18 sierpnia 2000 roku. W Widiajewie w obwodzie murmańskim dochodzi do niecodziennej sytuacji. To zamknięte miasto, garnizon rosyjskiej marynarki. Ale tego dnia jest inaczej. Przed domem oficerskim gromadzą się cywile. Są też kamery. Mimo lata, jest chłodno. Ludzie stoją w kurtkach. Uroki Półwyspu Kolskiego na północnym zachodzie Rosji. Cywile powoli wchodzą do budynku. Tam czeka na nich wicepremier Ilia Klebanow, który odpowiada za akcję ratunkową okrętu podwodnego Kursk. Kiedy polityk przemawia, jedna z kobiet w końcu nie wytrzymuje. Wstaje i zaczyna krzyczeć. - Co postanowiliście? Jak długo można czekać? Oni za 57 dolarów są tam zamknięci w puszcze po konserwach - woła do wicepremiera. To Nadieżda Tylik. Sześć dni wcześniej doszło do katastrofy jednostki, na pokładzie której był jej syn, porucznik Siergiej Tylik. - Po co go wychowywałam? Powiedz mi, czy ty masz dzieci? - woła Tylik do wicepremiera i płacze jednocześnie. Klebanow nie odpowiada. - Pewnie nie. Czego wy nie rozumiecie? Oni niczego nie rozumieją - mówi matka. Krzyczy do obecnych oficerów, żeby zerwali swoje pagony, bo tacy ludzie nie są godni służyć w marynarce. Chwilę później podchodzi do niej kobieta w szarym prochowcu i przez ubranie robi Tylik zastrzyk. Matka milknie. Politycy później tłumaczą się, że był to środek uspokajający. Spotkanie z rodzinami marynarzy odbywa się podczas trwającej akcji ratunkowej. Matki i żony mają nadzieję, że ich chłopcy wciąż żyją. Rosją od kilku miesięcy rządzi Władimir Putin, który w 1999 roku po raz pierwszy objął urząd prezydenta. Matki marynarzy z Kurska nigdy nie wybaczyły mu błędów popełnionych podczas akcji ratunkowej. Rosja wstaje i upada Pod koniec lat 90. Moskwa upokorzona rozpadem Związku Radzieckiego, nieudanymi reformami i biedą w kraju, za wszelką cenę stara się pokazać, że wciąż jest ważnym graczem światowej polityki. Zapada decyzja by zorganizować wielkie manewry morskie na Morzu Barentsa, które będą pokazem siły rosyjskiej floty i testem nowych broni. Ćwiczenia rozpoczynają się w sierpniu 2000 roku. W morze wychodzi 30 okrętów nawodnych i trzech podwodnych. Wśród nich jest Kursk, duma Floty Północnej. Jednostkę zbudowano w 1994 roku. Okręt ma atomowy napęd i jest wyposażony w dwa reaktory. Mierzy 155 metrów. Gdyby postawić go pionowo, sięgałby wyżej niż taras widokowy Pałacu Kultury i Nauki. Kursk zaprojektowano do zwalczania dużych okrętów wroga, przede wszystkim amerykańskich lotniskowców. Jest wyposażony w torpedy i pociski manewrujące. Załoga liczy 118 marynarzy. 12 sierpnia w ramach ćwiczeń Kursk miał wytropić i przeprowadzić symulowany atak na krążownik rakietowy Piotr Wielki. O godzinie 11:29 czasu lokalnego, 200 kilometrów na północ od Murmańska, marynarze załadowali pierwszą torpedę. Kilka sekund później doszło do eksplozji. Z przeanalizowanych później danych nasłuchowych z Piotra Wielkiego wynika, że centrum wybuchu znajdowało się przed frontem sztywnej części kadłuba Kurska. Oznacza to, że eksplozja nie powinna w znaczącym stopniu zaszkodzić jednostce. Ale w ciągu kolejnych dwóch minut ponownie dochodzi do wybuchu. Tym razem tak silnego, że odnotowały go sejsmografy na Alasce. Rosjanie mówili o Kursku, że jest niezatapialny. Teraz okręt zniknął, ponownie narażając na szwank dumę Kremla. Rosjanie udają, że panuje nad sytuacją Marynarze z Piotra Wielkiego niezwłocznie poinformowali dowódcę floty Wiaczesława Popowa, że wykryli podwodną eksplozję. Zignorował raport. Brakiem komunikacji też