Cotygodniowy, piątkowy cykl "Interia Bliżej Świata" to najciekawsze artykuły najważniejszych zagranicznych gazet"The Washington Post" odwiedził Maków, niedaleko Kamieńca PodolskiegoW miejscowości prawie nie ma mężczyzn. Niemal wszyscy w wieku poborowym trafili na frontMieszkańcy skarżą się na niesprawiedliwie postępowanie komisji poborowych Niewielu mężczyzn w wieku poborowym mieszka we wsi Maków w obwodzie chmielnickim w południowo-zachodniej Ukrainie. Ci, którzy pozostali, obawiają się, że w każdej chwili zostaną wcieleni do wojska. Ich sąsiedzi są już setki kilometrów na wschód w okopach na linii frontu. Niektórzy zostali zabici lub ranni. Kilku zaginęło. Inni z tego obszaru - około 72 km od granic Rumunii i Mołdawii - uciekli za granicę lub znaleźli inne sposoby na uniknięcie pójścia w kamasze, korzystając z legalnych zwolnień lub ukrywając się. - Takie są fakty - podkreśla Larysa Bodna, zastępczyni dyrektora miejscowej szkoły. Kobieta prowadzi bazę danych uczniów, których rodzice zostali wysłani na wojnę. - Większość z nich wyjechała - mówi. Ukraina desperacko potrzebuje więcej żołnierzy. Siły kraju są na wyczerpaniu z powodu dużych strat, wielu rannych i zmęczenia wojną. Pomimo ogromnych strat własnych Rosji, okupanci nadal znacznie przewyższają liczebnie siły ukraińskie. Pomaga to Moskwie na posuwaniu się naprzód na polu bitwy. Parlament debatuje nad projektem ustawy o rozszerzeniu puli poborowych, częściowo poprzez obniżenie wieku osób podlegających mobilizacji z 27 do 25 lat, ale w Kijowie podejmowanych jest niewiele decyzji, które szybko odpowiedzą na pilne potrzeby armii. Wojna w Ukrainie w skali mikro: Ludzie są łapani jak psy na ulicy Cywile oskarżają wojskowych rekruterów o wcielanie do armii kogo popadnie. Na zachodzie kraju mobilizacja stale wywołuje panikę i niechęć w małych miasteczkach i wioskach, takich jak Maków. Tutejsi mieszkańcy twierdzą, że żołnierze pracujący w biurach poborowych przemierzają prawie puste ulice miejscowości w poszukiwaniu mężczyzn. Taka taktyka doprowadziła niektórych do przekonania, że mężczyźni z Makowa stali się celem poboru nieproporcjonalnie częściej niż w innych regionach kraju lub większych miastach, jak Kijów, gdzie łatwiej się ukryć. Lokalni mieszkańcy używają kanałów na platformie Telegram, by ostrzegać o nadejściu żołnierzy. Udostępniają filmy przedstawiające wojskowych zmuszających mężczyzn do wsiadania do pojazdów. Podsyca to plotki o "porwaniach". Niektórzy mężczyźni odsiadują teraz wyrok w więzieniu za odmowę rejestracji. - Ludzie są łapani jak psy na ulicy - mówi 35-letnia Olga Kametjuk. Jej mąż, 36-letni Walentin został wcielony do wojska w czerwcu. Żołnierze podeszli do niego w kawiarni pod Makowem i poprosili o dokumenty. Pomimo diagnozy osteochondrozy, choroby stawów, przeszedł błyskawiczne badania lekarskie i niemal natychmiast wysłano go na front, gdzie został ranny. - W ten sposób postąpiono z całą wioską - mówi matka Walentina, 61-letnia Natalia Koszparenko. Żołnierz z frontu spotkał rekruterów - Prawie wszyscy nasi mężczyźni zostali wyciągnięci w ten sposób - wskazuje 47-letni Serhij, żołnierz piechoty morskiej z Makowa, który został powołany do wojska w marcu 2022 r. i służy w 115. ukraińskiej brygadzie zmechanizowanej. Po powrocie do domu na krótki