Jakub Szczepański, Interia: Jeśli chodzi o start Jacka Sutryka w wyborach, to "nie ma takiego tematu" - twierdzi senator Bogdan Zdrojewski. O pańskim starcie mówi chyba ostatnio nawet więcej niż pan? Jacek Sutryk, prezydent Wrocławia: - Mam taki zwyczaj, że mało mówię o innych politykach, o tym, co powinni robić. Wolę, kiedy każdy mówi o sobie. Chciałbym dokończyć tę kadencję samorządu, tak umówiłem się z wrocławiankami i wrocławianami. Poza tym w wyborach z 2018 r. pokazaliśmy program nie na jedną kadencję, a na dekadę. Dlatego nie szykuję się do Sejmu czy Senatu. Jedni mnie tam wysyłają, inni powstrzymują. Rozumiem, że ci pierwsi próbują mi schlebiać i jestem za to wdzięczny. Słabych kandydatów nie zaprasza się na listy. Wszystkie ręce na pokład - mówi Donald Tusk, na wybory potrzeba silnych nazwisk. Może jednak wrocławska PO pana poprze i pan wystartuje? - Pytany o prawdopodobieństwo, czy coś takiego w ogóle mogłoby się wydarzyć, odpowiadam, że na 90 proc. nie, a 10 proc. na tak. Te 10 proc. to pozostawienie otwartej furtki na okoliczność, gdyby mojego startu wymagała sytuacja w Polsce. Każdy tydzień przynosi coś nowego, tak pewnie będzie do końca kampanii, która formalnie nawet nie wystartowała, a jest już mocno odczuwalna. Być może ostatecznie pojawi się jakaś wspólna lista i trzeba będzie ją konstruować. Dlatego nie mówię, że absolutnie nie będę kandydował. Pańska relacja z PO wcale nie jest łatwa. Wspieracie się, ale ostatnio padają cierpkie słowa. "Nie patrzymy na wszystkie aktywności Jacka Sutryka bezkrytycznie" - stwierdził Bogdan Zdrojewski. Co pan na to? - Nie jestem bezkrytyczny. Kiedy "robisz miasto", dzieją się różne rzeczy. Z jednych jesteś zadowolony, z innych mniej. Rozumiem, politycy mają swoje rolę, mogą oceniać. Nie obrażam się, ale pod jednym warunkiem: chcę, żeby oceny miały coś wspólnego z faktami i nie były wyłącznie komentarzami politycznymi. Jestem zawsze gotów na konstruktywną dyskusję o Wrocławiu. Przez pięć lat zrobiliśmy, jako środowisko, naprawdę fajne miasto. Poprawiliśmy jakość życia mieszkańców i jestem z tego zadowolony. Ma pan legitymację PO? - Nie. Jestem bezpartyjny i chciałbym, żeby tak zostało. To jak to było ze zgłaszaniem się partyjnych kandydatów na wybory? Otrzymał pan formularz, zaproszenie? - Nie chcę, żeby to zabrzmiało arogancko. Sądzę jednak, że gdybym chciał wystartować, tobym się po prostu na tej liście znalazł. Obojętnie czy wypełniłbym formularz, czy też nie. Przewodniczący Donald Tusk, zapraszając do tworzenia wspólnej listy, zaprasza do niej wszystkich, również tych bez legitymacji Platformy. I słusznie, bo listy muszą być jak najsilniejsze. Składać się z ludzi, których będą chcieli wybierać wyborcy. Dlatego nie reaguję na komentarze tych, co opowiadają czy się zgłaszałem czy nie. Zastanawiające, skoro takie wypowiedzi padają ostatnio dość często. Taki pan cierpliwy? - Miewałem bardziej porywcze momenty w trakcie samorządowego życia, ale chyba się już starzeję i nie reaguję. Jak rozumiem, sama dyskusja wokół mnie świadczy o tym, że jestem kimś interesującym, a moją kandydaturę należy oceniać jako