Dziś - przy zastrzeżeniu, że nadal istnieje kilka "gorących punktów" - można już orzec, że Rosjanie się "wypstrykali". Że obserwujemy ostatnie akordy trwającej od jesieni ubiegłego roku rosyjskiej ofensywy. Nieudanej i okupionej ogromnymi stratami - ludzkimi i przede wszystkim sprzętowymi - z powodu których potencjał bojowy wojsk inwazyjnych uległ znaczącemu obniżeniu. Co składnia mnie do wniosku, że letnie miesiące upłyną w Ukrainie w realiach wojny pozycyjnej, druga strona bowiem też nie ma dość sił na poważniejsze działania zaczepne. Wojna na Ukrainie. Uderzenie ostatniej szansy Zarazem Putin nadal rozbudowuje ilościowo swój ukraiński kontyngent. W połowie czerwca w "specjalną operację wojskową" zaangażowanych było 700 tys. rosyjskich żołnierzy, 3,5 razy więcej niż w lutym 2022 roku. Temu przyrostowi nie towarzyszy odpowiedni poziom usprzętowienia, co poza katastrofalnymi stratami wynika z jeszcze dwóch powodów. Po pierwsze nominalnie potężny rosyjski przemysł zbrojeniowy nie radzi sobie "z obsługą" pełnoskalowej wojny, po drugie, kończy się już "renta po ZSRR", czyli pokaźne sowieckie zapasy, gromadzone na okoliczność wojny z NATO. Rosyjski przywódca - niczym jego radzieccy poprzednicy - usiłuje niedostatki jakości zniwelować ludzką masą. Czy po to, by móc kontynuować wojnę? A może po to, by ją zakończyć? Pośród analityków militarnych popularna jest teza, wedle której zmiany personalne w rosyjskim resorcie obrony - oddanie MON w ręce ekonomistów - mają na celu "optymalizację" sektora obronnego. Wyciśnięcie z armii i przemysłu ile się da, z zamiarem wykorzystania tego potencjału w "uderzeniu ostatniej szansy". Miałoby ono nastąpić jesienią tego roku, a jego skala zmusić władze w Kijowie do rozpoczęcia negocjacji - oczywiście na moskiewskich warunkach. Te zostały właśnie zarysowane. W połowie czerwca Rosja złożyła Ukrainie "propozycję pokojową". O warunkach mówił sam Putin, co nie byłoby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie fakt, że kremlowski wichrzyciel wyraźnie spuścił z tonu. Oczywiście propozycja i tak była skandaliczna. Zakładała wycofanie ukraińskich wojsk z całości obwodów ługańskiego, donieckiego, zaporoskiego i chersońskiego - a więc oddanie bez walki kolejnych kilkunastu procent terytorium Ukrainy - oraz rezygnację Kijowa z przyszłego członkostwa w NATO. W zamian Moskwa zaoferowałaby pokój zawarty "raz na zawsze". Wola podporządkowania Nie będę się rozwodził o prawdomówności rosyjskiego przywódcy - wiadomo, że jest problematyczna. Warto jednak zauważyć, że Putin dotąd stał na stanowisku, że "cele Rosji w Ukrainie się nie zmieniły". Powtarzał to po wielokroć - zwłaszcza w sytuacjach kolejnych niepowodzeń na froncie - zwykle nie dodając, co konkretnie ma na myśli. A co miał? Pierwotne zamiary interwencji znamy z propagandowych narracji, w tym z wystąpień przedstawicieli Kremla, ale by dopełnić ich obraz warto przyjrzeć się również ruchom wojsk. 24 lutego 2022 roku armia rosyjska uderzyła na sześciu zasadniczych kierunkach - na północy napadniętego kraju dwa natarcia wyprowadzono na Kijów (w tym jedno z Białorusi), kolejne zaś na Charków. Wschód to uderzenie w Donbasie z terytoriów tak zwanych ludowych republik (donieckiej i ługańskiej). Z kolei na południu siły inwazyjne ruszyły z zajętego w 2014 roku Krymu na wschód - ku Mariupolowi - oraz na zachód, z zamiarem zdobycia Odessy i odcięcia Ukrainy od morza. Utrata Kijowa miała być niczym dekapitacja - złamać wolę walki tych Ukraińców, którzy zamierzali stawiać opór. Generalnie Kreml nie zakładał poważniejszej akcji obronnej, zwłaszcza na rosyjskojęzycznym wschodzie. Nic nie wskazuje na to, by Moskwa planowała wkraczać do zachodniej Ukrainy. Rosjanie zamierzali dokonać aneksji Zadnieprza i południa. W centralnej i zachodniej części kraju chcieli zaś ustanowić marionetkowe rządy, a decydującą rolę odegrałaby tu wola podporządkowania się lokalnych administracji nowym władzom w Kijowie, a nie fizyczna obecność rosyjskich oddziałów. Argumenty na rzecz urealnienia Reasumując, Putin oczekiwał poddania się i wasalizacji całego kraju, planował inkorporację więcej niż czterech obwodów. Tymczasem spuścił z tonu, co jest o tyle zaskakujące, że kremlowski zbrodniarz jak ognia unika bycia twarzą jakiejkolwiek porażki. Gdzie może, tam deleguje zauszników, co najlepiej widać w reakcjach rosyjskiego państwa na naturalne katastrofy i poważne wypadki. Obecność Putina ma podkreślać i ucieleśniać imperialną wielkość Rosji, nie zaś być ilustracją jej organizacyjnej czy infrastrukturalnej słabości. A wobec wcześniejszych rozdymanych zapewnień dotyczących losu Ukrainy, ofertę "tylko cztery obwody i kończymy", trudno postrzegać inaczej niż jako słabość. Dziw bierze, że Putin to firmuje. Co się za tym kryje? W mojej ocenie poczucie realizmu Armia rosyjska drepcze w miejscu. Braki wyposażenia nie dotyczą jeszcze armat, ale większość jednostek frontowych ma do dyspozycji 40-50 proc. przewidzianych czołgów, dramatycznie brakuje wozów bojowych, coraz częściej zastępowanych przez... motocykle i niewielkie czterokołowce (umownie nazywane wózkami golfowymi). To oczywiście lepsze niż tyraliera - ostatecznie nawet niewielki silnik ma więcej mocy niż nogi - lecz i tak na niewiele się zdaje; "madmaksowe" natarcia też kończą się krwawymi jatkami. A będzie tylko gorzej, bo armia ukraińska znów krzepnie. Bo niebawem pojawią się efy szesnaste. Bo samymi dronami - których Rosjanie nadal mają więcej niż Ukraińcy - wojny wygrać się nie da. Bo Zachód otrząsnął się z letargu i wziął na poważniej za wspieranie Ukrainy. Bo zaciska się sankcyjna pętla. Bo jest już niebezpieczny dla Moskwy casus w postaci zgody G-7 na korzystanie przez Kijów z odsetek generowanych z zamrożonych rosyjskich aktywów. Czy to nie dość argumentów, by zacząć się urealniać? ---- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!