Wieś pod Radomiem odcięta od świata. Ale za to będzie lotnisko
Terminal gotowy, państwowy LOT w blokach startowych - nic tylko otwierać lotnisko w Radomiu, skąd dolecimy do miast odległych o setki kilometrów. Okolicznym mieszkańcom brakuje jednak nie samolotów do Italii, a jakiegokolwiek busa do powiatowego miasteczka. W Ostrówce mają dość proszenia sąsiadów o przysługę, gdy chcą dostać się do lekarza czy urzędu pracy. - Dojazd organizuję sobie kilka dni wcześniej. Taksówka nie dojeżdża, była kiedyś jedna - mówi Interii mieszkający tam Janusz Skóra.
Rzym, Paryż, Kopenhaga, grecka Preweza oraz Tirana, stolica Albanii - do tych miast w 2023 roku dotrzemy samolotami LOT-u startującymi z pachnącego nowością lotniska Warszawa-Radom. Siatka połączeń obejmująca port na południu województwa mazowieckiego wejdzie w życie 28 kwietnia. Jako pierwsze w powietrze wzbiją się samoloty do Włoch, Francji oraz Danii, a inaugurację pozostałych tras zaplanowano na czerwiec.
Radomskie lotnisko cywilne otwarto pierwszy raz w 2014 roku, lecz dawny terminal nie zapełniał się podróżnymi. Nie było też zbyt wiele spółek chętnych na operowanie z portu oddalonego od Warszawy o półtorej godziny jazdy autem. Przewoźnicy pojawiali się i znikali - przykładowo łotewski Air Baltic meldował się tam tylko przez kilka miesięcy.
Pięć lat temu upadające lotnisko w Radomiu przejęło Przedsiębiorstwo Państwowe "Porty Lotnicze". I zapadła decyzja, że port zostanie wybudowany od zera. Jak zapewniali politycy związani z PiS, inwestycja za 800 milionów złotych przyniesie regionalny sukces biznesowy i turystyczny, bo zamierzają z niej korzystać także biura podróży.
- Większość Polaków lata na południe Europy czy też do krajów afrykańskich. Czyli lotnisko położone na południe od Warszawy jest bardzo dogodne dla przewoźników i dla pasażerów - zachwalał Marek Suski, ówczesny szef gabinetu politycznego premiera.
Nie wszyscy w okolicy marzą jednak o podniebnych wojażach. Nieco ponad stu mieszkańców Ostrówki wolałoby, aby ktokolwiek zawiózł ich autobusem do najbliższego miasteczka, a nie samolotem do Italii. Są wykluczeni komunikacyjnie, chociaż ich domy stoją nieco ponad 30 kilometrów od lotniska Warszawa-Radom.
Mają blisko do lotniska, ale nie dojadą do najbliższego miasta
Wyszukiwarki połączeń milczą o jakiejkolwiek opcji dotarcia do Ostrówki. Śladu po autobusach dojeżdżających do tej miejscowości nie ma też w Google'u. Jak żyje się w miejscu, gdzie transport publiczny nie istnieje? Postanowiłem to sprawdzić.
Zerknijmy na mapę. Ostrówka leży w powiecie zwoleńskim, od siedziby starosty dzieli ją 20 kilometrów. Bliżej, bo około cztery kilometry, jest do Kazanowa - tam z kolei urzęduje wójt i to najbliższa miejscowość, gdzie działa przystanek. Do stacji PKP w Radomiu mamy 33 kilometry. Większe ośrodki w pobliżu to również Iłża (27 kilometrów) oraz Ostrowiec Świętokrzyski (47 kilometrów).
Natomiast niecałe 100 kilometrów jedzie się do Końskich, miasta symbolu walki z wykluczeniem komunikacyjnym, o której tak chętnie opowiadają rządzący. Na tamtejszym peronie prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę "Kolej plus".
Aby dostać się z Warszawy do Ostrówki, najlepiej pojechać pociągiem do Radomia, a tam przesiąść się na busa do Kazanowa. Trzeba dobrze sprawdzić rozkłady jazdy, bo kolej nie jest skomunikowana z transportem drogowym - jeden środek transportu nie czeka na drugi i na odwrót.
