Marcin Makowski: Jest pan jednym z kongresmenów z Komisji ds. Międzynarodowych, który przyleciał na granicę polsko-ukraińską, towarzysząc wizycie sekretarza stanu Antonyego Blinkena. Czy był pan przygotowany na to, co zobaczył pan na miejscu? Brian Fitzpatrick, kongresmen USA: - Nie wiem, czy można być przygotowanym na takie rzeczy. Sceny, które widziałem, chwytały za serce. Płaczące dzieci, matki, które próbowały je pocieszać. Brak ojców, którzy walczą na froncie. Nigdy nie przypuszczałem, że dożyjemy czasów, które nasi dziadkowie i babcie porównają do II wojny światowej. To przerażające, ale równocześnie umocniło mnie w przekonaniu, że jako demokratyczne państwa Zachodu musimy być razem. Musimy pomagać Ukrainie, a nikt nie robi tego lepiej niż Polska. Rozmawiał pan o wojnie i kryzysie migracyjnym również ze stroną ukraińską? - Tak, zatelefonowałem w sobotę do prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, który jest niezmiernie wdzięczny prezydentowi Andrzejowi Dudzie i Polakom za wsparcie, które im przekazujecie. Ameryka tego również nie zapomni. Zanim trafił pan do kongresu, służył pan w Ukrainie jako agent FBI, pomagając tamtejszym władzom w walce z korupcją. Domyślam się, że wielu pana przyjaciół nadal tam mieszka. Ma pan z nimi kontakt? - Tak, rozmawiam regularnie ze wszystkimi. To twardzi ludzie, ale nawet na nich odbija się stres i traumatyczne wydarzenia ostatnich dni. Nie wspominając o fizycznym niebezpieczeństwie, alarmach bombowych, stracie bliskich i członków rodziny. Mówią mi, że choć z Rosją walczą od lat, wszyscy są w szoku zbrodni, których dopuszcza się Władimir Putin i rosyjska armia. Nie można tego pozostawić bez odpowiedzi. Co zamierza w takim razie zrobić Ameryka? - Gdy nasza delegacja wróci do Kongresu, będziemy głosować nad pakietem pomocowym dla Ukrainy i państw, które przyjmują uchodźców. Mowa o ośmiu miliardach dolarów. To największe jednorazowe wsparcie dla zagranicznych rządów w historii USA. Jak wygląda podział tych środków? - W dużym przybliżeniu - trzy miliardy dolarów zostaną przeznaczone na wyposażenie i broń, która trafi na front. Również pod tym względem historia dobrze oceni Polskę, która wysyła zestawy rakietowe oraz amunicję do swojego sąsiada. Reszta, czyli pięć mld dolarów to pieniądze na pomoc humanitarną, leki, żywność, wszystko, czego potrzebują ludzie uciekający przed wojną. Te pieniądze trafią również do Polski. Czy można zrobić więcej pod względem wsparcia wojskowego Ukrainy? - Na pewno musimy zapewnić większe wsparcie od strony powietrznej oraz obrony przeciwlotniczej. Bez tego trudno mówić o wysłaniu pomocy, np. Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Rosjanie bombardują cywilów, nawet korytarze humanitarne nie są bezpieczne. Skoro nie możemy ufać w żadne zapewnienia Putina, Ukraina powinna otrzymać broń do ręki. Nie obejdzie się to bez wsparcia Polski, Turcji, Bułgarii, Chorwacji, Rumunii czy Słowacji. Państw, które posiadają zarówno systemy rakietowe oraz postsowieckie myśliwce, które ukraińscy piloci potrafią obsługiwać. W zamian za to Stany Zjednoczone zapewnią dostawy nowoczesnych maszyn i sprzętu do państw sojuszniczych. Innej drogi nie widzę. Rozumiem, że odnosi się pan do słów sekretarza Blinkena, który stwierdził w niedzielę, że "USA dają zielone światło