Z Warszawy do Kiszyniowa leci się niecałe dwie godziny, ale po wyjściu na płytę przestarzałego lotniska można odnieść wrażenie, że cofnęło się właśnie w czasie - o trzydzieści, czterdzieści lat. I chociaż głównym zmartwieniem reprezentacji Polski, która we wtorek powalczy tu o punkty eliminacji mistrzostw Europy, nie będzie zwiedzanie miasta, to odwiedzając Mołdawię trudno nie odczuć wielkich emocji, które budzi niezwykle skomplikowana sytuacja tego niewielkiego kraju. Rosyjska rozgrywka Nie ma wątpliwości, że Mołdawia nie jest dziś najspokojniejszym miejscem na ziemi. Na stabilizację kraju, a właściwie jej brak, wpływa choćby bliskość ogarniętej wojną Ukrainy (granica lądowa między tymi państwami liczy ponad 900 kilometrów), ale przede wszystkim - nieformalne działania Federacji Rosyjskiej, która uparcie dąży do rozchwiania republiki będącej przez dekady w strefie jej silnych wpływów. Retoryka Rosjan w kwestii mołdawskiej jest zresztą coraz ostrzejsza; dwa miesiące temu były prezydent Dmitrij Miedwiediew stwierdził na przykład, że... "nie ma już takiego kraju jak Mołdawia". I chociaż rzecznicy Kremla, na czele z Marią Zacharową i Dmitrijem Pieskowem mogą zaprzeczać temu bez końca, to w Mołdawii trwa swoista wojna hybrydowa. Już przed rokiem brytyjski "The Times" informował zresztą, że Rosja opracowała plan inwazji, który miałby przebiegać według scenariusza "donbaskiego". Oficjalnie sygnalizowała to także prezydent Maia Sandu. - Po pierwsze, wykorzystywana jest prorosyjska Partia Șor, która wyprowadza ludzi na ulice. Po drugie, udział w tym bierze także Mołdawski Kościół Prawosławny, zależny całkowicie od Patriarchatu Moskiewskiego. Te próby trafiają na podatny grunt, bo około czterdziestu procent mieszkańców Mołdawii, w większości ludzi starszych, pamiętających czasy dawnego ZSSR, patrzy na działania Rosji dość pobłażliwie - wyjaśnił nam konsul Honorowy Republiki Mołdawii Pavel Scura. Zobacz także: Santos zaskoczy Mołdawię? Szansę ma dostać młoda gwiazda Państwo w państwie Istotnym narzędziem w operacji wprowadzania chaosu jest także Naddniestrze, czyli separatystyczny dziś region, który w 1990 roku oderwał się od Mołdawii, uznając się za niepodległy kraj (którego suwerenności nie uznaje jednak społeczność międzynarodowa). Niewielkie, ale mocno zmilitaryzowane Naddniestrze od lat używane jest więc do prób rozbujania systemu społeczno-politycznego Mołdawii. Jako oręż przydaje się tam nawet futbol, a konkretnie klub Sheriff Tyraspol, który w przeszłości kilkukrotnie mierzył się z polskimi zespołami w europejskich pucharach. Jako że z Tyraspolu do Kiszyniowa w linii prostej jest niecałe 70 kilometrów, to dzięki temu Rosjanie i współpracujący z nimi biznesmeni czy politycy - choć oczywiście nieoficjalnie - mają w dłoniach kolejny polityczny instrument. Całkiem niedawno próbowano zresztą z niego skorzystać. Okazją miał być mecz Ligi Konferencji Europy pomiędzy Sheriffem, a serbskim Partizanem Belgrad. W czas zareagował jednak mołdawski wywiad SIS, który zarządził blokadę wjazdu "kibiców" Partizana - ostatecznie mecz został rozegrany przy pustych trybunach. I chociaż nikt nie chciał tego potwierdzić wprost, za kulisami mówiło się bez ogródek: granicę zamierzali przekroczyć współpracujący z Federacją Rosyjską prowokatorzy. Mołdawia wzdycha ku zachodowi Kluczowe pytanie brzmi: czy w Kiszyniowie jest dziś bezpiecznie? Wszakże niektórzy obserwatorzy życia geopolitycznego twierdzą, że gdyby nie opór Ukrainy i wsparcie Zachodu, między innymi Polski, która niedawno podjęła decyzję o przekazaniu miejscowej policji broni oraz amunicji, Mołdawia prawdopodobnie