Pasażer zapłacił za bilet, ale do Kazanowa nie dojedzie. Za mały bus
Pociąg ze stołecznej stacji Służewiec miał odjechać o 7:50, ale spóźnił się kilkanaście minut. W Radomiu miałem więc tylko kwadrans, by zlokalizować przystanek busów. Jego nazwa wskazywała, że jest przy dworcu autobusowym - to niedaleko od głównego dworca PKP, jednak droga nie jest oznaczona, a internet nie pomagał w jej znalezieniu. Na szczęście życzliwi byli przechodnie. Dzięki nim zdążyłem na kurs o 9:15 i nie musiałem czekać kilka godzin na następny.
Trasę Radom-Kazanów obsługuje prywatny przewoźnik, wysyłając na nią małe pojazdy. Kiedyś przewozy zapewniał również radomski PKS, ale jesienią zeszłego roku upadł. Śmierć tej spółki zszokowała podróżnych, lecz nie była nagła. Zwiastowały ją wcześniejsze regularne cięcia w ofercie.
Rano pasażerowie jeżdżą przede wszystkim z Kazanowa, a więc w odwrotnym kierunku niż ja. W busie było dużo wolnych miejsc, ale gdybym jechał ostatnim połączeniem z Radomia, nie byłoby już kolorowo. Jego wybór to igraszka z losem.
Przewoźnik ostrzega: "Kurs z godziny 16:45 wykonuje autobus, który jednocześnie zabierze maksymalnie 25 osób. Jeżeli liczba miejsc zostanie przekroczona, pozostali pasażerowie niezależnie od tego, czy posiadają bilety miesięczne, czy wykupują bilet jednorazowy, nie zostaną odprawieni tym kursem. Zachęcamy do korzystania z wcześniejszych kursów, które są w stanie odprawić większą ilość pasażerów".
Dla klienta, który wraca z pracy albo szkoły i zapłacił za przejazd z góry, nie było już miejsca? Trudno, musi szukać alternatywnej podwózki, ewentualnie czekać w Radomiu do piątej rano na następny odjazd.
Sześć razy do Radomia, trzy odjazdy do Zwolenia. To cały rozkład jazdy z Kazanowa
Zza okna podczas 45-minutowej przejażdżki dostrzegłem przeżarty rdzą pekaesowski słupek. Na nim wisiała jeszcze stara tabliczka z godzinami odjazdów, wyglądającą na wypełnioną ręcznie wiele lat temu. To pierwszy zwiastun, że z transportem zbiorowym w tamtych rejonach nie jest najlepiej.
Wysiadamy w Kazanowie. Na busa wracającego do Radomia czekało kilka osób, na mnie natomiast oczekiwał tajemniczy komunikat, zapisany na przystanku przez kogoś natchnionego. Głosił: "To nie jaja! Polska 'A-Z', nie do kupienia i sprzedania".
Bus z Kazanowa do Radomia odjeżdża sześć razy dziennie i tylko w dni robocze. W wakacje liczba połączeń kurczy się do czterech na dobę. Trzy autobusy do Zwolenia także jeżdżą wyłącznie od poniedziałku do piątku.
Przede mną było jeszcze kilkadziesiąt minut spaceru do Ostrówki. Na właściwą ścieżkę naprowadziły dumnie powiewające polskie flagi. Za postawienie masztów zapłacili podatnicy, w ramach rządowego projektu firmowanego przez premiera.
Są flagi, nie ma chodnika. Najkrótszej drogi do Ostrówki nie wyłożono asfaltem
Skoro już popodziwialiśmy biało-czerwone sztandary, zostało uważać na przejeżdżające z pędem auta, bo chodnik i szersze pobocze kończą się zaraz za kazanowskim ryneczkiem. Kierowcy niekoniecznie zwalniają na widok pieszego, chociaż ten niezbyt ma gdzie uciec, chyba że do stawu.