urlop, pierwszy od ponad roku, Serhij miał już zostać zatrzymany przez wojskowych rekruterów na ulicy. Sprawdzono jego dokumenty, podobnie zresztą jak jego 22-letniego syna, który z powodu wieku jest za młody na mobilizację. Wojskowi mieli zapytać Serhija o zdanie na temat osób, które unikają poboru i jak dotąd nie widziały "jeszcze ani jednego dnia wojny". Mężczyzna uznał to pytanie za wymuszone. Odparł, że bardziej nienawidzi pytających go żołnierzy niż ukrywających się przed armią mieszkańców wioski. - Jesteście zawodowymi żołnierzami, a ja cywilem, ale ja walczę, a wy nie - powiedział. Po tych słowach rozmowa natychmiast się zakończyła. Mobilizacja na front w walentynki 30-letni Ołeksij w ubiegłym roku był w trakcie naprawienia auta, gdy podeszli do niego żołnierze i wręczyli nakaz mobilizacji. Akurat były walentynki. Wiadomość załamała jego dziewczynę, Elwirę, która pracuje w małym sklepie w Makowie. Kobieta z powodu stresu przez kilka tygodni nie mogła jeść. Ołeksij wyjechał na front, ale jego historia posłużyła jako ostrzeżenie dla innych przed realiami panującymi na froncie. Po trzech wstrząsach mózgu i ciężkich ranach mężczyzna niedawno wrócił do domu. Na telefonie ma zapisane zdjęcia z żołnierzami z oddziału. Jak mówi, tylko dwóch wciąż żyje. W tym miesiącu mieszkańcy Makowa pochowali kolejnego ze swoich - Igora Dozoretsa, żołnierza kontraktowego, który został ranny tak ciężko, że jego syn, również żołnierz, rozpoznał go tylko po bliźnie na dłoni. - Chciał wrócić do domu - podkreśla przez łzy 43-letnia siostra Igora, Inna Melnyk. - Był tym wszystkim zmęczony. Ale co możemy zrobić? - dodała. Trudne pożegnanie z rodziną Ale i starsi mieszkańcy wioski mają styczność z wojskowymi rekruterami. 70-letni Wasyl Hrebeniuk podkreśla, że nawet w jego wieku - 10 lat ponad limit poboru do armii - żołnierze regularnie zatrzymywali go i przesłuchiwali na ulicach Makowa. Sześć tygodni temu emeryt widział, jak żołnierze dobijali się do drzwi sąsiada. Mężczyzna, który tam mieszkał, poprosił o pożegnanie się z żoną i matką, po czym zniknął. Jeden z wojskowych krzyczał, że "powinni byli go natychmiast zabrać, wsadzić do autobusu i odjechać" - wspomina Hrebeniuk. Podobnie historie sprawiły, że 16-letnia Polina niepokoi się o to, jak długo jeszcze pozostanie ze swoim ojcem - jednym z niewielu mężczyzn w wiosce, którzy kwalifikują się do poboru. Zeszłego lata Polina i jej przyjaciółka Olga odpoczywały przy stoliku przed sklepem, gdy ojciec Olgi zadzwonił i poprosił ją, by coś dla niego kupiła. Dziewczyna odmówiła, zasłaniając się spotkaniem z przyjaciółmi. Po krótkim czasie mężczyzna sam przyszedł do sklepu, a nastolatki z przerażeniem obserwowały, jak znikąd pojawili się wojskowi i wręczyli ojcu wezwanie na front. Od tamtej pory jest w armii, a jego córka obwinia siebie. - Olga myśli, że to jej wina - wskazuje Polina. "Mama jest w domu, a tata na wojnie" 32-letnia Tatiana Lyczak, nauczycielka w lokalnej szkole, straciła męża na froncie pod koniec 2022 r. Jej syn Maks ma zaledwie pięć lat, ale już mówi o wstąpieniu do wojska. Lyczak zastanawia się, czy i ona powinna zgłosić się do armii. Jeden z jej kolegów, nauczyciel, który kiedyś uczył w szkole średniej podstawowych zagadnień wojskowych w ramach kursu "Ochrona Ukrainy", jest teraz w armii. Trzech uczniów z jego klasy ma ojców służących w wojsku. Część starszych mieszkańców musi podejmować trudne decyzje dotyczące swoich bliskich. 