlamentarnych. Wynik głosowania - po raz trzeci z rzędu dający najlepszy wynik jego prawicowej Indyjskiej Partii Ludowej (BJP) - określił jako bezprecedensowy moment w dziejach kraju. Dotąd jedynym przywódcą, który kierował rządem przez trzy kadencje był uważany za ojca-założyciela niepodległych Indii Jawaharlal Nehru. W nowym indyjskim parlamencie zasiądzie jednak znacznie mniej członków i członkiń BJP, niż w dotychczasowym. Rządzące ugrupowanie zdobyło 240 z 543 mandatów i po raz pierwszy od dekady nie uzyskało samodzielnej większości. Oznacza to, że Indyjska Partia Ludowa będzie musiała teraz o wiele bardziej liczyć się ze swoimi koalicjantami. Mimo formalnej przegranej opozycja świętuje. Stojący na jej czele Indyjski Kongres Narodowy (INC) może liczyć na 99 mandatów - blisko dwa razy więcej niż w poprzedniej kadencji. "Indyjski naród ocalił konstytucję i demokrację" - napisał na platformie X Rahul Gandhi, jeden z liderów Partii Kongresowej i jej nieformalny kandydat na premiera. Gandhi dodał, że po stronie opozycji stanęli ludzie biedni i najbardziej potrzebujący, którzy bronili swoich praw. Rosnąca gospodarka, cierpiąca demokracja Pod rządami Modiego najludniejszy kraj świata stał się bardziej zamożny, utrzymując pozycję jednej z najszybciej rosnących dużych gospodarek. Od 2014 roku czterokrotnie wzrosły inwestycje w infrastrukturę. Powiększyła się liczba najbogatszych oraz członków klasy średniej, a zmalała grupa ludzi żyjących poniżej granicy ubóstwa. Jednocześnie nad Gangesem pogłębiają się jednak nierówności między obywatelami, wśród młodych panuje rekordowe bezrobocie i gwałtownie rosną koszty życia. Podczas kampanii Partia Kongresowa krytykowała szefa rządu, wytykając mu, że nie wywiązał się ze swoich obietnic gospodarczych. Konkurenci zwracają także uwagę, że władze używały podziałów religijnych do celów politycznych, atakując mniejszości wyznaniowe. Opozycja - oraz międzynarodowe ośrodki badawcze - zarzucają BJP, że prześladuje przeciwników politycznych, podkopuje niezależność demokratycznych instytucji i ogranicza swobody obywatelskie, w tym wolność słowa. Największe wybory w historii Tegoroczne indyjskie głosowanie było największym w historii świata. Wybory w kraju niemal tak rozległym, jak cała Unia Europejska trwały sześć tygodni. Swoich kandydatów i kandydatki wskazało ponad 640 mln osób - frekwencja wyniosła około 66 procent. Rząd w Delhi dołożył starań, by zaprezentować się jako promotor idei demokracji. Podkreśla, że Indie pozostają największym demokratycznym państwem na świecie, a urzędnicy zorganizowali głosowanie nawet w najbardziej niedostępnych regionach. Azjatyckie mocarstwo Liczące przeszło 1,4 mld mieszkańców Indie to najludniejszy kraj i nominalnie piąta największa gospodarka. Choć pod względem PKB na mieszkańca plasują się dopiero w drugiej setce, to nie ukrywają swoich mocarstwowych ambicji. W ostatnim czasie rząd podkreślał, że chce mieć więcej do powiedzenia na arenie międzynarodowej i prezentuje się jako lider państw Globalnego Południa. Władze deklarują również, że Indie będą zabiegały o stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Według prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego w 2027 roku Indie mają awansować do rangi trzeciej największej gospodarki świata, już w przyszłym roku wyprzedzając Japonię, a za trzy lata - Niemcy. Z Delhi dla Interii Tomasz Augustyniak