"Deeskalacja przez eskalację". Dlaczego Putin gmera przy "atomowej walizce"?
Kreml ogłosił światu, że prace nad zmianą rosyjskiej doktryny nuklearnej są na ukończeniu. Szantaż atomowy ze strony Władimira Putina? Nie do końca. Rosyjski dyktator zdaje się wybiegać w swoich planach w przyszłość znacznie dalszą niż najbliższe tygodnie, a nawet miesiące na froncie. Już myśli o tym, jak podzielić wpływy w Europie po uporaniu się z Ukrainą.
- Generalnie istota wszystkich zmian w rosyjskich doktrynach miała i ma charakter oddziaływania psychologicznego - tak o najnowszych nuklearnych planach Kremla mówi Interii dziennikarz Biełsatu Michał Kacewicz. - W przypadku rzeczywistego zamiaru użycia takiej broni nie będą się przecież kierowali doktrynami, ale bieżącą oceną danej sytuacji. Stąd też rosyjskie "czerwone linie" w doktrynach są takie niedoprecyzowane i słabo określone - mają działać na wyobraźnię, zostawiać szerokie pole do interpretacji, zwłaszcza po fakcie - precyzuje wieloletni korespondent w krajach byłego Związku Radzieckiego, a także autor książek o reżimach Władimira Putina i Alaksandra Łukaszenki.
Dr Tomasz Pawłuszko, ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego, w podniesieniu przez Kreml tematu zmiany doktryny nuklearnej akurat teraz dopatruje się kilku możliwych celów. Po pierwsze, może być to desperacja i wyraz bezradności z powodu braków spektakularnych sukcesów na froncie. Po drugie, próba zwiększenia nacisku na Zachód w celu rozpoczęcia rozmów pokojowych. Wreszcie, po trzecie, całkowita zmiana strategii wojennej i otwarcie sobie furtki na przyszłość do użycia zupełnie nowego rodzaju broni na polu walki. Co do jednego ekspert Instytutu Sobieskiego i Uniwersytetu Opolskiego nie ma jednak wątpliwości. - Rdzeń tych wypowiedzi ze strony rosyjskich polityków jest defensywny. To próba zmiany tematu i przejęcia inicjatywy medialnej - podkreśla.
Rosja: Władimir Putin szuka nowych "czerwonych linii"
Wypowiedzi, o których wspomina nasz rozmówca, dotyczą planów zmian w rosyjskiej doktrynie nuklearnej. 1 września zapowiedział je wiceszef rosyjskiego MSZ Siergiej Riabkow. Jak tłumaczył w rozmowie z rosyjskimi mediami, ma to być odpowiedź Kremla na "zaostrzanie kursu przez zachodnich przeciwników" w sprawie Ukrainy. - Praca jest na zaawansowanym etapie i jest wyraźny zamiar wprowadzenia poprawek - zaznaczył rosyjski polityk.
W otoczeniu Putina, a także wśród kremlowskich propagandystów i intelektualistów, nie brakuje nawoływań do tego, żeby obniżyć próg wykorzystania broni jądrowej przez rosyjskie siły zbrojne. Celem miałoby być "otrzeźwienie" wrogów Kremla na Zachodzie. Sam Putin od początku wojny w Ukrainie niejednokrotnie straszył Zachód rosyjskim arsenałem nuklearnym, ale miało to raczej cele wizerunkowe lub polityczne. W czerwcu tego roku przyznał jednak, że rosyjska doktryna nuklearna jest "żywym instrumentem", który może zmieniać się w zależności od rozwoju wydarzeń na świecie.
Obecnie również wojenno-międzynarodowy kontekst zapowiedzi Kremla jest kluczowy. Mimo przewagi liczebnej i sprzętowej Rosji wciąż nie udaje się przełamać ukraińskiej obrony w Donbasie i odnieść spektakularnych sukcesów, które przechyliłyby szalę zwycięstwa na stronę Rosji. Co więcej, ukraińskie siły zbrojne od kilku tygodni prowadzą ofensywę w obwodzie kurskim, zajmując tereny "rdzennie" rosyjskie. Chociaż zagrożenie militarne nie jest w tym przypadku duże, to koszty wizerunkowe i polityczne dla rosyjskiej elity władzy już tak. Wreszcie trzecia zmienna, czyli nadchodzące wielkimi krokami wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, które w przypadku wygranej Donalda Trumpa mogą znacząco wpłynąć na dalsze losy wojny w Ukrainie.
