- Relacja Wielkiej Brytanii z Unią Europejską przypomina małżeństwo, które wzięło rozwód na wyraźny wniosek jednej ze stron, ale mimo tego nadal mieszka pod jednym dachem, a nawet prowadzi wspólną firmę - konsekwencje brexitu obrazowo opisuje w rozmowie z Interią dr Janusz Wdzięczak, ekonomista z Instytutu Sobieskiego. Trzymając się tej metafory, chociaż od rozwodu minęło już 3,5 roku, to wnosząca o zakończenie małżeństwa Wielka Brytania nie jest w stanie wymienić namacalnych korzyści z zakończenia związku z Unią Europejską. - Nawet ci, którzy nadal są do niego przekonani nie potrafią obronić tego mocnymi argumentami - mówi w rozmowie z Interią Kaja Kunz, 36-letnia Polka mieszkająca w Edynburgu, a wcześniej w Londynie. - Z kim o tym nie rozmawiam, wymieniamy tylko porozumiewawcze spojrzenia, które mówią: po cholerę nam to było?! Dzisiaj mało kto przyznaje się do tego, że głosował za brexitem. Można wręcz odnieść wrażenie, że nie wiadomo, jakim cudem Wielka Brytania wyszła z UE - opowiada. Potwierdza to inna z naszych rozmówczyń. Ewelina Gargała ma 29 lat, od pięciu lat mieszka w Londynie, pracuje w konsultingu strategicznym. Kiedy pytamy ją, jak po 3,5 roku Brytyjczycy patrzą na brexit, odpowiada: - Zdecydowana większość osób, które brały udział w referendum i głosowały za wyjściem z Unii, nie miała żadnej wiedzy ani świadomości, jakie będzie to niosło konsekwencje w przyszłości. Potwierdziło to kilku moich znajomych, których członkowie rodziny głosowali za brexitem. Brytyjska bessa Wszyscy nasi rozmówcy pytani o konsekwencje brexitu w pierwszej kolejności wymieniają gospodarkę i to, jak mocnym ciosem było dla niej opuszczenie wspólnego, unijnego rynku. Trudno się zresztą dziwić, bo ekonomiczne straty wynikające z brexitu potwierdza w zasadzie każda analiza czy raport na ten temat. Na trzecią rocznicę opuszczenia UE przez Wielką Brytanię Bloomberg Economics przygotował obszerną analizę sytuacji. Z wyliczeń autorów wynika, że każdego roku Zjednoczone Królestwo traci na swojej decyzji 100 mld funtów, czyli dokładnie 116 mld euro (po kursie z 6 sierpnia 2023 roku). Nic więc dziwnego, że w zestawieniu z innymi państwami G7 (siedem najbardziej rozwiniętych gospodarek globu - przyp. red.) Brytyjczycy wypadają bardzo blado. Z wyliczeń OECD wynika bowiem, że między czwartym kwartałem 2019 roku a trzecim kwartałem 2022 roku brytyjskie PKB sumarycznie skurczyło się o 0,4 proc. Wielka Brytania była jedynym krajem w zestawieniu, który znalazł się na minusie. Drugie najgorsze w stawce Niemcy zanotowały wynik 0,3 proc. na plusie. Jeśli spojrzeć przekrojowo na różne aspekty brytyjskiej gospodarki, powyższy wynik nie może zaskakiwać, ponieważ ucierpiała ona dosłownie na każdej płaszczyźnie. Po pierwsze: inwestycje. Z raportu Bank of England dowiadujemy się, że od momentu referendum brexitowego późną wiosną 2016 roku brytyjska gospodarka w samych wewnętrznych inwestycjach straciła aż 29 mld funtów. Tylko w roku podatkowym 2020-21 - jak wynika z wyliczeń ekonomistów Bank of England oraz Uniwersytetu Stanfordzkiego - krajowe inwestycje zmalały aż o 23 proc. Nie lepiej jest z inwestycjami zagranicznymi. Zespół ekonomiczny z UK Trade Policy Observatory ocenił, że w pierwszych latach po referendum brexitowym spadek zagranicznych inwestycji do Wielkiej Brytanii wyniósł 16-20 proc. Długoterminowo kryzys inwestycji oznacza poważny problem, ponieważ przekłada się na spadek produktywności, a to z kolei na spadek płac realnych i produkcji. Zdaniem dr. Janusza Wdzięczaka, ekonomisty z Instytutu Sobieskiego, winne tego stanu rzeczy są ryzyko oraz niepewność towarzyszące opuszczeniu Unii Europejskiej przez Brytyjczyków. Nasz rozmówca wyraźnie jednak rozróżnia oba te pojęcia. - Ryzyko możemy sobie bowiem policzyć i dość dokładnie je oszacować. Natomiast niepewność to coś, czego nie jesteśmy w stanie zbadać - wyjaśnia. W przypadku Wielkiej Brytanii przez kilka lat nie można było niczego oszacować, bo nikt nie był pewny końcowego wyniku negocjacji brexitowych z Unią Europejską. - A skoro takiej wiedzy nie było, to żaden rozsądny inwestor nie ulokuje setek milionów czy miliardów euro w miejscu, w którym może je bardzo łatwo stracić - podkreśla ekspert od rynków finansowych i środków unijnych. Po drugie: pikujący handel. Office for National Statistics (ONS), czyli brytyjski odpowiednik Głównego Urzędu Statystycznego, wyliczył, że ostatni kwartał 2022 roku był dla brytyjskiego eksportu fatalny - odnotowano ponad 9 proc. spadek względem okresu sprzed pandemii koronawirusa. Także tutaj Wielka Brytania wypada najsłabiej w stawce państw G7. Sophie Hale, ekonomistka z think tanku Resolution Foundation, określiła tę sytuację jako "katastrofę". Podobnego zdania są analitycy z ONS. "Słabe wyniki importu i eksportu w średniej perspektywie czasowej częściowo odzwierciedlają wciąż trwający wpływ brexitu, co długofalowo przełoży się na zmniejszenie intensywności wymiany handlowej Wielkiej Brytanii o 15 proc." - czytamy w ich raporcie. Po trzecie: inflacja i słabnący funt. Tylko w wyniku samego referendum brexitowego funt stracił 10 proc. swojej wartości. Tej straty nie odrobił do dzisiaj. Słaby funt przełożył się na wzrost cen importu, a to z kolei na rosnącą inflację i koszty życia na Wyspach. Wskutek deprecjacji funta przeciętna brytyjska rodzina straciła 870 funtów w skali roku. Wstrząsu dla brytyjskiej waluty nie złagodził też zwiększony eksport, o czym pisaliśmy powyżej. Co więcej, po referendum brexitowym inflacja poszła w górę (w momencie referendum brexitowego wynosiła 0,5 proc., w październiku 2022 roku 11,1, a w czerwcu 2023 - 7,9), a wzrost realnych wynagrodzeń Brytyjczyków w dół, co w prosty sposób przełożyło się na zubożenie społeczeństwa. Po czwarte: brak rąk do pracy. Jednym z głównych argumentów zwolenników brexitu była ochrona rodzimego rynku pracy przed napływem taniej siły roboczej z Unii Europejskiej, zwłaszcza z Europy Środkowej. Jednak również tutaj brexiterzy srogo się przeliczyli. W listopadzie 2022 roku 13,3 proc. brytyjskich firm zgłaszało niedobór pracowników. Z kolei Centre for European Reform (CER), europejski think tank zajmujący się rynkiem pracy, wyliczył, że w trzecim kwartale 2022 roku Wielka Brytania była jedynym krajem G7, którego poziom zatrudnienia był niższy niż przed pandemią koronawirusa. Z raportu CER dowiadujemy się, że wprowadzony po wyjściu z UE nowy system wizowy kosztował brytyjską gospodarkę 460 tys. pracowników, podczas gdy do pracy na Wyspach udało się pozyskać jedynie 130 tys. osób spoza UE. Oznacza to stratę rzędu 330 tys. pracowników. Deficyt rąk do pracy najmocniej odczuwalny jest w takich branżach jak zakwaterowanie i gastronomia, budownictwo, transport i magazynowanie, sprzedaż hurtowa i detaliczna. Drogie mieszkania, puste półki, food