dla państw NATO, które chcą przekazać myśliwce bojowe na Ukrainę". Tymczasem strona Polska nie potwierdza takiego zamiaru oraz komunikuje wprost, że nie prowadzi rozmów nad udostępnieniem MiG-ów oraz lotnisk. - Nie potrzebujemy, aby polski rząd cokolwiek potwierdzał, ale żeby to zrobił. To, w jaki sposób Warszawa komunikuje swoje intencje, jest sprawą Warszawy, ale nie zmienia punktu wyjścia i celu, do którego musimy zmierzać. Jest nim zapewnienie bezpieczeństwa na niebie Ukrainy. Wiem, że Polska stanie na wysokości zadania, a za nią staną USA, bo jeśli nie zaczniemy działać teraz, problem jedynie urośnie. Prezydent Wołodymyr Zełenski zaapelował również do Stanów Zjednoczonych i liderów świata Zachodu, aby poza dostarczaniem sprzętu nad Ukrainą wprowadzono strefę zakazu lotów. W praktyce oznaczałaby ona bezpośrednią konfrontację sił powietrznych NATO z samolotami rosyjskimi. - Niekoniecznie. Jest kilka sposobów, w których możemy zapewnić Ukrainie bezpieczeństwo z powietrza. Pierwszy, już wspomniany, to dostarczenie do Kijowa systemów rakietowych ziemia powietrze, ręcznych wyrzutni rakiet, dronów i myśliwców. Obecnie w Kongresie USA panuje bardzo silna, ponadpartyjna zgoda na dostarczenie Ukrainie niezbędnego uzbrojenia. Nie zatrzymamy się, dopóki tego nie zrobimy. Drugi sposób to wprowadzenie strefy zakazu lotów - tutaj są pewne komplikacje, ale ta opcja jest na stole. NATO nie może wykluczyć żadnego scenariusza. Opcja trzecia to humanitarna strefa zakazu lotów, organizowana przez ONZ na mocy konwencji genewskiej, na czas pomocy i ewakuacji ludności cywilnej. Musimy starać się zrealizować te trzy scenariusze, co nie znaczy, że wszystkie są równie realistyczne. Ministerstwo Obrony Rosji ostrzegło, że państwa, które przekażą Ukrainie myśliwce albo użyczą swoich lotnisk do misji bojowej, zostaną potraktowane jak strony konfliktu. Czy to nie prowadzi nas do III wojny światowej? - To blef i strategia siania paniki ze strony Rosji. Nawet oni nie są pozbawieni rozsądku do tego stopnia, aby wejść w bezpośredni konflikt z NATO, a jeżeli to zrobią, to będzie najgorsza decyzja ich życia. Jeśli występuje się z pozycji słabości - rozciągnięcia linii zaopatrzeniowych wojsk, dużych strat i bankructwa gospodarki - zostają takie sztuczki. Moskwa sądzi, że poprzez eskalacje napięcia zastraszy Zachód i zmusi do bierności, to jedyna szansa, którą teraz mają. Nie dawajmy im tej broni do rąk. A co z atakiem na elektrownie jądrowe oraz podnoszeniem alertu w wojskach nuklearnych? Nawet, jeśli to próba zastraszania, jest ona jak zabawa z ogniem. - Bardziej niż tych działań obawiam się dzisiaj bierności ze strony Zachodu. Jeżeli historia nauczyła nas jakiejkolwiek lekcji, to mówi ona, że jeśli niebezpieczeństwa nie zdusi się w zarodku i stworzy mu przestrzeń do wzrostu, zaczyna ono eskalować do poziomu, w którym nie da się go zatrzymać bez bardzo dużych strat ekonomicznych i ludzkich. - Jesteśmy dzisiaj na przełomie lata i jesieni 1939 roku. Gdyby po inwazji Niemiec na Polskę Francja i Wielka Brytania zamiast "dziwnej wojny" przypuściły prawdziwy szturm na Berlin, Adolf Hitler nie byłby się w stanie obronić. Nie mielibyśmy dziesiątków milionów ofiar, Europy w ruinach i Holokaustu. Nie możemy pozwolić, żeby to się powtórzyło. Ludzie tacy jak Władimir