Rosjanie oddali okręty wojenne, czyli jak ZSRR płaciło za Pepsi
Był taki czas, kiedy korporacja PepsiCo przejmowała radzieckie okręty wojenne, w tym łodzie podwodne. W "Historii w Interii" opowiadamy, dlaczego Amerykanie dostali sprzęt od Rosjan oraz jak to się stało, że szef Pepsi otrzymał order... od Władimira Putina.
10 maja 1989 roku. Amerykanie otwierają "The New York Timesa", a tam, na 35. stronie, krótki artykuł z przedziwną informacją - "Niedawno PepsiCo kupiło od Sowietów 17 okrętów podwodnych, krążownik, fregatę i niszczyciel".
Każda z łodzi podwodnych, a były to w większości stare jednostki projektu 613, kosztowała - jak ujął "NYT" - "nędzne" 150 tysięcy dolarów.
Po co firmie produkującej napoje słodzone radzieckie okręty? Stare powiedzenie mówi, że jeśli nie wiadomo o chodzi, to chodzi o pieniądze. Tak było też w tym przypadku.
Pepsi kontra Coca-Cola
Kiedy powstał wspomniany artykuł, potentat PepsiCo posiadał w Związku Radzieckim 21 rozlewni i chciał otworzyć 26 kolejnych. Problem w tym, że dla zachodnich inwestorów biznes z komunistycznym państwem i centralnie sterowaną gospodarką był trudny ze względu na płatności.
Tutaj należy wyjaśnić kilka kwestii. Po pierwsze, po co PepsiCo były inwestycje w Rosji? Firma na tamtym rynku była aktywna formalnie od 1972 roku, kiedy ówczesny prezes - Donald Kendall doprowadził do podpisania całkowicie legalnego kontraktu z rządem ZSRR. Pepsi była pierwszym, powszechnie dostępnym, kapitalistycznym produktem w Związku Radzieckim.
Tyle tylko, że Rosjanie nie mieli jak za ten kontrakt zapłacić. Nie było otwartego rynku, rubla nie można było wymienić, a ZSRR nie posiadał zagranicznych walut, którymi mógłby swobodnie płacić za takie umowy.
Kendallowi na umowie zależało bardzo, bo w Stanach Zjednoczonych nieustannie musiał walczyć z Coca-Colą. Kiedy firmy okrzepły na rynku w USA, zaczęły ze sobą konkurować na kolejnych rynkach w różnych punkach globu.
Z pomocą przyszedł... alkohol
Wroga i komunistyczna Rosja była długo niedostępna, a jednocześnie bardzo atrakcyjna. To ogromny rynek, pełen wychowanych w socjalizmie konsumentów, którzy z zazdrością patrzyli na zachodnie produkty. Najlepiej zrozumieją to ci, którzy pamiętają, jaką furorę za Gierka robiła w Polsce Coca-Cola.
Dlatego, kiedy Kendall zorientował się, że w latach 70. stosunki międzynarodowe stały się nieco mniej napięte i można było doprowadzić do podpisania kontraktu, chciał to zrobić za wszelką cenę. Szansą okazały się trunki wysokoprocentowe. Choć zazwyczaj alkohol nie rozwiązuje problemów, to w tym przypadku było inaczej.
Otóż na mocy zawartego porozumienia, PepsiCo stało się dystrybutorem wódki Stolichanya na amerykańskim rynku. Tak więc do USA wysyłano wysokoprocentowy alkohol, do ZSRR Pepsi. W końcu powstały też pierwsze rozlewnie i rozpoczęto produkcję słodkiego napoju na miejscu.
Coca-Cola musiała objeść się smakiem. Kendall zaczął wygrywać, ale tylko do czasu.
Okręty w służbie Pepsi
Pod koniec lat 80. Amerykanom znudziła się Stolichnaya. Sprzedaż stopniowo spadała również przez kolejne napięcia międzynarodowe, między innymi inwazję ZSRR na Afganistan. PepsiCo zdawało sobie sprawę, że kiedy chylący się ku upadkowi Związek Radziecki w końcu się rozleci, w Rosji dojdzie do liberalizacji rynku i zarząd Coca-Coli nikogo nie będzie musiał prosić się o zgodę na handel.
Dlatego firma chciała rozbudować sieć produkcyjną i dystrybucyjną. Do tego potrzebne były kolejne rozlewnie. Tylko że Rosjanie nadal nie mieli czym płacić za zobowiązania wobec PepsiCo.
Mieli za to, po okresie najtrudniejszych lat zimnej wojny, przerośniętą armię. Zaczęli więc płacić amerykańskiej firmie okrętami. Starymi, rozbrojonymi, ale jednak okrętami wojennymi. PepsiCo następnie sprzedawała je na złom.
Jednostki nie przedstawiały żadnej wartości bojowej. Część kupionych okrętów podwodnych do angielskiego Blyth dotarła na statku transportowym, a kiedy je wyładowano, przerdzewiałe części ledwo utrzymywały się na powierzchni. Do złomowania nadawały się idealnie.
"NYT" zacytował wtedy Kendalla, który nie był już co prawda szefem PepsiCo, ale kierował radą ds. relacji gospodarczych USA-ZSRR. Zażartował sobie z doradcy prezydenta Busha seniora. - Rozbrajamy Związek Radziecki szybciej niż wy - powiedział do Brenta Scowcrofta.
To nie koniec historii, bo w niecały rok po artykule "NYT" o okrętach, pojawił się kolejny tekst, opisujący jeszcze większy kontrakt. Nowa umowa miała wartość trzech miliardów dolarów i tak jak wcześniej, Rosjanie nie położyli na stole nawet kopiejki.
Natomiast w ręce zarządu PepsiCo trafiło 10 radzieckich tankowców i frachtowców. To były ogromne jednostki - największe miały wyporność 65 tysięcy ton. Firmie udało się nie tylko podwoić sieć produkcyjną, ale też wprowadzić na rosyjski rynek należącą wtedy do PepsiCo Pizza Hut.
Mimo to, z biegiem lat coraz bardziej realny stawał się czarny sen zarządu PepsiCo. Coca-Cola w końcu wyprzedziła niebieskich konkurentów na rynku w Rosji. Kendall natomiast został zapamiętany w Moskwie jako ten, który pierwszy pokazał Rosjanom kapitalizm. Choć dziś to raczej nie jest powód do dumy, w 2004 roku Władimir Putin odznaczył go Orderem Przyjaźni.
Donald Kendall zmarł w 2020 roku, w wieku 99 lat.
***
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!