już dawno stałaby się celem bezpośredniego ataku Rosji lub inwazji tak zwanych "zielonych ludzików". - Gdyby Rosjanie zajęli Odessę, poszliby w kierunku Mołdawii - przewiduje jeden z pracowników mołdawskiej federacji piłkarskiej, który poprosił o zachowanie anonimowości. Poczuciu komfortu nie sprzyja tu nie tylko bliskość Ukrainy czy Naddniestrza, gdzie stacjonuje rosyjskie wojsko, ale także skomplikowana struktura narodowościowa. Mniej niż połowa społeczeństwa to Mołdawianie z rumuńskimi korzeniami, 30 procent to Ukraińcy, a 20 procent - Rosjanie. Większość obywateli mówi jednak po rosyjsku, bo kraj był poddany silnej rusyfikacji. I faktycznie: w Kiszyniowie łatwiej porozumieć się w tym języku niż w jakimkolwiek innym. - W ostatnich latach za granicę wyjechało pięć procent populacji. To byli ludzie młodzi i w średnim wieku. Zostali starsi, którzy czują sentyment do dawnych czasów. Szacuje się jednak, że w ponad połowa kraju jest dziś proeuropejska - zapewnia konsul. Jego słowa potwierdza spacer po mieście. Na każdym kroku widać, że Mołdawia - a przynajmniej jej władze - wzdychają do Europy. Flagi Unii Europejskiej - obok flag w niebiesko-żółto-czerwonych barwach - widzimy dosłownie wszędzie: na lotnisku, w przewożącym nas do terminala autobusie, na Teatrze Opery i Baletu czy na gmachu parlamentu położonym przy Bulwarze Stefana Wielkiego i Świętego, gdzie wisi ogromnych rozmiarów niebieska chorągiew ze złotymi gwiazdami. To wszystko symbolizuje drogę, którą Mołdawia chce w przyszłości przebyć. 23 czerwca 2022 roku kraj uzyskał zresztą - obok Ukrainy - status kandydata do członkostwa w Unii. Czytaj także: Mocne słowa Szczęsnego o stylu reprezentacji. "W naszym DNA jest cierpienie" Bezpieczny Kiszyniów W stolicy Mołdawii nie czuć napięcia wywołanego niedawnymi próbami destabilizacji kraju. Na ulicach widać co prawda liczne patrole policji, całkowicie brakuje natomiast wojska. Nikt także nie ukrywa, że w cieniu niezwykle intensywnie pracują tajne służby. Być może dlatego, gdy o ocenę sytuacji pytamy kilku przypadkowo napotkanych Mołdawian, ci najpierw zerkają na nas nieufnie, a później wykręcają się od odpowiedzi. - A po co o tym rozmawiać? Jeden ma takie zdanie, drugi takie, niech każdy zostanie przy swoim - mówią. Na pobyt w Mołdawii specjalnie nie przygotowywał się także Polski Związek Piłki Nożnej. - Zdarzało nam się już podróżować w niestabilne rejony, na przykład w jesienią 2019 roku do Izraela, w którym kilka dni wcześniej miały miejsce ataki rakietowe. Nasza delegacja zorganizowana jest jednak profesjonalnie i w taki sposób, aby maksymalnie zabezpieczyć bezpieczeństwo piłkarzy i sztabu. Tym razem jest podobnie, chociaż nie przewidywaliśmy żadnych nowych protokołów w porównaniu do tego, co miało miejsce na przykład w Pradze - powiedział nam rzecznik prasowy PZPN i team manager reprezentacji Jakub Kwiatkowski, który osobiście wizytował Kiszyniów w kwietniu. Jak zapewnia: czuł się tam bezpiecznie. Tak jak my. Bo chociaż trudno zapomnieć o tym, co dzieje się w Mołdawii na co dzień, to w kawiarniach czy knajpach można usłyszeć radosny gwar. O wojnie mówi się tam niewiele, tak samo jak o rosyjskich prowokacjach. Leje się tam za to pyszne, miejscowe wino. Jak często bywa: polityka swoją drogą, a życie swoją. I chociaż Mołdawia wciąż stoi w rozkroku - między pragnieniami dołączenia do Europy, a rosyjską przeszłością, która ciąży jak kula u nogi - to nie brakuje jej radości i gościnności. Oby tej nie zabrakło także mołdawskim piłkarzom, z którym we wtorek przyjdzie się zmierzyć biało-czerwonym. Z Kiszyniowa Sebastian Staszewski, Interia Sport