Niemcy nie chcą być już politycznym karłem
Ćwierć wieku po zjednoczeniu kraju Niemcy nie chcą być już dłużej politycznym karłem. Prezydent Joachim Gauck zaapelował o bardziej aktywną politykę zagraniczną, a partnerzy Berlina popierają nowy kurs.
Monachijska Konferencja Bezpieczeństwa, organizowana co roku na przełomie stycznia i lutego, jest idealnym forum do strategicznych deklaracji skierowanych do międzynarodowej opinii publicznej, których skutki odczuwalne są często przez wiele lat.
W 2003 roku ówczesny minister spraw zagranicznych Niemiec Joschka Fischer rzucił szefowi Pentagonu Donaldowi Rumsfeldowi, wzywającemu do ataku na Irak Saddama Husajna, słynne słowa - "Nie jestem przekonany", ostatecznie odmawiając udziału w interwencji. Niemcy wybrały wówczas "oś pokoju" z Rosją i Francją, a stosunki niemiecko-amerykańskie na wiele lat uległy gwałtownemu pogorszeniu.
Cztery lata później w stolicy Bawarii prezydent Rosji Władimir Putin gwałtownie zaatakował amerykańskie plany budowy w Europie tarczy antyrakietowej. "Czy to początek nowej zimnej wojny?" - pytały światowe media, zwracając uwagę na mało dyplomatyczne wystąpienie rosyjskiego przywódcy.
Prezydent Niemiec Joachim Gauck wybrał Monachium, by zapowiedzieć zwrot w niemieckiej polityce zagranicznej i bezpieczeństwa w kierunku przejęcia większej odpowiedzialności za wydarzenia na świecie. Gauck zapewnił w piątek, że Niemcy nie są "dekownikiem w społeczności międzynarodowej", wskazując na zaangażowanie Bundeswehry w Afganistanie. Jednak uczestnictwo kraju, który ćwierć wieku temu odzyskał pełną suwerenność, w rozwiązywaniu kryzysów na świecie rozwija się - jego zdaniem - zbyt wolno.
"Niemcy muszą być gotowe do większego udziału w zapewnianiu bezpieczeństwa, które im przez dziesięciolecia gwarantowali inni" - powiedział Gauck, apelując, by Niemcy działały na arenie międzynarodowej "wcześniej, bardziej zdecydowanie i bardziej konkretnie".
"Czasami konieczny jest udział żołnierzy" - zaznaczył Gauck. Jest to konstatacja oczywista w większości krajów na świecie, ale brzmi w nastrojonym pacyfistycznie społeczeństwie niemieckim ciągle jeszcze obrazoburczo. Gauck skrytykował tę część społeczeństwa, która wykorzystuje poczucie winy za zbrodnie wojenne jako pretekst dla "odwracania się od świata i zwykłego wygodnictwa", uzurpując sobie prawo do "ucieczki przed problemami".
Rola prezydenta Niemiec ogranicza się co prawda do funkcji reprezentacyjnych, a kierunki polityki zagranicznej wyznacza rząd i parlament, jednak słowa głowy państwa, cieszącego się dużym autorytetem, mają swoją wagę. Znaczenie jego wystąpienia jest tym większe, że wpisuje się ono w toczącą się od początku roku debatę o nowej roli Niemiec, rządzonych od grudnia przez koalicję CDU/CSU-SPD pod kierownictwem kanclerz Angeli Merkel.
Nowy szef MSZ Frank-Walter Steinmeier (SPD) powtarza przy każdej okazji, że Niemcy są zbyt dużym krajem, by ograniczać się do "komentowania polityki światowej spoza linii końcowej boiska". Nie możemy pozostawić na pastwę losu naszego partnera Francji zaangażowanego w Afryce - podkreśla Steinmeier.
W te same tony uderza minister obrony Ursula von der Leyen (CDU). Pierwsza kobieta kierująca niemieckim resortem obrony zapowiedziała dwa tygodnie temu większe zaangażowanie swego kraju w Afryce: w Mali i w Republice Środkowoafrykańskiej. "Nie możemy odwracać wzroku, gdy codziennie dochodzi do mordów i gwałtów" - powiedziała von der Leyen w wywiadzie dla "Spiegla".
Największą powściągliwość wykazywała dotychczas jak zwykle bardzo ostrożna Merkel. Jednak nawet i ona po spotkaniu z sekretarzem generalnym ONZ Ban Ki Munem w czwartek przyznała, że jej kraj "powinien mieszać się do polityki, by rozwiązywać konflikty".
Partnerzy Niemiec w NATO od dawna domagają się od Berlina większej aktywności w polityce międzynarodowej, a nawet przejęcia roli wiodącej, krytykując niechęć władz niemieckich do międzynarodowych inicjatyw. Czarę goryczy przelała postawa Niemiec w 2011 roku, gdy przedstawiciel tego kraju w ONZ - podobnie jak ambasadorzy Chin i Rosji - wstrzymał się od głosu podczas uchwalania rezolucji w sprawie wojny domowej w Libii.
