W nocy z 20 na 21 kwietnia w życie weszło rozporządzenie ministra rozwoju i technologii dotyczące zakazu wwozu produktów rolnych z Ukrainy. Dokument umożliwia jednak tranzyt ukraińskich produktów przez terytorium Polski, o ile zakończy się on w jednym z polskich portów (Gdańsk, Gdynia, Szczecin, Świnoujście) albo już poza terytorium naszego kraju. Na mocy innego rozporządzenia, wydanego 20 kwietnia przez ministra finansów, wszelki tranzyt produktów rolnych z Ukrainy będzie na terenie Polski monitorowany przy użyciu tzw. systemu SENT (system monitorowania przewozów towarów). Nowe przepisy mają obowiązywać od momentu ogłoszenia w Dzienniku Ustaw aż do 30 czerwca. Zastąpią obowiązujące dotychczas rozporządzenie, które zakazywało zarówno wwozu produktów z Ukrainy, jak również ich tranzytu przez terytorium Polski. Zboże z Ukrainy. KE dostrzega problem Powyższe regulacje nie zamykają jednak sprawy kryzysu zbożowego. To legislacyjna prowizorka. A sam kryzys mocno w ostatnich tygodniach eskalował. Dzisiaj nie jest to już problem polski ani nawet regionalny, tylko zmartwienie całej Unii Europejskiej. Dlatego sprawą zajmuje się osobiście wiceszef Komisji Europejskiej i unijny komisarz ds. handlu Valdis Dombrovskis. Łotewski polityk spotkał się z ministrami rolnictwa pięciu krajów UE dotkniętych importem ukraińskiego zboża - Polski, Węgier, Słowacji, Bułgarii i Rumunii - oraz przedstawicielem ukraińskiego rządu. Pierwsza tura rozmów nie przyniosła jednak rozwiązania kryzysu, chociaż wiceprzewodniczący KE zasygnalizował, jakie kroki może i planuje podjąć w tej sprawie Komisja. Chodzi m.in. o 100 mln euro odszkodowań dla rolników ze wspomnianych pięciu państw (sposób podziału tej kwoty nie został ustalony), pomoc w monitorowaniu tranzytu produktów wjeżdżających z Ukrainy oraz uregulowanie kwestii wjazdu i tranzytu ukraińskich produktów na poziomie unijnym (tu warunkiem jest zniesienie embarga nałożonego przez Polskę, Węgry, Słowację i Bułgarię bez zgody Brukseli). Rzecz w tym, że zaproponowane przez KE środki nie zostały uznane przez zainteresowane państwa za satysfakcjonujące. - Komisja Europejska zrozumiała sytuację i skalę problemu, z którym boryka się Polska i inne państwa członkowskie, i podjęła pewnego rodzaju działania. Rozmowy będą kontynuowane, co oznacza, że to, co w tej chwili proponuje Komisja, nie zostało uznane za wystarczające - przekazał po spotkaniu Andrzej Sadoś, stały przedstawiciel RP przy Unii Europejskiej. Dwa priorytety UE - Teraz toczy się gra o to, żeby docisnąć jak najmocniej UE i zmusić ją, żeby rozwiązała problem za państwa członkowskie - nie ma wątpliwości Marek Prawda, były stały przedstawiciel RP przy Unii Europejskiej. - To będzie gra o to, żeby sprawdzić, ile jeszcze można z UE wycisnąć. Unia zasygnalizowała podejście ugodowe i to zachęciło państwa członkowskie do silniejszego nacisku i wyciągnięcia ręki po więcej - precyzuje dyplomata w rozmowie z Interią. Dla UE stawka również jest wysoka. Przede wszystkim chodzi o utrzymanie jedności mozolnie budowanego od dnia rozpoczęcia wojny proukraińskiego frontu w ramach Unii. Poza Węgrami udało się w nim zebrać wszystkie pozostałe 26 państw członkowskich, chociaż kwestii spornych nie brakowało i nadal nie brakuje. Bruksela nie chce teraz tego zaprzepaścić. Drugą arcyważną z punktu widzenia Komisji Europejskiej sprawą jest widmo kryzysu żywnościowego, który w wielkich bólach udało się tymczasowo zażegnać, podpisując między Ukrainą i Rosją tzw. porozumienie czarnomorskie, dzięki któremu ponownie możliwy stał się eksport ukraińskich produktów rolnych drogą morską. Rzecz w tym, że porozumienie wygasa 18 maja, a Kreml wcale nie pali się do jego przedłużenia. W takiej sytuacji sprawny tranzyt ukraińskich produktów drogą lądową staje się priorytetem nie tylko dla samej Ukrainy czy nawet całej UE, ale przede wszystkim odbiorców z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Te dwie kwestie sprawiają, że pięć państw członkowskich ma w swoich rękach mocne karty w rozmowach z KE. - Ten impas może