Jeśli Rosjanie wprowadzą jakieś uproszczenia, to raczej idące w tę stronę teoretycznego zwiększenia samodzielności dowódców w obszarze taktycznej broni jądrowej. Celem byłoby odsunięcie potencjalnej odpowiedzialności od Putina właśnie, a jednocześnie straszenie świata wizją użycia broni jądrowej przez jakiegoś generała
~ Michał Kacewicz, dziennikarz Biełsatu, ekspert od polityki wschodniej, autor książek o reżimach Łukaszenki i Putina
- Putin próbuje kreślić kolejne "czerwone linie" dla Ukrainy i Zachodu. Cykliczne powroty do tematu nuklearnego są tego częścią - mówi Interii dr Tomasz Pawłuszko, analityk ds. bezpieczeństwa międzynarodowego. Z taką diagnozą zgadza się również Michał Kacewicz, ekspert od polityki wschodniej, który przyznaje, że Rosja "potrzebuje wzmocnić przekaz, narysować nową 'czerwoną linię'".
Cała prawda o "atomowej walizce" Putina
W tym miejscu warto pochylić się na chwilę nad obecnym kształtem rosyjskiej doktryny nuklearnej. To sześciostronicowy dokument, który wszedł w życie w 2020 roku na mocy dekretu Władimira Putina. Obowiązująca doktryna przewiduje użycie arsenału nuklearnego jedynie w dwóch przypadkach. Pierwszy to atak jądrowy ze strony wrogiego państwa. Drugi - atak konwencjonalny, który zagraża istnieniu Federacji Rosyjskiej.
Wbrew bardzo powszechnej na Zachodzie opinii nie jest też tak, że decyzję o uderzeniu jądrowym Rosji może jednoosobowo podjąć prezydent Federacji Rosyjskiej. Między bajki można więc włożyć scenariusz, w którym rozsierdzony Putin dopada do tzw. atomowej walizki i w przypływie furii wciska czerwony guzik. W rzeczywistości decyzja o użyciu rosyjskiego arsenału jądrowego wymaga jednomyślnej decyzji trzech osób - prezydenta Rosji, szefa MON i szefa Sztabu Generalnego. "Nie" któregokolwiek z nich zamyka temat uderzenia atomowego ze strony Rosji.
Oczywiście w debacie nie brakuje głosów - mało realnych, ale jednak wyraźnie słyszalnych - że przecież Rosja to państwo totalitarne rządzone jednoosobowo przez krwawego dyktatora, więc przecież Putin mógłby nagiąć do swojej woli szefa MON i szefa Sztabu Generalnego, gdyby tylko dopadła go nuklearna zachcianka. W Rosji ludzie znikali i ginęli z bardziej błahych powodów niż odmówienie dyktatorowi możliwości ataku jądrowego. Rzecz w tym, że niemal wszyscy eksperci od polityki wschodniej i samej Rosji są zgodni: gdyby Putin wbrew swojemu otoczeniu planował rozpętać nuklearny konflikt, niemal na pewno zostałby usunięty, jak to w historii niejednokrotnie już bywało z rosyjskimi przywódcami.
Ważne pytanie brzmi dzisiaj: jak może wyglądać zmiana rosyjskiej doktryny nuklearnej. Na Kremlu nie brakuje głosów, że warto ją nieco "zliberalizować", żeby nastraszyć Zachód. Jednak nawet, gdyby zmiany poszły w tym kierunku, próżno oczekiwać, że to prezydent Rosji jednoosobowo podejmowałbym najważniejszą ze wszystkich decyzji wojskowych.
- Inaczej wygląda procedura decyzyjna w przypadku broni strategicznej, inaczej w przypadku taktycznej. Co do tej drugiej, to w warunkach wojennych teoretycznie mogą decydować dowódcy frontowi. W rzeczywistości trudno sobie dziś wyobrazić, by taką decyzję podjął samodzielnie generał - np. dowódca południowego okręgu wojskowego lub ktoś jeszcze niżej w hierarchii. - tłumaczy Interii Michał Kacewicz, autor książek o reżimie Putina i wojnie w Ukrainie.
Nasz rozmówca dodaje: - Jeśli wprowadzą jakieś uproszczenia, to raczej idące w tę stronę teoretycznego zwiększenia samodzielności dowódców w obszarze taktycznej broni jądrowej. Celem byłoby odsunięcie potencjalnej odpowiedzialności od Putina właśnie, a jednocześnie straszenie świata wizją użycia broni jądrowej przez jakiegoś generała.
Wojna w Ukrainie. Kremla "gra w tchórza" z Kijowem
Ponieważ kontekstem zapowiedzianych zmian jest m.in. ukraińska ofensywa w obwodzie kurskim, znów powraca pytanie o możliwość użycia taktycznej broni jądrowej na froncie przeciwko ukraińskim siłom zbrojnym.
- Nie można tego wykluczyć - uważa dr Tomasz Pawłuszko z Instytutu Sobieskiego i Uniwersytetu Opolskiego. Przypomina, że takie apele padały i nadal padają ze strony rosyjskiej elity. Ostatnio taką możliwość sygnalizował wpływowy rosyjski politolog Siergiej Karaganow, były doradca prezydentów Borysa Jelcyna i Władimira Putina, a wciąż bliski współpracownik szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa.
