Czerwiec, granica polsko-białoruska. Dźwięk tłuczonego szkła. To, co przeleciało tuż obok funkcjonariuszy Straży Granicznej, wybiło dwie szyby w służbowym aucie. - Nie wiemy, z czego strzelano. To nie była ostra amunicja. Na pewno siła uderzenia była duża - mówi por. Anna Michalska, rzecznik Straży Granicznej. Takie sytuacje to już codzienność. Na granicy strzelają "bardzo często" Jak usłyszeliśmy w formacji, w stronę polskich funkcjonariuszy notorycznie latają kamienie. Zdarza się, że poszkodowani mundurowi trafiają do szpitala. Prowokacje na granicy stały się normą. Kilka dni temu pisaliśmy o nagraniu, na którym zapora na granicy polsko-białoruskiej za 1,6 mld zł miała być przecięta zwykłą piłą. Chociaż polskie służby nie były w stanie potwierdzić wiarygodności wideo, nie mają wątpliwości - film to element wojny informacyjnej i ma propagować nielegalną imigrację. Przemytników nie trzeba jednak zachęcać. Co gorsza, przestępcy stają się coraz bardziej zuchwali. - W ostatnim czasie bardzo często używamy broni służbowej w pościgach za organizatorami czy pomocnikami przemytu ludzi - mówi Interii por. Michalska. - Kiedy jest taka potrzeba, padają strzały ostrzegawcze. Przykładowo: jakiś pojazd lub osoba nie chce się zatrzymać do kontroli - dodaje. Straż Graniczna zdaje sobie sprawę, z kim ma do czynienia. Tym bardziej, że funkcjonariusze na co dzień stykają się z przestępcami. - Organizatorzy przemytu często nie reagują na strzały ostrzegawcze, tylko uciekają dalej. Łatwo sobie wyobrazić, że gdyby mieli broń, mogliby jej użyć - usłyszeliśmy od rzeczniczki komendanta głównego Straży Granicznej. - To przestępcy, a nie osoby, które chcą pomóc w nielegalnej migracji - podkreśliła. Presję na Straż Graniczną i wojsko dodatkowo zwiększa obecność najemników Grupy Wagnera za naszą wschodnią granicą. Wąsik: Musimy być gotowi na zbrojne prowokacje Obecność wagnerowców w okolicach polskich granic spędza sen z powiek nie tylko funkcjonariuszom, ale i politykom. - Musimy się przygotować na najgorszy scenariusz ze strony Grupy Wagnera na Białorusi - na antenie Radia Wnet powiedział Maciej Wąsik, wiceszef MSWiA. - Na to, że dojdzie do zbrojnych prowokacji - dodał. Zaznaczył przy tym, że najemników jest za mało, żeby mogli skutecznie zaatakować Polskę. Ale do prowokacji - jest ich niestety w sam raz. Ze względu na presję migracyjną na granicę z Białorusią skierowano kolejne tysiąc żołnierzy. Łącznie będzie ich ok. trzech tysięcy. Źródło Interii z rządu: - Nie wykluczamy różnego typu prowokacji z udziałem broni palnej. Jeżeli ktoś do nas strzela, mamy prawo odpowiedzieć ogniem. Na granicę przesunęliśmy tysiąc żołnierzy, nie wiadomo czy nie będzie więcej - usłyszeliśmy. Jak twierdzi nasz rozmówca, armia ma jasno rozdysponowane zadania: - Na służbę wojska przy granicy polsko-białoruskiej składają się dwa elementy: reakcja na ewentualną interwencję zbrojną oraz wsparcie Straży Granicznej w bieżących zadaniach - zdradza. Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor Telewizji Biełsat, w rozmowie z Interią mówi o potencjalnym wykorzystaniu wagnerowców. - Nie chodzi tu o cięcie czy piłowanie granicznych płotów. Mogą być natomiast przydatni, żeby sprawdzić polską reakcję. Co będzie w razie ataku na posterunek graniczny albo strażników? - zastanawia się Romaszewska-Guzy. - Nawet jeśli zginą, to żadna strata dla Putina. A już dziś wiadomo, że modelowo nieprawidłowo zareagowaliśmy w przypadku śmigłowców latających nad Białowieżą - podsumowuje. Wagnerowcy za polską granicą Przypomnijmy, że po nieudanym czerwcowym puczu przywódcy Grupy Wagnera, Jewgienija Prigożyna, on sam i część jego najemników znaleźli schronienie na Białorusi. Szybko okazało się, że ich zadaniem jest wywierać presję na polską granicę. - Najemnicy Grupy Wagnera podejmowali próby infiltracji terytorium Polski - w rozmowie z CNN ujawnił Paweł Jabłoński, wiceszef MSW. Nie wykluczył nawet zamknięcia polsko-białoruskiej granicy. - Chcielibyśmy tego uniknąć, ponieważ jest to do pewnego stopnia ostateczność. Ale jeśli będą dalsze ataki, dalsze próby destabilizacji naszego kraju, to możemy nie mieć innego wyjścia - zaznaczył. Jeszcze w poniedziałek niezależny białoruski portal informacyjny Nexta podawał na Telegramie, że najemnicy Jewgienija Prigożyna byli widziani w ośrodku wypoczynkowym "Format" we wsi Pieszczatka tuż przy granicy polsko-białoruskiej. Dziennikarze nie omieszkali zauważyć, że według ich źródeł "więźniowie piją alkohol w ogromnych ilościach". Z pewnością najemnicy zdążyli się już trochę zadomowić na Białorusi. Nie mieli wyboru, bo do naszego wschodniego sąsiada trafili po głośnym buncie swojego założyciela. Jeszcze w czerwcu Prigożyn był na tyle zdeterminowany fiaskiem rosyjskich wojskowych w Ukrainie i polityką ministerstwa obrony, że szedł już nawet na Moskwę. Jak przypomina jednak Polski Instytut Spraw Międzynarodowych (PISM), po uzyskaniu gwarancji bezpieczeństwa i odpowiednich ustaleniach wschodnich satrapów część wagnerowców wylądowała na Białorusi. Wydaje się, że od tamtej pory pozostają istotną kartą w rękach Kremla. Podczas spotkania Władimira Putina i Aleksandra Łukaszenki w Petersburgu z 23 lipca białoruski dyktator otwarcie zestawił rosyjskich najemników z potencjalną agresją na Polskę. "Powiedział, że znajdujący się na Białorusi najemnicy Grupy Wagnera 'bardzo chcieliby podjąć działania przeciw Polsce, jednak on ich przed tym powstrzymuje'" - zauważa Anna Maria Dyner z PISM. Jakub Szczepański