banki Twarde dane nie pozostawiają złudzeń, ale nie są to jedynie cyferki oderwane od codziennej rzeczywistości. Ich przełożenie na życie mieszkańców Zjednoczonego Królestwa potwierdzają rozmówcy Interii od lat mieszkający na Wyspach. Na pierwszy plan, podobnie jak w Polsce, wybija się drożyzna, którą na Wyspach określa się mianem "cost of living crisis". - To jest obecnie główny temat polityczno-gospodarczy, tzw. hot topic (pol. gorący temat), ale również poruszany w analizach rynku czy zwłaszcza codziennych rozmowach ludzi - mówi Interii Ewelina Gargała, Polka mieszkająca w Londynie. - Brexit bardzo mocno przejechał się po portfelach Brytyjczyków. Wzrosły ceny nieruchomości, koszty wynajmu, ceny usług, wiele produktów codziennego użytku. Wydajemy tyle samo co kiedyś, a kupić można za to dużo mniej niż przed brexitem - przyznaje Kaja Kunz, Polka żyjąca i pracująca w Edynburgu. Jak dodaje, brexit najmocniej odbił się właśnie na kosztach życia, a spotęgowany inflacją, słabym wzrostem płac, pandemią koronawirusa i wojną w Ukrainie sprawił, że "pod względem cen w Wielkiej Brytanii jest masakra". Kaja podaje przykład ze swojego życia. Wraz ze swoją żoną właśnie się przeprowadzają. Dom pod Edynburgiem, który wynajmowały od dwóch lat, kosztował je 800 funtów miesięcznie. Teraz właściciele wystawili go za 1150 funtów, co oznacza wzrost o niemal 50 proc. Na problem z dostępnością mieszkań wskazuje też druga z naszych rozmówczyń - Ewelina. Jak mówi, duży wzrost stóp procentowych oraz wysokość rat kredytów w połączeniu z niedoborem mieszkań na rynku sprawiły, że znalezienie "własnego M" w jakkolwiek akceptowalnej cenie graniczy obecnie z cudem. Wypycha to Brytyjczyków na rynek najmu, ale tutaj też ceny rosną błyskawicznie i coraz mniej osób jest sobie w stanie pozwolić na opłacenie takiego mieszkania, jakie jest im potrzebne. Najmocniej dotyka to, podobnie jak w Polsce, młodych dorosłych, którzy z jednej strony nie mają jeszcze oszczędności pozwalających na zaciągnięcie pokaźnego kredytu, a z drugiej często nie mają dobrze płatnej pracy. Obie nasze rozmówczynie dodają, że skutki brexitu można też odczuć w codziennym życiu, choćby podczas wizyty w sklepie. I nie chodzi wyłącznie o ceny produktów, ale także o ich dostępność. - Słowem-kluczem jest tutaj niedobór - mówi Ewelina. - Chociażby niedobór produktów. Po brexicie często można było natrafić na puste półki, co wcześniej było niespotykane. Bardzo mocno przekładało się to na zachowania konsumentów, ludzie w panice masowo wykupywali ze sklepów artykuły codziennego użytku - wspomina. - Często zdarza się, że brakuje w sklepach niektórych produktów - potwierdza Kaja. - Na przykład warzyw: papryki, sałaty, pomidorów, ogórków - wylicza. I dodaje: - Czymś powszechnym stały się też food banki, czyli miejsca, gdzie można dostać darmową żywność. Kiedyś korzystali z tego wyłącznie najbiedniejsi ludzie, dzisiaj korzysta z nich coraz więcej osób, często nawet takich, których nie podejrzewałoby się o to. Lista brexitowych konsekwencji dotykających mieszkańców Wysp na co dzień jest dużo dłuższa. Nasze rozmówczynie wymieniają m.in. kryzys paliwowy wywołany brakiem kierowców ciężarówek, który nie tylko wpłynął na ceny paliw, ale też na dostępność produktów w sklepach. - Przed kryzysem paliwowym benzyna była po 1,2 funta za litr. W czasie kryzysu za 1,6 funta. Chociaż kryzys zażegnano, to cena nigdy nie