63-letnia Maja Proskuriwska ukrywa prawdę o swoim zięciu, 41-letnim Ołeksandrze, przed jego dziećmi w wieku 8 i 14 lat. Kobieta mówi, że mężczyzna wysłany do walki w obwodzie donieckim zaginął w grudniu 2023 r., ale dzieci uważają, że jego nazwisko znalazło się na liście jeńców wojennych. 63-latka podkreśla, że dziś na ulicach Makowa "trudno zobaczyć młodego mężczyznę". Na ulicach o wiele łatwiej o spotkanie dzieci. Pewnego chłodnego popołudnia w marcu natknęliśmy się na czteroletnią Eleonorę Woropanową. Dziewczynka jeździła w tę i z powrotem przed swoim domem. Na pytanie czy rodzice są w domu, Eleonora zatrzymała się i odparła: "Mama jest w domu, a tata na wojnie". Ukraina. Mężczyźni uciekają przed wojną. "Gardzę nimi" Matka dziewczynki, 42-letnia Tanja otworzyła bramę i wkrótce dołączyła do rozmowy. Na podwórku pracowali dwaj 25-latkowie: siostrzeniec Bohdan i jego przyjaciel Artem. Byli zajęci rąbaniem drewna na opał. W marcu minęło 16 miesięcy, odkąd Tanja po raz ostatni miała sygnał od swojego męża. Serhij wstąpił do wojska w marcu 2022 r. i zaginął podczas walk w listopadzie tego samego roku. Kolega z frontu zadzwonił do Tanji i przekazał, że ma dwie wiadomości. "Nie ma go wśród zabitych, ale i wśród żywych" - wspomina kobieta. Od tamtej pory 42-latka żyje w zawieszeniu, samotnie wychowując dwie córki, w wieku czterech i ośmiu lat. Szwagier Tanji, a ojciec Bohdana, bał się walczyć i uciekł za granicę. Kobieta gardzi takim zachowaniem. - Są ludzie, którzy się ukrywają (przed wojskiem - red.), siedzą cały czas w domu, nie chodzą nawet do sklepu - wskazuje. - Dziś widziałam samochód, który prowadziła kobieta, a mąż chował się za przyciemnionymi szybami z tyłu - opowiada. Ukraina. Marzy, by pojechać do Awdijiwki, gdzie zginał jej brat Bohdan i Artem przyznają, że obawiają się poboru. Ale drugi z 25-latków podkreśla, że ma żal do mężczyzn ze wschodniej Ukrainy, którzy uciekli na Zachód przed wojną zamiast zostać i walczyć. - Przyjechali tu, by się ukryć, a nasi muszą tam umierać - dodał. Ojciec Artema, który został powołany do wojska, walczy teraz w pobliżu miasta Łyman w obwodzie donieckim. Maków leży około 15 kilometrów od Kamieńca Podolskiego. W mieście na głównym placu ustawiono instalację ze zdjęciami poległych na wojnie. Na każdym z nich widać miejscowych mężczyzn i kobiet poległych w walce o Ukrainę. Pewnego ranka na placu w Kamieńcu spotkaliśmy Ludę Szydej. Kobieta płakała przed portretem swojego młodszego brata, który zginął w 2022 r. w Awdijiwce. Miasto w lutym padło łupem rosyjskiej armii. Kobieta przyznaje, że nigdy nie była we wschodniej Ukrainie, ale wciąż marzy, by pewnego dnia przejść boso w miejscu, w którym zginął jej brat. - A marzenia muszą się spełniać. W przeciwnym razie, jaki mają sens? - mówi. --- Więcej ciekawych historii z całego świata w każdy piątek w Interii --- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły! --- Artykuł przetłumaczony z "The Washington Post". Autor: Siobhán O'Grady, Anastacia Galouchka, Serhiy Morgunov Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji. Więcej tekstów "Washington Post" możesz znaleźć w płatnej subskrypcji. ---