- Na starcie jesteśmy minus 30 mln zł. Czas, który poświęcilibyśmy na inne działania, chociażby na budowanie rozpoznawalności naszego kandydata, musimy poświęcić na zebranie pieniędzy potrzebnych na kampanię - mówi Interii pracujący przy kampanii prezydenckiej polityk Prawa i Sprawiedliwości. - Co bardzo ważne, musimy to robić przy jednocześnie już ograniczonych zasobach, a kiedy nie masz pieniędzy i pola manewru, to nawet samo zbieranie pieniędzy przebiega dużo ciężej - podkreśla nasz rozmówca. Tyle politycznej kuchni. Oficjalna linia partii to ambicja i optymizm. - Naszym podstawowym celem jest zebranie co najmniej 30 mln zł. Bez tego nie będzie w ogóle o czym mówić, jeśli chodzi o kampanię - zapowiada poseł Henryk Kowalczyk, skarbnik partii. Z kolei europoseł Adam Bielan, jeden ze spin doktorów PiS-u, dodaje: - 30 mln zł to cel absolutnie realny. Żadna kampania w Polsce nie wzbudza takich emocji jak kampania prezydencka. To najbardziej personalna kampania, bo ludzie głosują na kogoś, kogo lubią albo przeciwko komuś, kogo nie lubią, a nie na programy i długie listy kandydatów. Wybory prezydenckie. Dwa ciosy od PKW i 90 mln zł w plecy Kwota 30 mln zł, o której oficjalnie i nieoficjalnie mówią politycy PiS-u, nie jest przypadkowa. To górny limit finansowy dla tej partii, jeśli chodzi o kampanię prezydencką. Problem w tym, że obecnie kasa na Nowogrodzkiej świeci pustkami. Wszystko przez dwie niekorzystne dla formacji Jarosława Kaczyńskiego decyzje Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) i konieczność spłacenia z odsetkami kredytu zaciągniętego na ostatnie trzy kampanie: parlamentarną, samorządową i europejską. Pierwszy cios od PKW PiS otrzymało 29 sierpnia. Wówczas Komisja odrzuciła sprawozdanie finansowe komitetu wyborczego PiS-u za kampanię parlamentarną. Sędziowie PKW dopatrzyli się nieprawidłowości w finansowaniu kampanii sięgających kwoty 3,6 mln zł. Konsekwencje dla Nowogrodzkiej okazały się druzgocące - PKW zabrała PiS-owi 10 z 38 mln zł dotacji budżetowej, czyli zwrotu kosztów za kampanię parlamentarną, a także pozbawiła partię subwencji budżetowej na trzy najbliższe lata. To łącznie strata niemal 78 mln zł. Los wspomnianych niemal 80 mln zł przypieczętowała decyzja PKW z 18 listopada. To drugi cios w finanse PiS-u. Komisja odrzuciła wówczas sprawozdanie finansowe partii za 2023 rok. Minister finansów Andrzej Domański bardzo szybko przystąpił do działania. Nie czekał na ewentualne zaskarżenie decyzji PKW do Sądu Najwyższego i wstrzymał wypłatę ostatniej transzy subwencji za 2023 rok. Po 1 listopada PiS nie otrzymało z tego tytułu ani złotówki. PiS z obiema decyzjami PKW - sierpniową i listopadową - kategorycznie się nie zgadza i mówi o działaniu na polityczne zlecenie, a także próbie zagłodzenia ich ugrupowania. Od obu decyzji Nowogrodzka odwołała się też do Sądu Najwyższego. Orzeczenie SN w sprawie sierpniowej decyzji PKW ma zapaść 10 grudnia. Termin wydania orzeczenia w sprawie decyzji listopadowej nie jest znany, ponieważ PiS skargę formalnie złożyło 25 listopada. Tu pojawia się jednak jeszcze jedna przeszkoda dla PiS-u. Obecna ekipa rządząca nie uznaje Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, ponieważ zasiadają w niej tzw. neo-sędziowie. Status