spadła poniżej 1,4 funta - mówi Kaja. Brexit oznaczał też dużo trudniejszą sytuację dla studentów z Unii Europejskiej, którzy stracili preferencyjne warunki na brytyjskich uczelniach. - Czesne za studia bardzo podrożały. Koszty dla obywateli UE wzrosły o około 40 proc. - słyszmy od Eweliny. Nasza rozmówczyni przyznaje też, że szokiem dla Brytyjczyków były trudności z podróżowaniem, jakie zafundował im brexit. Po wyjściu z UE na terytorium Wspólnoty mogą przebywać nie dłużej niż trzy mies., a podróżując po krajach UE często muszą przebijać się przez wiele formalności - wypełniać dodatkowe dokumenty, okazywać bilety powrotne, udowadniać, że mają wystarczającą ilość środków finansowych na pokrycie swojego pobytu. Podobnym zaskoczeniem dla Brytyjczyków było to, jak z powodu ceł i dodatkowych opłat wzrosły koszty przesyłania i odbierania paczek z krajów członkowskich UE. To samo z telefonią komórkową. - Niektóre sieci pobierają dodatkowe opłaty w momencie przekroczenia granicy z UE. Nie każdy operator oferował automatycznie "full coverage" w momencie podróżowania do Unii - słyszymy od Eweliny. Kaja podkreśla, że negatywne skutki brexitu demokratycznie dotknęły wszystkich. - Sytuacja bardzo się pogorszyła. Cierpi przekrojowo całe społeczeństwo - od najbiedniejszych, do tych naprawdę dobrze sytuowanych, którzy też mocno narzekają na to, że żyje się skromniej niż kiedyś - opowiada. Najmocniej, jak zawsze, dostało się jednak najbiedniejszym: - W Londynie czujesz się imigrantem na każdym kroku. Niby masz obok siebie ten wielki, wspaniały świat, który jest na wyciągnięcie ręki, ale tak naprawdę nie masz do niego dostępu i możesz tylko patrzeć. Zjednoczone Królestwo trzeszczy w szwach Wraz z brexitem wielki, wspaniały świat skończył się też dla brytyjskich polityków. Z danych British Election Study wynika, że tuż po referendum brexitowym z 2016 roku 22 proc. Brytyjczyków deklarował zaufanie do działań rządu "prawie zawsze" bądź "przez większość czasu". Chociaż ponad jedna czwarta (26 proc.) społeczeństwa twierdziła, że rządzącym nie ufa "prawie nigdy", to i tak był to najlepszy wynik od 2007 roku. Socjologowie tłumaczyli go tzw. efektem flagi, a więc koncentracją obywateli wokół rządu w czasach niosących poczucie niepewności i zagrożenia. Później było już jednak tylko gorzej. W 2017 roku zaufanie do rządu deklarował już tylko jeden na pięciu Brytyjczyków, a nieufność niemal jedna trzecia (29 proc.). W apogeum negocjacji brexitowych z Unią Europejską, brytyjskiemu rządowi ufało już tylko 15 proc. rodaków, natomiast osób deklarujących brak zaufania było aż 34 proc. Warta komentarza jest zwłaszcza pierwsza z tych liczb, bowiem w historii prowadzonego od 1986 roku pomiaru rząd nigdy nie cieszył się niższym poziomem zaufania obywateli. Brytyjczycy nie zwątpili jedynie w samych rządzących, ale w cały system polityczny Wielkiej Brytanii. W 2021 roku tylko 44 proc. społeczeństwa chciało zachowania systemu jednomandatowych okręgów wyborczych. Był to najniższy wynik w historii prowadzonego od 1983 roku przez British Election Study pomiaru. Przeciwna JOW-om była natomiast już ponad połowa obywateli (51 proc.), którzy dostrzegali w zabetonowanej od dekad scenie politycznej jeden z głównych problemów brytyjskiego życia publicznego. - Brytyjski system polityczny jest niezwykle stabilny, ma ponad 200 lat i niejedno już przetrwał. Żeby upadł, musimy