się nie przejmował, obwiniając o to częste awarie sprzętu radiowego we flocie. Dopiero późnym popołudniem zarządzono poszukiwania lotnicze. Kiedy okazały się bezskuteczne, późnym wieczorem dowództwo Floty Północnej ogłosiło stan nadzwyczajny. Władimir Putin miał się dowiedzieć o zniknięciu Kurska następnego poranka. To była niedziela. W końcu sonary rosyjskich okrętów wykryły Kursk na głębokości 108 metrów, spoczywający na dnie morza. Na miejsce sprowadzono statek ratowniczy z pojazdem podwodnym. Urządzenie zeszło pod wodę, dotarło w okolice okrętu. Doszło jednak do kolizji i pojazd wyciągnięto na powierzchnię w celu naprawy. W poniedziałek ponowiono próbę. Znów się nie udało, za szybko wyczerpały się baterie pojazdu ratowniczego. Jednocześnie akcję zaczął utrudniać sztorm. Statek z pojazdem podwodnym nie miał stabilizatorów, co zmusiło Rosjan do zawieszenia operacji ratunkowej. USA, Wielka Brytania, Norwegia i kilka innych państw zaoferowało pomoc w akcji ratunkowej. Rosjanie odmówili. Minister obrony Igor Siergiejew przekazał służbom amerykańskim, że operacja ratunkowa jest na zaawansowanym etapie. Tego samego dnia wieczorem władze przekazały mediom, że Kursk miał "drobne problemy techniczne" i musiał zejść na dno, ale "wszyscy na pokładzie żyją". W kolejnych dniach Rosjanie próbowali zbliżyć się swoimi pojazdami podwodnymi do okrętu, ale albo przeszkadzała pogoda, albo dochodziło do następnych usterek i błędów. W czwartek Popow przekazał sztabowi marynarki, że nie było żadnej eksplozji, a okręt leży na dnie nienaruszony. Następnie dowództwo poinformowało media, że trzy dni po zatonięciu wykryto stukanie wewnątrz kadłuba, co oznacza nadanie sygnału SOS przez załogę. Przede wszystkim oznacza to, że marynarze wciąż mogą żyć. Również w czwartek, dopiero pięć dni po wypadku, Władimir Putin zgadza się na przyjęcie zagranicznej pomocy od Norwegii i Wielkiej Brytanii. Walka o życie W piątek odbywa się wspomniane już spotkanie z rodzinami, na którym bliscy marynarzy domagają się działań. Oficerowie marynarki mówią im, że załoga Kurska może przetrwać jeszcze pięć - sześć dni. Jednocześnie na miejsce akcji ratunkowej dociera sześć zespołów nurków brytyjskich i norweskich. Dwa dni później opuszczają swój pojazd ratowniczy. Staje się jasne, że dziób Kurska jest rozerwany. Jeśli ktoś przetrwał, to w przedziałach na rufie. Ale Rosjanie utrudniają norweskim nurkom działania, nakładając surowe ograniczenia na poruszanie się wokół jednostki. Cały czas strzegą tajemnic atomowego okrętu. Norwegom udaje się dostać do luku ratunkowego w poniedziałek 21 sierpnia. Nie mają zgody na wejście do Kurska. Opuszczają niewielką kamerę wideo. W ten sposób odkrywają kilka ciał. Potem do okrętu dostają się nurkowie rosyjscy. Wydobywają tajne dokumenty i 12 ciał. W opinii publicznej od razu pojawia się przypuszczenie, że gdyby nie powolna akcja ratunkowa i późna zgoda na pomoc międzynarodową, marynarzy udałoby się uratować. To kolejna porażka Moskwy. Dlatego Rosjanie zmieniają wersję. Jeszcze w październiku Klebanow będzie twierdził, że marynarze w większości zginęli prawdopodobnie zaraz po eksplozji. Co z rzekomym sygnałem SOS? Dowództwo marynarki twierdzi, że to była pomyłka, a wykryte odgłosy to maszyny zapadające się wewnątrz wraku. Ale to nie ma już większego znaczenia. Rodziny chcą tylko wiedzieć czy ich bliscy cierpieli przed śmiercią. Notatka, która zmieniła wszystko Władimir Putin marynarzom przyznał pośmiertnie ordery. Obiecał też