Kamieniec Podolski przed wojną był drugim najczęściej odwiedzanym przez Polaków miastem w Ukrainie. Piękny zamek, wielu kojarzy się z panem Wołodyjowskim. W całym mieście można zresztą natrafić na polskie akcenty. Na straganach sprzedawane są przewodniki w języku polskim, a ratusz wciąż nosi nazwę naszego kraju. - Przed wojną każdego dnia przyjeżdżało tu 15-20 autokarów z turystami. Z Polski, Niemiec, Austrii czy Czech. Dziś jest pusto. Czekamy, aż wojna się skończy i wrócą - mówi mi Wiera, która prowadzi stoisko z pamiątkami. Sprzedałaś dziś coś? - dopytuję. - Dziś nie, trzy dni temu sprzedałam bransoletkę - słyszę w odpowiedzi. Mimo tego kobieta każdego rana wystawia stragan i czeka na klientów. - Tęsknimy za turystami. Nasze życie kręciło się wokół nich. Miasto tętniło życiem. Teraz jest zupełnie pusto. Pojawiają się pojedyncze osoby, ale głównie przejazdem. Chcielibyśmy po prostu żyć swoim życiem. Nie rozumiemy, dlaczego Rosjanie nam to zabrali - mówi mi dziewczyna, która pracuje w biurze turystycznym. Na granicy państw Kamieniec Podolski od granicy z Mołdawią dzieli 70 kilometrów. Drogi są jednak pełne dziur i dotarcie do szlabanów zajmuje blisko dwie godziny. Ruszamy. Pada śnieg, mijamy kolejne miejscowości, a krajobraz wygląda coraz biedniej. Zatrzymujemy się na kolejnych posterunkach i wyjaśniamy żołnierzom, że chcemy dotrzeć do granicy. Dziwią się, ale przepuszczają nas dalej. Pierwszą większą miejscowością na trasie jest Chocim. Zatrzymujemy się, żeby porozmawiać z ludźmi. - Ostatnie, czego nam trzeba, to wojna. Widzi pani, jak tu biednie. Nawet bez Rosjan mieliśmy swoje problemy. Do tej pory jakoś nam się udało. Front jest daleko. Coraz więcej mówią jednak o tym, że przyjdą do Mołdawii. Boimy się, bo wtedy zabiorą nam domy. To są bydlaki, ich nic nie zatrzyma - mówi starsza kobieta spotkana pod sklepem. Teraz do granicy z Mołdawią zostało 50 kilometrów. Rosyjska strefa wpływów Naddniestrze to autonomiczny, nieuznawany przez inne państwa, region we wschodniej Mołdawii. Po rozpadzie ZSRR do dziś pozostający pod rosyjskim wpływem. Od kilku tygodni pod kontrolą rosyjskich służb specjalnych prowadzona jest operacja dezinformacyjna. Jej celem jest stworzenie wrażenia, że ukraińskie wojska działają przy granicy kontrolowanego przez Kreml Naddniestrza. To może stać się pretekstem do rosyjskiej interwencji w Mołdawii i otwarcia kolejnego fortu w wojnie z Ukrainą. - Przez wojnę i tak żyje się biedniej. Wszystkie ceny poszły do góry. Jedzenie, benzyna. Ludziom brakuje na podstawowe rzeczy. Wiemy, że Rosjanie kombinują coś z Mołdawią. Ostatnio mówiło się, że chcą przeprowadzić pucz. Jeśli wejdą tu, to nasze szanse spadną. Trudno jest prowadzić wojnę na dwa fronty. Bardzo potrzebujemy wsparcia zachodu. Czołgów, samolotów, broni. Duch w narodzie jest. Będziemy walczyć o Ukrainę, ale musimy mieć czym - mówi mieszkaniec Chocimia. Strach przed drugim frontem Coraz częściej pojawiające się informacje o próbach destabilizacji Mołdawii przez Rosjan, a nawet możliwości otwarcia drugiego frontu w wojnie z Ukrainą właśnie od strony tego kraju bardzo niepokoją mieszkańców Chocimia. - Ja wiem, czym jest rosyjska obecność w mieście. Uciekłam z Melitopola, ale moja rodzina tam została. Brutalność i zniszczenie, jakie niosą, są nie do opisania. Tam już nie ma po co wracać. Chciałabym ułożyć sobie życie. Ukraina powinna być częścią Unii Europejskiej. Bardzo poważamy tę instytucję. Chcemy postępu. Żyć spokojnie i dostatnio. Czy to aż tak wiele? - retorycznie pyta Katia, która pracuje w chocimskim sklepie. - W Naddniestrzu znajduje się stary skład broni. Największy w Europie. Jak kończyła się Rosja radziecka, to zwieźli tam amunicję z całego bloku. Większość do niczego się nie nadaje, ale moim zdaniem Ruscy będą chcieli to wykorzystać. My Ukrainy nie opuścimy, to jest nasz dom. Będziemy o nią walczyć. Ja jestem już stary, ale też się nie poddam - mówi mi Wołodia i całuje mnie w rękę na pożegnanie. Nie wszyscy jednak wierzą, że faktycznie od strony Mołdawii może przyjść zagrożenie. - Moim zdaniem nic tu się nie wydarzy. Rosjanie zawsze straszą, że mają dużo sił w różnych miejscach. Od strony Białorusi też mieli atakować i co? Nic. Trzeba żyć i cieszyć się tym, jak jest. Staram się nie martwić na zapas, bo i tak mamy dużo na głowie. Mam syna, który studiuje, córka kończy szkołę. Cieszę się takimi drobiazgami, bo co nam zostało? - pyta Olga i schyla się po ser do lodówki. Dojechaliśmy do granicy. Strażnicy jednak nie przepuszczają nas. Jeszcze kilka miesięcy temu wjazd do Mołdawii nie był problemem. Dziś dziennikarze muszą zdobyć specjalne pozwolenie. Spróbujemy tu wrócić. Z Ukrainy Karolina Olejak * Niektóre imiona zostały zmienione na prośbę rozmówców.