silną. To może nieskromne, nie lubię tak o sobie mówić, ale słabe propozycje nie są warte tak wiele uwagi. Czy tak wpływowy człowiek jak pan będzie decydował o wrocławskich listach koalicji? Parytety, silne nazwiska? Bierzecie trzy, cztery mandaty? - We Wrocławiu powinno być od sześciu wzwyż. Ostatnie słowo leży oczywiście po stronie przewodniczącego Donalda Tuska. Listy miały być wiosną, ciągle ich nie ma, co znaczy, że trwają dyskusje i w przyszłości jest szansa na współpracę. Podoba mi się otwarte podejście Tuska, który jest gotów budować projekt inkluzywny. Nie można w nim wykluczać kogokolwiek. Na listach muszą się znaleźć mocne nazwiska, niekoniecznie z legitymacją partyjną. A we Wrocławiu jest wiele ważnych polityków i polityczek. Kogo widzi pan wśród kobiet? - Senatorki Barbara Zdrojewska, Alicja Chybicka, była posłanka Joanna Augustynowska, moja zastępczyni Renata Granowska, a z najmłodszego pokolenia np. Basia Balicka. Jest wiele takich osób. Niezależnie od kandydatek, na liście powinni znaleźć się rozmaici ludzie. Bardziej i mniej doświadczeni politycy. Absolutnym i bezwzględnym kryterium powinny być lojalność wobec Polski oraz odpowiedzialność za państwo. Nie chcemy wrocławskich i dolnośląskich "Kałuży". Zwłaszcza patrząc jak obecnie pada za oknem. Jaki wpływ na wrocławskie listy KO ma Jacek Sutryk? - Pytany będę radził, pomagał, wspierał. Rozmawiamy o kształcie list, zwłaszcza podczas osobistych spotkań z przewodniczącym i sekretarzem Marcinem Kierwińskim. Nie wyobrażam sobie, żeby to wszystko działo się bez porozumienia aktywnych członków obozu zjednoczonej opozycji. Jestem do dyspozycji. Widać. W Jeleniej Górze robił pan sobie zdjęcia z Donaldem Tuskiem, prezydentem Wałbrzycha Romanem Szełemejem i gospodarzem, Jerzym Łużniakiem. O czym rozmawialiście? - Dla nas najistotniejszy jest samorząd. Mamy agendę, którą próbujemy zainteresować wszystkie środowiska opozycji. KO, Lewica, PSL, Polska 2050 podpisały nasze tezy programowe. To jest powodem, dla którego angażuję się w to wszystko. Pracuję od 17 lat w samorządzie i nigdy nie było tak trudno z budżetem. Skarży się pan Tuskowi, że macie za mało pieniędzy? - Opowiadamy o sytuacji polskiego samorządu. Bo tu nie chodzi o sprawy tego czy innego miasta, ale ustrojowe rozwiązania. W Jeleniej Górze rozmawialiśmy o Dolnym Śląsku, który rozwija się najdynamiczniej w kraju. Mówiliśmy o potrzebie budowy nowego korytarza dla autostrady A4, o S8. Podczas tych spotkań nie opowiadamy sobie bajek, rozmawiamy o konkretnych problemach. Donald Tusk często ostatnio bywa we Wrocławiu. Rozumiem, że na co dzień w takich rozmowach powinien pośredniczyć szef regionu, Michał Jaros? Jak pan widzi współpracę z Bogdanem Zdrojewskim, z Grzegorzem Schetyną? - Szanuję wybór koleżanek i kolegów z PO. Mam tam mnóstwo przyjaciół. Grzegorz Schetyna jako pierwszy zaczął otwierać Platformę na inne środowiska, stworzył Koalicję Obywatelską. To ważne, pamiętam o tym. Do tego Michał Jaros, eurodeputowany Jarosław Duda plus szefowie struktur powiatowych. Ważne, że mam partnerów. Ja ich sobie nie wybieram. W mediach społecznościowych jest pan politykiem numer jeden na Dolnym Śląsku? - Zdaje się, że jestem numerem dwa po Rafale Trzaskowskim w kraju. Świadczą o tym liczby: followersi, obserwujący, aktywności pod postami. Chociaż wcale niemało ma kot Wrocek. Pół żartem, pół serio - więcej niż niejeden polityk. To prawda, mamy duże zasięgi. Na początku kadencji narzuciłem trochę taki styl, social media dla mnie to po prostu kolejny kanał dotarcia do naszych mieszkańców. Wszędzie pana widać. Biegnie pan w maratonie z niepełnosprawnym, gra pan w koszykówkę z dziećmi. Na ile to kreacja, a na ile pan to lubi? - Czy ja kreuję jakąś rzeczywistość? Moje media społecznościowe są relacją z tego, co robię. Za każdym obrazkiem, filmem, stoi jakaś historia. Byłem tam, zrobiłem coś. To relacja, bo chcę, żeby wrocławianie wiedzieli, jaki jestem i co się dzieje w mieście. To również - tak czuję - dobry sposób na przyciągnięcie młodych. Tym bardziej, że mamy ograniczony dostęp do mediów. Przez ostatnie pięć lat, poza występem po wygranych wyborach, ani razu nie zaproszono mnie do regionalnej telewizji publicznej. Lubi pan swoje zdjęcia i nagrania? - Z niektórych jestem bardziej zadowolony, z innych mniej. Kto robi panu media społecznościowe? - Obsługuję je sam. Mamy zasięgi organiczne, bez reklam, treści sponsorowanych. Przykład? Jeżdżąc do pracy rowerem, czasami robiłem poranne live'y, żeby opowiedzieć o tym, co się dzieje. Miałem miejsce na Bulwarze Dunikowskiego nad Odrą, z widokiem na Ostrów Tumski. Znalazłem bar z parasolem zawiązywanym na noc. Wkładałem telefon za sznureczek trzymający czaszę i odpalałem relację. Kilka razy pytano mnie, jak wykonywałem te nagrania i czemu tak wcześnie rano ściągam asystenta z łóżka, by trzymał komórkę podczas relacji. Bardzo mnie to bawiło. Czytaj także: Szczury we Wrocławiu. Trutki i pułapki - wielka deratyzacja w mieście Cała Polska widziała ostatnio wrocławskie szczury, które grasowały po mieście. Problem został opanowany? - Myślę, że skutecznie radzimy sobie ze skalą tego zjawiska, choć był taki moment, kiedy szczurów było zdecydowanie więcej. Podjęliśmy działania, ustaliliśmy nowe zasady dotyczące oczyszczania miasta i deratyzacji. Teraz trwa ona praktycznie cały rok. Jednak, aby to zadziałało wszyscy muszą się włączyć we współpracę, dlatego m.in. przypominamy mieszkańcom o zabezpieczaniu miejsc składowania odpadów, o niedokarmianiu ptaków. We Wrocławiu wszyscy macie bzika na punkcie WKS Śląsk Wrocław. Kiedy dojdzie do zmiany właściciela? Czy kolejny sezon będzie wyglądał tak jak ten? - Ma pan rację, wszyscy dookoła znają się doskonale na piłce, a ja - chyba jako jedyny - nie. Wiedzą, jak, komu sprzedać i na jakich warunkach. Przypominam, że na początku kadencji odkupiliśmy część akcji od udziałowców, którzy nie wywiązywali się ze zobowiązań właścicielskich wobec klubu. Dlatego dziwi mnie dyskusja o tym, że lekarstwem na dobrą grę Śląska jest jego sprzedaż. Mamy chociażby przykład Lechii Gdańsk. Spadek z Ekstraklasy to wina Aleksandry Dulkiewicz? - Tak można by sądzić, patrząc, jak krzyczeli na panią prezydent kibice, że nic nie zrobiła w sprawie