wyciągnąć wrak z dna morza bez względu na koszty. Operację przeprowadzono rok później, przy udziale zagranicznych firm. Wrak Kurska to najcięższy obiekt, jaki kiedykolwiek podniesiono z dna morza. Później został zezłomowany. Wewnątrz okrętu zginęło 118 marynarzy. Udało się odnaleźć ciała tylko 82. Siła eksplozji rzeczywiście była potężna, w środkowej części okrętu odnaleziono przedmiotu z części dziobowej. Oficjalne śledztwo wykazało, że przyczyną pierwszej eksplozji był wyciek nadtlenku wodoru, używanego jako utleniacz do paliwa torped. Wybuch prawdopodobnie uszkodził klapę wyrzutni, w której znajdowała się feralna torpeda. Wówczas płonące paliwo dostało się do przedziału torpedowego i druga odnotowana przez nasłuch eksplozja była serią wybuchów znajdujących się tam uzbrojonych głowic bojowych torped. Przypomnijmy, do wybuchów doszło około 11:30. Według ostatniej wersji rosyjskiego dowództwa, marynarze zginęli zaraz po eksplozji. Jedną z ofiar był Dmitrij Kolesnikow. W jego mundurze odkryto kartkę z odręcznie napisaną notatką. Zamokła, ale tekst był częściowo czytelny. Później jego żona dostała kserokopię kartki. Kolesnikow zaznaczył czas, w którym pisał list. Prawie dwie godziny po eksplozji. Część marynarzy przeżyła wybuch i schroniła się w jednym z zabezpieczonych przedziałów okrętu. Kolesnikow zrobił listę towarzyszących mu, żywych osób. Są tam 23 nazwiska. W notatce kolejne wersy pisany są nieregularnie, prawdopodobnie powstały jeszcze później. Charakter pisma zmienia się, ale może to być spowodowane również tym, że część wiadomości marynarz zapisywał w ciemności, kiedy wyczerpały się akumulatory zasilania awaryjnego. "Jest zbyt ciemno, ale spróbuję pisać po omacku. Chyba nie ma szans, 10-20 procent. Mamy nadzieję, że ktoś to przeczyta" - pisał. Dodał też, że niektórzy będą próbowali się wydostać. We wraku Rosjanie znaleźli też dokumenty, które powstały co najmniej sześć godzin po katastrofie. Na jednej z konferencji prasowych Klebanow mówił o innej notatce, według której marynarze zmagali się z zatruciem tlenkiem węgla, co potwierdza, że na pokładzie doszło do pożaru. "Dlaczego kłamiecie?" Do dziś nie wiadomo jak długo przetrwali marynarze Kurska i czy sposób prowadzenia akcji ratunkowej zaważył na ich losie. W 2020 roku założony przez Radio Wolna Europa kanał telewizyjny Nastojaszczeje Wriemia opublikował reportaż z okazji 20. rocznicy katastrofy. Wypowiada się w nim Galina Isaenko, wdowa po jednym z marynarzy. Została zapytana o spotkanie z Putinem, który w 2000 roku przyleciał do Widiajewa spotkać się z rodzinami ofiar i zachowanie władz podczas akcji ratunkowej. W odpowiedzi zadała pytanie. - Dlaczego kłamiecie? Dlaczego mówicie, że zrobiliście wszystko, skoro przegapiliście kilka okazji, nie skorzystaliście z pomocy, do nikogo nie zadzwoniliście? Krzyczycie do wszystkich, że mamy pojazdy głębinowe. Dlaczego ich nie wykorzystaliście?" - pytała. 18 lat wcześniej, w 2002 roku Discovery Channel wyprodukowało dokument o katastrofie Kurska. Wypowiadała się w nim żona wspomnianego już Kolesnikowa - Olga. Mówiła, że myśl o tym przez co przeszedł Dmitrij w ostatnich godzinach życia jest nie do zniesienia. Jej mąż w swoim ostatnim liście zwrócił się bezpośrednio do niej. "Oleczka, kocham cię. Nie przeżywaj bardzo. (...) Wszystkich pozdrawiam. Nie ma potrzeby rozpaczać". Źródła: BBC, The Guardian, ABC News, CBS News, Discovery Channel, Nastojaszczeje Wriemia --- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!