Dalej, po przejściu przez most nad Iłżanką, miałem do wyboru dwie drogi. Wybrałem piaszczystą, przecinającą las, bo jest krótsza.
Przy okazji liczyłem na kontakt z naturą, jednak urok przyrody budzącej się na wiosnę przyćmiły dzikie wysypiska.
W Ostrówce przywitały mnie kapliczka i drogowskaz, a akompaniament zapewnił szczekający pies. Domy we wsi stoją przy kilku zbiegających się dróżkach, zazwyczaj nieutwardzonych. Na posesjach stały auta, najczęściej po jednym. Czy da się tu funkcjonować, nie mając żadnego samochodu?
Z odpowiedzią przyszedł mieszkaniec Janusz Skóra. Załamał ręce: - Z dojazdami nie radzę sobie w ogóle.
Jak zauważył, zamieszkali w Ostrówce są zdani jedynie na linie autobusowe spinające gminę z Radomiem i Zwoleniem. Zanim wsiądą do busa, muszą jednak pokonać czterokilometrowy odcinek. Ten sam, który przed chwilą przemierzyłem.
- Nie ma dobrej komunikacji z Kazanowa do Zwolenia, a co dopiero z Ostrówki, chociaż jesteśmy dosyć dużą wsią w gminie. Ludzie mają tu przeciętnie więcej niż 70 lat. Jeśli ktoś posiada blisko mieszkającą rodzinę, to ona ewentualnie do lekarza zawiezie. A my żyjemy we dwoje i możemy skorzystać tylko z pomocy sąsiadów - narzekał.
Dwa autobusy wystarczą. Z Ostrówki chcą jeździć do lekarza i urzędu pracy
Pan Janusz, gdy musi pojechać do Zwolenia, organizuje sobie dojazd co najmniej kilka dni wcześniej. Zdrowie nie pozwala mu na wyprawy rowerem, na co decydują się niekiedy młodsi mieszkańcy. - Jest jakiś jeden szkolny autobus o 6 z hakiem, który wraca po 15, ale to jest połączenie dla dzieci, niedostosowane dla potrzeb dorosłych. Nawet jeśli nim pojadę, to w Zwoleniu nie ma dworca. Gdzie będę czekał na powrót? - pytał.
Jego zdaniem do Ostrówki autobus powinien dojeżdżać chociaż dwa razy dziennie. - Częściej nie trzeba, nie ma tylu osób. Taksówka nie dojeżdża, była kiedyś jedna w Zwoleniu, ale nawet nie wiem, czy ona jeszcze kursuje - skwitował.
Jednoślad to środek transportu innego mieszkańca, około 20-letniego. Nie chciał wypowiedzieć się pod imieniem i nazwiskiem, lecz przyznał - tak jak pan Janusz - że brakuje mu przede wszystkim kursów do Zwolenia. - Nie mam połączeń do urzędu pracy. Teraz jeszcze da się pojechać rowerem, ale w zimie już z tym trudno - mówił.
Mało kto z Ostrówki dokładnie pamięta, kiedy ostatni raz zawitał tam rejsowy autobus. Niektórzy wyliczyli, że było to ponad dekadę temu, inni - że nieco później, ale i tak dawno. Metalowy, zapuszczony przystanek stoi przy skrzyżowaniu na granicy wsi. W środku ciemności, kapsle i puszki oraz ławka, na której strach siadać.
Gniew porzuconych pasażerów? Ktoś rozpisał odjazdy do "Kloszardowa"
Ktoś najpewniej wściekły, że świat o tym miejscu zapomniał, wypisał na przystanku, o jakich godzinach odjeżdżają rzekome autobusy z Ostrówki. Z fałszywego rozkładu wyczytałem, że połączenia do "Kloszardowa" jeżdżą od 7:15 do 15:15, a ponadto da się dotrzeć do "Biedroniowa".
Autor tej rozpiski robił sobie żarty, ale zauważmy, że wypisał kursy tylko do godziny 15. Uwzględnił tym samym - może świadomie - powszechny problem w setkach polskich miejscowości. Nawet jeśli dojeżdżają tam autobusy, ostatni kurs jest właśnie po 15. Popołudniami pasażerowie są więc uwięzieni w domach.