Putin są tak silni, jak im na to pozwolimy, żywiąc się naszym lękiem. W tym rozumowaniu jest jednak pewna luka. Co w sytuacji, w której stawiając się przeciwnikowi oraz obarczając go wszechstronnymi sankcjami, sprowadzamy go do narożnika - czyniąc nieobliczalnym, a przez to groźniejszym? - Zastanówmy się, co Rosja zrobiła do tej pory. Zaatakowała integralność terytorialną demokratycznego państwa, które nie miało agresywnych intencji. Uderzyła pociskami w największy reaktor jądrowy w Europie. Zbombardowała szpital dziecięcy, przedszkola, bloki mieszkalne. Używała cywilów jako żywe tarcze, pojawiają się doniesienia o gwałtach. Co gorszego może się wydarzyć? Na co mamy czekać, aby zacząć reagować? Negocjacje z Putinem dają mu tylko czas, z nim trzeba się skonfrontować. W mediach w ostatnich dniach pojawia się wiele trudnych do zweryfikowania informacji o rzekomym buncie części służb rosyjskich wobec Putina. FSB miało rzekomo przekazywać stronie ukraińskiej dane wywiadowcze, dzięki którym udaremniono trzy zamachy na prezydenta Zełenskiego. Czy to wiarygodne doniesienia? - Według mojej wiedzy tak. Nasz wywiad oraz relacje rosyjskich jeńców pokazują, że duża część żołnierzy nie wiedziała, że z ćwiczeń Zapad pojedzie wprost na wojnę. Putin musi kłamać nawet wobec swoich żołnierzy, których życie rzuca na szalę, dlatego część jego służb działa wedle własnej agendy. Rosja ma nowocześniejszą armię i więcej wojska niż Ukraina, ale w Ameryce jesteśmy przekonani, że ostatecznie nie będzie w stanie wygrać tej wojny, bo jej założenie oparte jest na kłamstwie, co powoduje bardzo niskie morale na polu bitwy. Powoli mija drugi tydzień wojny. Czego możemy się spodziewać dalej? Czy Rosjanie zmienią strategię? - Na pewno możemy oczekiwać większej brutalności ze strony ich armii oraz gromadzenia wojsk i podjęcia dużej próby szturmu na Kijów. Nawet jeśli długofalowo ten cel się uda, Putin i jego ludzie spektakularnie nie doszacowali woli oporu Ukraińców oraz nie uwzględnili faktu, że wielu z nich urodziło się już po upadku Związku Sowieckiego i zdążyło poznać demokrację. Oni nie dadzą się zwasalizować, uczynić z siebie jakiejś rosyjskojęzycznej republiki. Przez 14 lat byłem agentem FBI, przez większość tego czasu zajmowałem się kontrwywiadem na odcinku rosyjskim. Bardzo dobrze rozumiem, jak ci ludzie myślą i jakie mają cele. Czego się pan o nich dowiedział? - Władimir Putin to - paradoksalnie - bardzo słaba osobowość. Siłę zdobywa poprzez sianie strachu wobec swoich sąsiadów. Ulegając mu, dajemy Rosji tlen. Problem polega na tym, że mimo kiepskiej sytuacji na froncie i międzynarodowych sankcji, tlen Putinowi dają również zwykli Rosjanie, którzy popierają agresję na Ukrainę. Czy pana zdaniem ta władza może być obalona od wewnątrz? - Tego nie da się dzisiaj przewidzieć, ale jestem przekonany, że Władimir Putin przeliczył się, atakując Ukrainę. Rosjanie już odczuwają skalę sankcji, które na nich spadły, ich życie zmieni się diametralnie. Pytanie, czy obwinią o ten stan Zachód, czy dyktatora, który wciągnął ich w bezsensowną wojnę ze światem demokracji? W dłuższej perspektywie czasu ta władza skazana jest na porażkę. Jestem już długo w amerykańskiej polityce i nie widziałem żadnego tematu, który tak zjednoczyłby demokratów i republikanów. Ameryka nie odpuści.