Izby jako legalnie wybranego organu zakwestionowały w przeszłości Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej i Europejski Trybunał Praw Człowieka. Dlatego jest wielce prawdopodobne, że nawet korzystne dla Nowogrodzkiej decyzje Izby nie przełożą się na działania władz państwowych. W PiS-ie mają tego zresztą świadomość. - Na razie nie mamy ostatecznych rozstrzygnięć, bo bardzo mocno liczymy, że 10 grudnia Sąd Najwyższy uchyli decyzję PKW, która nie miała podstaw prawnych do jej podjęcia, i subwencja zostanie nam przywrócona - mówi w rozmowie z Interią poseł Henryk Kowalczyk. - Planem B jest, oczywiście, wzmożona akcja uruchamiania darowizn od sympatyków. Liczymy, że przy konkretnym kandydacie będzie już o to dużo łatwiej i ruszy kolejna fala wpłat od naszych sympatyków - zaznacza skarbnik PiS-u. Kłopoty finansowe PiS. 10 mln zł od suwerena Stając twarzą w twarz z realnym widmem bankructwa, PiS już po sierpniowej decyzji PKW zaapelowało do swoich sympatyków i wyborców o wpłacanie darowizn na konto partii, żeby pomóc jej w dalszym funkcjonowaniu. Wówczas nad PiS-em wisiała jeszcze groźba w postaci przeterminowanego kredytu, zaciągniętego na sfinansowanie trzech ostatnich kampanii, który partia powinna była spłacić do lipca tego roku, ale wobec braku środków z budżetu państwa nie zdołała tego zrobić. Pomysł zbiórki datków od elektoratu okazał się zaskakująco skuteczny. W pierwszych kilku, kilkunastu dniach ugrupowanie zebrało łącznie około 7 mln zł. Na koniec października kwota ta wynosiła mniej więcej 9 mln zł, ale politycy PiS-u precyzowali, że odliczając wpłaty dokonane niezgodnie z obowiązującymi przepisami "na czysto" było to nieco ponad 8 mln zł. Obecnie, na koniec listopada, nasi rozmówcy z PiS-u mówią, że suma darowizn od sympatyków i wyborców oscyluje w okolicach 10 mln zł. - Środki, które wpływają od sympatyków, nie są małe. To są naprawdę duże pieniądze - przyznaje w rozmowie z Interią jeden z dobrze zorientowanych polityków PiS-u. - Jednocześnie staramy się, żeby to zbieranie pieniędzy szło coraz sprawniej, żeby ludzie mieli coraz więcej możliwości technicznych wpłacania darowizn - dodaje. - Z 35 mln zł kredytu na trzy ostatnie kampanie zostało nam do spłacenia już tylko 1,5 mln zł, ale jesteśmy już w normalnym trybie spłat, nie mamy przeterminowanych odsetek - o stanie partyjnych finansów mówi poseł Henryk Kowalczyk. - W dużej mierze jest to zasługa darowizn od naszych sympatyków. Ostatnią ratę chcemy spłacić do końca stycznia - podkreśla. Karol Nawrocki i wsparcie finansowe. Historyczny moment polskiej polityki Sukces pomysłu z obywatelskimi zbiórkami pieniędzy sprawił, że w PiS-ie zamierzają postawić na to również w przypadku finansowania kampanii prezydenckiej Karola Nawrockiego. Inna sprawa, że wobec opisanych powyżej okoliczności prawno-finansowych pole manewru Nowogrodzkiej jest bardzo ograniczone. - Wybory prezydenckie jak żadne inne premiują fundraising. Mamy 80 tys. osób, które wpłacały nam datki w ostatnich tygodniach, to jest bardzo duża baza i świetny punkt wyjścia - uważa europoseł Adam Bielan. - Jeśli opanujemy kwestię fundraisingu, jeśli będziemy w tym efektywni, to może jeszcze podziękujemy PKW za to, że zabrała nam pieniądze - dodaje. Piotr Müller, partyjny kolega Bielana z Parlamentu Europejskiego, przyznaje, że w Polsce nie ma tradycji finansowego wspierania partii politycznych przez obywateli, co utrudnia PiS-owi zadanie. Były rzecznik rządu podkreśla jednak, że chociaż zadanie jest trudne, to nie niemożliwe. - Być może właśnie tworzymy nową tradycję polskiej polityki. Tu i teraz, w tym roku - zastanawia się w rozmowie z Interią. Wszyscy nasi rozmówcy szans na sukces wielkiej operacji fundraisingowej upatrują w rozgrzanych do czerwoności emocjach wokół kampanii prezydenckiej. Właśnie to ma sprawić, że o darowizny będzie łatwiej. W ocenie polityków PiS-u emocje połączone z finansowym wsparciem partii mogą przełożyć się na większą niż normalnie mobilizację elektoratu zarówno w kampanii, jak i później już w dniu głosowania. Skarbnik partii Henryk Kowalczyk mówi, że celem partii jest zebranie 30 mln zł. Tyle PiS chciałoby wykorzystać na kampanię, żeby zrobić ją wedle pierwotnego planu. To ogromna kwota, ale - przynajmniej oficjalnie - politycy PiS-u nie tracą optymizmu. - W trzy miesiące udało nam się zebrać około 10 mln zł, a ta kampania potrwa jeszcze pół roku, aż do maja. Zakładając dotychczasowe tempo wpłat jest szansa zebrać 30 mln zł, a emocje w kampanii będą tylko rosnąć, więc i proces zbierania funduszy powinien być coraz skuteczniejszy. Uważam, że 20-30 mln zł spokojnie zbierzemy na kampanię - zapewnia nas europoseł Müller. Finanse PiS. Gra "na alibi" Urzędowy optymizm to jednak tylko jedna strona medalu. W PiS-ie nie brakuje też głosów bardziej sceptycznych, chociaż wyrażanych nieoficjalnie. - Brak finansowania z budżetu na pewno kampanijnie bardzo utrudni nam życie - przyznaje polityk PiS-u pracujący przy kampanii prezydenckiej. - Zresztą nie oszukujmy się, na to liczą nasi przeciwnicy - że bez kasy, bez rządu, bez instytucji państwa nie damy sobie rady - kontynuuje. I dodaje: - Nie jesteśmy w normalnej sytuacji, nie ma się co oszukiwać. Wielu rzeczy nie wiemy, wiele rzeczy nie jest pewnych. Celujemy w 30 mln zł, ale być może będziemy mieli do dyspozycji tylko połowę tej kwoty i będziemy musieli sobie jakoś poradzić. Inny z naszych rozmówców z PiS-u przyznaje, że zrobienie skutecznej, a tym bardziej zwycięskiej, kampanii w takich warunkach finansowych będzie arcytrudne. Jak twierdzi, władze partii mają tego świadomość, stąd już od momentu wskazania Karola Nawrockiego do prezydenckiego wyścigu rozpoczęła się narracja o kandydacie obywatelskim oraz tworzeniu lokalnych i regionalnych kół poparcia. - To jest szukanie alibi. Już na starcie i kandydat, i kampania stoją w pewien sposób obok partii - ocenia nasze źródło. I dodaje: - Widzę tę kampanię bardzo źle, bo po prostu nie mamy na nią zasobów. O oficjalnym celu, czyli zebraniu 30 mln zł od darczyńców, polityk mówi bardzo jednoznacznie: - To jest niemożliwe, nierealne. Emocja społeczna w naszym elektoracie się kończy, nie ma już zrywu, który generowałby kolejne fale wpłat. Żeby zebrać 30 mln od ludzi, to Tusk musiałby nas jutro zdelegalizować. W PiS-ie liczą jednak, że ten emocjonalny zryw uda się wskrzesić, kiedy kampania Nawrockiego ruszy pełną parą. - Trudno zbiera się pieniądze konferencjami prasowymi na Nowogrodzkiej, gdzie