Przynajmniej z zakupami w Ostrówce nieco łatwiej. Dwa razy w tygodniu zjawia się tam obwoźny sklepik z pieczywem, dodatkowo co kilka dni przyjeżdża również ciężarówka z innymi artykułami. Przez wieś jadą powoli i zatrzymują się przy bramach.
Komunikacja w granicach powiatów i między nimi miała być lepsza za sprawą Funduszu Rozwoju Przewozów Autobusowych, zwanego "PKS plus". Istniejący od 2019 roku program zakłada, że wojewoda dopłaca trzy złote do każdego wozokilometra. Są jednak warunki - na przykład samorząd musi samemu złożyć wniosek o dofinansowanie.
"Nie jesteśmy w stanie skomunikować wszystkich miejscowości"
W ramach funduszu autobusowego dla Mazowsza przewidziano maksymalnie 67,5 miliona złotych. Czy dzięki temu uda się objąć komunikacyjną siatką więcej miejscowości na południu województwa, w tym Ostrówkę? Jak tłumaczył Ryszard Fijoł, naczelnik Wydziału Komunikacji i Transportu w zwoleńskim Starostwie Powiatowym, samorząd stara się przywrócić jak najwięcej połączeń, tylko że tabel z godzinami odjazdów nie da się zapełnić błyskawicznie.
- Na tę chwilę uzyskaliśmy środki z funduszu na trzy linie obsługiwane przez prywatnych przedsiębiorców. Mogą być jednak miejscowości, gdzie żadnych autobusów nie ma, bo nie jesteśmy w stanie wszystkich skomunikować. Ciężko też, by powiat zwoleński tylko za własne pieniądze organizował transport, bo nie jest potentatem ekonomicznym i posiada stosunkowo ograniczony budżet, który nie zaspokaja wszystkich podstawowych potrzeb mieszkańców. Bez przyznanego dofinansowania samodzielnie nie może utrzymać tak deficytowych linii - ocenił w rozmowie z Interią.
Naczelnik dodał, że władze powiatu w pierwszej kolejności starają się uruchamiać kursy tam, gdzie z propozycją wyszli mieszkańcy. - Część nowych połączeń dociera tam, dokąd jeździł PKS Radom. W tym roku nie ma już jednak szans na nowe kursy, ewentualnie jesienią - gdy wojewoda zbiera wnioski - to w takim naborze możemy wziąć udział - powiedział Ryszard Fijoł.
Co piąta miejscowość nie ma żadnych połączeń
Klub Jagielloński oszacował pięć lat temu, że wykluczenie komunikacyjne dotyka 13,8 miliona Polaków. Od tego czasu sytuację firm przewozowych pogorszyły pandemiczne obostrzenia, a później inflacja i wzrosty cen paliw.
- Transportowi publicznemu w Polsce wyrządzono wielką krzywdę. Uznano wolny rynek za panaceum na wszystko, a teraz są regiony, gdzie młodzież kończy edukację na podstawówce, bo do szkół średnich nie może dojechać - komentował na łamach Interii w październiku Ariel Ciechański z Polskiej Akademii Nauk, autor map ukazujących, gdzie i w jakiej skali znikały PKS-y.
Z kolei Stowarzyszenie Ekonomiki Transportu podało w zeszłym roku, że żaden środek transportu publicznego nie dociera do co piątej miejscowości w naszym kraju. Takie same wyliczenia przedstawiał jeszcze przed pandemią Instytut Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN. Problem pogłębia się podczas wakacji i ferii, gdy zawieszane są połączenia szkolne, a także z każdym kolejnym upadkiem PKS-u.
Na torach jest nieco lepiej niż na drogach. W ostatnim czasie pociągi wróciły po latach m.in. do podkarpackich Ustrzyk Dolnych, wspomnianych Końskich w Świętokrzyskiem czy dolnośląskiego Chocianowa.
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: wiktor.kazanecki@firma.interia.pl