Lechii. A przecież to nie prezydent, nie samorząd jest właścicielem gdańskiego klubu. Stąd Aleksandra Dulkiewicz mogła jedynie napisać pismo albo pokrzyczeć na prezesa, żeby Lechia lepiej grała. Pan krzyczy na swoich? - Gdzie tam! Nie chodzę po szatniach, nie mówię dyrektorowi sportowemu, kto ma grać, kto nie. Kogo ma sprzedać, a kogo kupić. Nie zajmuję się tym. Zadał pan pytanie dotyczące tego, jak sport na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce powinien być w ogóle finansowany. Trzeba powiedzieć wprost: obecnie nie ma sportu zawodowego bez środków publicznych. To jak z tą sprzedażą Śląska? - Chciałbym, żeby klub został sprzedany, jesteśmy w trakcie przetargu. Nie jest to jednak ani krótki, ani łatwy proces. Jest wiele kapitału spekulacyjnego, zagranicznego, niepewnego. A ja muszę być pewny, że nabywcom Śląska towarzyszą autentyczne zamiary. Przecież klub jest częścią historii naszego miasta, Śląsk jest w naszych sercach. Stąd musimy zachować maksymalną ostrożność szukając nabywcy. Zresztą, samo kupno klubu, dla wielu ludzi, nie jest jakimś wielkim wyzwaniem. Pytanie: co dalej? Jak na razie ledwo udało się utrzymać w Ekstraklasie. - Chyba jako jedyny do końca wierzyłem, że Śląsk się utrzyma. Mam na to świadków. Gdyby nie słaby wynik, nie byłoby dyskusji o sprzedaży klubu. On ją wywołał. To bardzo trudny, ryzykowny proces i chcę to podkreślić. Zmiany właścicielskie, słaby wynik. Brzmi trochę jak opowieść o Platformie sprzed powrotu Tuska? WKS jest trochę jak PO? - Na Śląsk patrzę trochę inaczej niż inni: nie tylko przez pryzmat wyników sportowych, ale marki powojennego Wrocławia. To klub z piękną, 80-letnią tradycją. Jesteśmy dumni z jego sukcesów. Niedługo zaprosimy wszystkich do Muzeum Śląska Wrocław, które powstało na stadionie. W 2012 r. wygrana z Wisłą Kraków, mistrzostwo. Sam widziałem ten mecz. To tylko pokazuje, że Śląsk stać na sukcesy. Wierzę, że będzie jak z PO. Wierzę w trenera Jacka Magierę. WKS się odrodzi. I znowu będzie mistrz? - Spokojnie, małymi krokami. Na początek pasowałoby trafić chociaż na środek tabeli. Żeby nie przeżywać tych negatywnych emocji jak z końcem tego sezonu i poprzedniego, kiedy nie było łatwiej. Najważniejszy jest wynik sportowy, w tle mamy procesy prywatyzacyjne. Jeżeli trafimy na dobrych, solidnych partnerów, bardzo dobrze. Trzeba jednak pamiętać, że sprzedaż klubu niczego nie załatwia. Platforma też ma wylądować w środku tabeli? - Platforma, cała Koalicja Obywatelska, powinna powalczyć o mistrzostwo. Wszystkie ręce na pokład. Nie ma niczego ponad jesienny horyzont. Trzeba się zjednoczyć, wygrać i rozwijać. Decyzje rządu z ostatnich lat zatrzymały ten proces. Spójrzmy na Wrocław: tylko w tym roku tracimy ponad 700 mln zł z podatków PIT, a z subwencji mamy dostać jedynie 140 mln zł. Tak zostaną ograbieni mieszkańcy miasta! W ten sposób w ciągu pięciu lat straciliśmy już 1,2 mld zł. Stracili nasi mieszkańcy, przecież budżet miasta to ich budżet. Chcemy więc uczciwych warunków. Musimy o nie walczyć dla dobra naszych mieszkańców i stąd samorządowcy włączyli się w ogólnopolską politykę. Jakub Szczepański