paru facetów w garniturach gada do mikrofonów, bo ludzie mają poczucie, że wpłacają na partyjnych aparatczyków. Dużo łatwiej zbiera się na sprawę, na naszego chłopaka, naszego kandydata. Teraz, kiedy kampania ruszyła, zbieranie na sprawę będzie dużo łatwiejsze - mówi Interii europoseł Adam Bielan. Karol Nawrocki. Kandydat i kozioł ofiarny w jednym Nasz rozmówca podkreśla, że "nie myślimy o planie B. Dla nas w tej kampanii liczy się tylko zwycięstwo". Brzmi to bardzo dobrze, ale w razie porażki plan B będzie trzeba znaleźć. Rozmawiając z politykami PiS-u usłyszeliśmy, że może nim być zrzucenie winy na samego kandydata i odcięcie się od obywatelskiej, społecznej kampanii. Tym bardziej, że - jak dowiaduje się Interia - rozpoznawalność Karola Nawrockiego w elektoracie PiS-u, delikatnie mówiąc, nie jest oszałamiająca. W jednym z badań wyszło, że prezesa Instytutu Pamięci Narodowej kojarzy raptem 60 proc. wyborców partii, a i to, zdaniem naszych rozmówców, jest wartością zawyżoną. Nasze źródła podkreślają też, że wyborów prezydenckich nie wygrywa się wyłącznie własnym elektoratem, tylko trzeba zebrać "50+1" wśród ogółu głosujących. - Teraz powinna nastąpić wytężona praca pijarowo-komunikacyjna nad wypromowaniem Nawrockiego w skali kraju, ale tu znów wracam do kwestii funduszy, których na działania o takiej skali po prostu nie ma - rozkłada ręce doświadczony polityk PiS-u. Dlatego, jak mówi, realnym celem ugrupowania na tę kampanię jest druga tura wyborów. - W obecnych okolicznościach to byłby naprawdę bardzo dobry wynik - nie ma wątpliwości. Kiedy pytamy polityków PiS-u, co się stanie, gdy tego celu nie uda się zrealizować, również nie mają złudzeń. - Nawrocki zostanie kozłem ofiarnym tej kampanii. Jest zupełnie spoza establishmentu pisowskiego, więc będzie można łatwo zrzucić na niego winę, jeśli coś pójdzie nie po naszej myśli - przewiduje jeden z naszych rozmówców z formacji Jarosława Kaczyńskiego. I dodaje: - Nawrocki zupełnie nie jest świadomy, że takie są zamiary Nowogrodzkiej. Tylko skąd on ma to wiedzieć? Ma zerowe doświadczenie polityczne, zawsze miał politycznych patronów, nigdy nie zetknął się z taką presją i trudnościami, z jakimi będzie się mierzyć przez najbliższe pół roku. Pytanie o taki scenariusz stawiamy europosłowi Piotrowi Müllerowi. Były rzecznik rządu w słabej rozpoznawalności Nawrockiego i braku jego umocowania w partii widzi jednak atuty, a nie obciążenie kandydata. - To sprawia, że będzie większe zainteresowanie mediów kandydatem, bo będzie musiał opowiedzieć siebie na nowo. Nadrobienie dystansu i uzyskanie dużej rozpoznawalności to z kolei kwestia 2-3 miesięcy - przekonuje. - Poza tym, dobrze znam Karola. To jest gość, który potrafi ciężko pracować, jest super aktywny i będzie gryźć trawę, żeby wygrać. A Trzaskowski dostanie zadyszki za miesiąc - dodaje. Müller zapewnia też, że partia nie zrzuci Nawrockiego z sań, jeśli kampania potoczy się nie po myśli PiS-u. - Nie szukamy żadnych wymówek i żadnej polisy ubezpieczeniowej. Poparliśmy Karola, który nie jest i nigdy nie był członkiem partii, bo wierzymy, że wygra. Bierzemy za niego odpowiedzialność jako formacja - mówi nam europoseł. Łukasz Rogojsz ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!