W okresie bezpośrednio po II wojnie światowej powściągliwość podzielonych Niemiec uważana była ze względu na ograniczoną suwerenność i wojenne zbrodnie za zjawisko jak najbardziej normalne. To wówczas powstało niezbyt pochlebne dla Niemców powiedzenie, że RFN jest "gospodarczym olbrzymem, lecz politycznym karłem".
Jednak także po zjednoczeniu kraju w 1990 roku Berlin kontynuował politykę chowania głowy w piasek, odmawiając angażowania się w militarne operacje i sięgając raczej po wypróbowaną metodę książeczki czekowej, jak podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej z lat 1990-1991, wykupując się z obowiązku udziału w interwencji.
Interwencja na Bałkanach w 1999 roku była cezurą, jednak nie przyniosła trwałej zmiany w niemieckim myśleniu o polityce zagranicznej. W 2001 r. kanclerz Gerhard Schroeder (SPD) musiał połączyć wniosek o wysłanie żołnierzy do Afganistanu z wnioskiem o wotum zaufania do siebie, by skłonić własną partię oraz koalicjanta - Zielonych do głosowania na tak.
Niemieckie media entuzjastycznie przyjęły monachijskie wystąpienie prezydenta Gaucka. O "wielkim przemówieniu", bez "zasłaniania się poprawnością polityczną" pisze "Die Welt". Zdaniem "Frankfurter Allgemeine Zeitung" Gauck wyznaczył "azymut dla przyszłej roli Niemiec".
"Zmiana nie dokona się z dnia nadzień" - ocenił w rozmowie z PAP Janusz Reiter, szef warszawskiego Centrum Stosunków Międzynarodowych. Jego zdaniem zmiana kursu nie musi oznaczać, że Bundeswehra pojawi się we wszystkich punktach zapalnych na świecie, ale raczej że Niemcy będą bardziej angażowali się w ryzykowne misje dyplomatyczne i polityczne.
"To bardzo dobrze, bo dotychczasowa polityka z europejskiego punktu widzenia była dysfunkcjonalna" - mówi były ambasador RP w RFN. Jak dodał Reiter, nie widać żadnych potencjalnych pól konfliktów interesów z Polską. "Niemcy stają się krajem bardziej kompatybilnym z systemem europejskim i globalnym" - ocenił.
Były szef MSZ Adam Daniel Rotfeld tłumaczy, że Niemcy w minionych dwóch dekadach nie potrafiły odnaleźć się w zmienionym świecie. "Zakodowana genetycznie" postawa Niemców charakteryzowała się wiarą, że o wszystkim decydują USA, a oni sami nigdy nie wychodzą przed szereg, czekając, aż ktoś inny zdecyduje. "Teraz ta postawa ulega zmianie" - powiedział Rotfeld.
Wystąpienie Gaucka spotkało się z pozytywnym przyjęciem uczestników konferencji w Monachium, obradującej z udziałem 20 szefów państw i rządów oraz ponad 50 ministrów spraw zagranicznych i obrony. Większa aktywność Niemiec wpłynie pozytywnie na skuteczność NATO i UE - powiedział brytyjski minister obrony Philip Hammond.
Szwajcarski opiniotwórczy dziennik "Neue Zuericher Zeitung" ocenił pozytywnie zmianę kursu, zastrzegając jednak, że dokonuje się ona w "homeopatycznej dawce". "Sprzeczność fundamentalna pozostaje - Niemcy działają zdecydowanie tam, gdzie zagrożone są ich interesy ekonomiczne, jak w czasie kryzysu euro. W innych kwestiach działają niechętnie, chowając się za plecami innych partnerów, (...) stwarzając wrażenie, że są niesolidnym partnerem" - czytamy w "NZZ".
Friedbert Pflueger (CDU) powiedział w rozmowie z PAP, że przemówienie Gaucka to niemiecka odpowiedź na apel Radosława Sikorskiego z listopada 2011 roku. W przemówieniu na forum Towarzystwa Polityki Zagranicznej szef polskiej dyplomacji apelował wówczas do Niemiec o większa aktywność na arenie międzynarodowej, by ratować wspólną walutę europejską.
Autor tego apelu przyznaje dziś, że Niemcy jako największy kraj UE powinien ponosić największą odpowiedzialność. Sikorski zastrzega jednak, że Berlin nie powinien działać na własną rękę, lecz wspierać instytucje unijne, realizujące cele uzgadniane i zlecane przez kraje członkowskie UE.
Politycy i media w Niemczech zgodne są w ocenie, że nowy kurs w polityce zagranicznej nie oznacza epoki wysyłania Bundeswehry we wszystkie punkty zapalne na świecie. Użycie wojska pozostanie "ultima ratio" (wyjściem ostatecznym) - podkreśla minister Steinmeier. Inna polityka jest po prostu niemożliwa w kraju, którego większość mieszkańców nawet 69 lat po klęsce wojennej odrzuca większe zaangażowanie w politykę międzynarodową, a każda decyzja o wysłaniu wojska za granicę wymaga zgody parlamentu.