trwać, bo jeśli państwa członkowskie uznają, że KE nie idzie im na rękę na tyle, na ile by chciały, to nie będą mieć interesu w zgadzaniu się na proponowane rozwiązania. Zostaną przy rozwiązaniach wprowadzonych bez porozumienia z Brukselą, jednocześnie nadal łamiąc prawo unijne - przewiduje prof. Artur Nowak Far, były wiceszef MSZ i ekspert od prawa unijnego. Prosta droga przed TSUE Nasz rozmówca podkreśla, że w czasie kryzysu zbożowego Polska i cztery inne państwa unijne dwukrotnie naruszyły prawo UE. Najpierw nie dopilnowały należytego tranzytu produktów ukraińskich przez swoje terytorium, do czego na mocy prawa unijnego były zobligowane, a następnie cztery z nich arbitralnie zdecydowały o nałożeniu embarga na te produkty. - Wszystkie państwa, które teraz wprowadziły zakazy, mają problem, bo dopuściły do niestosowania prawa UE - m.in. dlatego, że mają tak niesprawne aparaty administracji celnej - mówi Interii prof. Nowak-Far. Polski rząd odbija tutaj piłeczkę, tłumacząc, że podjął zdecydowane działania wobec braku reakcji UE na wysyłane już w ubiegłym roku sygnały o problemach z tranzytem ukraińskich produktów i prośby o reakcję Brukseli. Prof. Nowak-Far nie rozumie jednak, dlaczego - skoro strona polska była takich problemów świadoma - polski rząd nie skorzystał z klauzul ochronnych zabezpieczających państwa członkowskie przed podobnymi sytuacjami. Klauzul które zostały wpisane do liberalizującego zasady handlu UE z Ukrainą rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej nr 2022/870 z 30 maja 2022 roku. Na tym jednak problemy Polski, Węgier, Słowacji, Bułgarii i Rumunii mogą się nie skończyć. Nasi rozmówcy nie mają wątpliwości, że aktualnie priorytetem dla KE jest rozwiązanie powstałego problemu, utrzymanie jak najlepszych relacji z Ukrainą i zapobieżenie odnowieniu kryzysu żywnościowego. Później jednak Bruksela będzie musiała wyciągnąć konsekwencje wobec państw, które samodzielnie zdecydowały o naruszeniu wspomnianego powyżej rozporządzenia. - KE nie ma innego wyjścia, jak zaskarżyć do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) państwa, które jednostronnie wprowadziły embargo na ukraińskie produkty - nie ma wątpliwości Interią prof. Nowak-Far. Lekcja realpolitik dla Ukrainy Obecna sytuacja jest też niełatwa dla samej Ukrainy, która znajduje się w arcytrudnym położeniu. Z jednej strony, eksport produktów żywnościowych to dzisiaj, poza pomocą finansową z Zachodu, główne źródło dochodów budżetowych państwa. Z drugiej, zaognienie sytuacji i konflikt z państwami unijnymi, zwłaszcza z Polską, to ostatnia rzecz, jakiej Kijów obecnie potrzebuje. - Obie kwestie: utrzymanie eksportu, ale i dobre relacje z Polską i UE są równie priorytetowe - mówi Interii Michał Kacewicz, dziennikarz Biełsatu i wieloletni korespondent w krajach postsowieckich. Kacewicz podkreśla jednak, że w Kijowie nikt nie załamuje rąk i nie postrzega kryzysu zbożowego jako zagrożenia, które mogłoby wysadzić w powietrze relacje z Zachodem. Zwraca też uwagę na bardzo istotny fakt, dotyczący przyszłości Ukrainy. - Cała ta sytuacja jest dla Kijowa niewątpliwie dobrą szkołą realnej polityki. Innej niż górnolotne deklaracje o przyjaźni, bo chodzi o pieniądze, o konkurencję i jeśli Ukraina ma być w UE, to musi nauczyć się mierzyć także z takimi problemami. Przecież Ukraina jest i będzie wielkim producentem rolnym i będzie konkurencyjna dla innych państw unijnych - zauważa Kacewicz. Jego zdaniem najwyższy czas, żeby UE i Ukraina wreszcie "wypracowały model współpracy i kompromisu, jeśli chodzi o rynek rolny, spożywczy i inne". Michał Kacewicz nie ma wątpliwości, że rozsiani po krajach UE agenci wpływu Kremla będą podsycać antagonizmy wynikające z kryzysu zbożowego. - Polska pod tym względem jest w wyjątkowo newralgicznym momencie, bo kampania wyborcza będzie sprzyjać eskalacji takich emocji i Rosjanie na pewno z tego skorzystają - przestrzega nasz rozmówca. Na koniec dodaje: - W Kijowie są poważne obawy, że kryzys zbożowy posłuży rosyjskiej narracji szkodzącej wsparciu dla Ukrainy.