jeszcze trochę poczekać - mówi w rozmowie z Interią prof. Paweł Dobrowolski. Politolog i były konsul generalny RP w Szkocji wskazuje, że ani torysom, ani laburzystom taka zmiana nie jest na rękę, więc nie będą jej forsować. - Zmiana musi więc przyjść z zewnątrz, pod wpływem nacisku, zapewne społecznego - podkreśla nasz rozmówca. Szybko może się jednak okazać, że zaufanie do polityków czy nawet całego systemu wyborczego to najmniejszy problem rządu w Londynie. Tym, co powinno niepokoić kolejnych rezydentów Downing Street 10 jest zauważalny wzrost nastrojów separatystycznych, zwłaszcza w Szkocji i Irlandii Północnej. Po tym jak brytyjski Sąd Najwyższy pod koniec listopada 2022 roku uznał, że Szkoci nie mają prawa do kolejnego referendum niepodległościowego, w Szkocji zawrzało. Widać to również w nastawieniu do potencjalnej secesji. W grudniu ubiegłego roku w badaniu YouGov taki krok popierało aż 53 proc. społeczeństwa. Ważna jest tutaj też zmiana wśród samych Szkotów - w 2020 roku okazało się, że 21 proc. badanych, którzy w 2016 roku poparli pozostanie w UE, a którzy dwa lata wcześniej głosowali przeciwko szkockiej niepodległości, zmieniło zdanie i poparło szkocką suwerenność. Nastroje buzują też w Irlandii Północnej, która coraz mocniej skłania się w stronę rozwodu z Londynem i zjednoczenia "zielonej wyspy". Jeszcze w październiku 2017 roku chciało tego 34 proc. badanych, w 2022 roku secesję popierało 41 proc. Irlandczyków z północy, natomiast unię już tylko 48. Co ważne, opuszczenie Wielkiej Brytanii jest najpopularniejsze wśród młodszej części społeczeństwa, zatem czas będzie grać przeciwko rządowi w Londynie. - Największą szansę na wynegocjowanie niepodległości i niezależności - chodzi mi tutaj o podstawę prawną i tożsamościową - ma Szkocja. Z Anglią wiąże ich traktat podpisany jeszcze na początku XVIII wieku, ale skoro jest traktat, to można go zawsze renegocjować. Wcale nie potrzeba kolejnego referendum niepodległościowego - ocenia prof. Paweł Dobrowolski. I dodaje: - Niewątpliwie wszystkie siły odśrodkowe, które obudził brexit, będą w kolejnych latach i dekadach wzrastać. Brexit obudził, a w zasadzie stworzył, też nowy podział społeczny i nową oś politycznego sporu, która coraz szybciej odsyła do lamusa zmurszałą identyfikację Brytyjczyków jako torysów bądź laburzystów. Coraz mniej Brytyjczyków identyfikuje się z partiami politycznymi. Z danych The National Centre for Social Research wynika, że o ile w 1983 roku było to aż 87 proc., to w 2012 już tylko 76, a w 2019 - jedynie 68. Trend spadkowy ma się utrzymać w kolejnych latach. Natomiast z badania YouGov przed wyborami parlamentarnymi w 2019 roku dowiadujemy się, że aż 86 proc. brytyjskiego społeczeństwa uważa się za zwolenników bądź przeciwników pozostania w Unii Europejskiej. - Ten podział się skończył, nie oddaje już rzeczywistości. To, co zrobił David Cameron, ryzykując tezę o brexicie, a potem dając jej polityczne życie, zupełnie zmieniło podział preferencji wyborczych i ponadwyborczych - diagnozuje prof. Paweł Dobrowolski. Jego zdaniem, obecnie Brytyjczycy są na etapie poszukiwania kluczowych odpowiedzi dla swojej postbrexitowej tożsamości narodowej. - Marks mówił, że byt określa świadomość i tak samo jest w przypadku Brytyjczyków - muszą odpowiedzieć sobie nie tylko na pytanie kim są, ale też kim chcą być w przyszłości - przewiduje były konsul generalny RP w Szkocji.