Putin próbuje kreślić kolejne "czerwone linie" dla Ukrainy i Zachodu. Cykliczne powroty do tematu nuklearnego są tego częścią
~ dr Tomasz Pawłuszko, analityk ds. bezpieczeństwa międzynarodowego, Instytut Sobieskiego, Uniwersytet Opolski
- To byłaby strategia deeskalacji konfliktu poprzez jego eskalację. Użycie broni jądrowej, nawet demonstracyjne, wywołałoby "efekt mrożący" i stanowiłoby narzędzie dalszej eskalacji. Wówczas nawet groźba użycia takiej broni zwiększałaby siłę Rosji przy stole negocjacyjnym - analizuje ewentualność sięgnięcia przez Kreml po taktyczną broń jądrową dr Pawłuszko.
Jego zdaniem, prawdopodobieństwo skorzystania z tej opcji będzie w najbliższej przyszłości rosnąć wraz z ewentualnymi stratami terytorialnymi Rosji, porażkami na froncie i spadkiem potencjału militarnego (żołnierze, sprzęt, zaopatrzenie). - Zmiana doktryny jądrowej to pierwszy krok do otwarcia sobie takiej możliwości - mówi Interii ekspert.
Inne zdanie w tej sprawie ma Michał Kacewicz. W jego ocenie sytuacja w obwodzie kurskim nie jest priorytetem dla Kremla i rosyjski Sztab Generalny nie będzie osłabiać swoich sił w Donbasie na rzecz wypchnięcia za wszelką cenę wojsk ukraińskich z terytorium Rosji. Zaangażowanie Ukraińców w obwodzie kurskim uszczupla ich siły na pozostałych odcinkach frontu, a to jest na rękę Rosjanom.
- To trochę taka gra "w tchórza": kto pierwszy wymięknie i zrobi to, czego druga strona oczekuje - porównuje Kacewicz. - Stąd nie jest istotne, by za wszelką cenę ich wypchnąć, zwłaszcza za pomocą tak drastycznego środka jak broń jądrowa i precedensu na skalę światową. Sądzę, że gdyby w Moskwie chodził komuś po głowie taki precedens, to nie za tak niską i nieistotną cenę jak wioski w obwodzie kurskim - przewiduje dziennikarz Biełsatu.
Układ sił w Europie po wojnie, czyli prawdziwy cel Putina
Znacznie bardziej niż przeciwko Ukrainie Kreml chce użyć kwestii zmian w swojej doktrynie nuklearnej przeciwko Zachodowi. To w końcu jeden z nielicznych obszarów, a być może wręcz jedyny, gdzie Rosja ma przewagę nad Zachodem. Nie ma jej w gospodarce, finansach, demografii ani w kwestiach technologii.
- Arsenał jądrowy to jedyny taki obszar, więc Kreml gra tą kartą, ile może - uważa dr Tomasz Pawłuszko. Ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego przyznaje jednak, że temat szantażu jądrowego będzie angażować i Amerykanów, i Europejczyków. Zwłaszcza zaś społeczeństwa na Starym Kontynencie, które są bardziej pacyfistyczne od amerykańskiego.
Nasz rozmówca podkreśla też, że nuklearny szantaż to miecz obosieczny. Z każdą kolejną próbą staje się mniej efektywny i uodparnia Zachód na machanie "nuklearną szabelką" przez Kreml. Już teraz nie odnosi zamierzonego skutku, bo Zachód pomagał, pomaga i zapewne będzie pomagać Ukrainie mimo rosyjskich gróźb.
W działaniu Putina nie ma jednak przypadku. Rosyjski dyktator chce osiągnąć kilka rzeczy, a przerażenie Zachodu to tylko jedna z nich. Niekoniecznie najważniejsza w obecnej sytuacji. - To zagranie przyszłościowe i próba poszerzenia konfliktu o kwestię nuklearną, która może przydać się podczas negocjacji pokojowych - zauważa dr Pawłuszko.
Michał Kacewicz dodaje: - W przyszłości, kiedy zaczną się rozmowy o zakończeniu wojny, Rosja będzie wysuwała oczekiwania, by wypychać Zachód (NATO) z Europy Środkowo-Wschodniej i Europy w ogóle. Wtedy Kreml nasili oddziaływanie na Europę, że jeśli NATO i potencjał Stanów Zjednoczonych będzie się wzmacniał na Starym Kontynencie, to kosztem będzie rosyjskie zagrożenie nuklearne. W zasadzie to się dzieje już teraz, a zmiany w doktrynach mają ułatwić Kremlowi takie działania.