W sprawie wyborów prezydenckich nic już nie jest jasne, co wprowadza konsternację nie tylko wśród obywateli, ale także może mocno zamieszać w politycznych scenariuszach. Czy pozycja prezydenta Dudy jest pewna? Czy pojawi się nowy lider opozycji? Czy głosowanie zdominuje czarny koń wyborów? Kto zyska a kto straci? Zapytaliśmy eksperta. - Mam poczucie, że to jest pseudokampania wyborcza. Nie chodzi nawet o to, że nie są aktualnie możliwe tradycyjne spotkania z wyborcami, ale że przekaz kandydatów koncentruje się jedynie na dwóch kwestiach: pandemii i terminie wyborów. Te tematy kompletnie zdominowały okres przedwyborczy i kandydaci nawet nie mieli możliwości, by przedstawić swoje oferty programowe - zastrzega na początku rozmowy prof. Dudek. - W tej "kampanii" mamy wyłącznie epizody - dodaje. Faktycznie, obecna kampania to ewenement w historii naszego kraju. Dyskusja na tematy, które zwykle przyświecają wyborom, zeszła na daleki plan, a Polacy skupiają swoją uwagę przede wszystkim na skutkach koronawirusowego kryzysu. W tak zarysowanym układzie możliwe jest wszystko, a scenariuszy jest tak wiele, że będzie z czego wybierać. Duda nie do pokonania? Na pierwszy rzut oka sondaże nie pozostawiają złudzeń - obecny prezydent Andrzej Duda ma silną pozycję lidera i nic nie jest w stanie tego zmienić. Gra toczy się jedynie o to, czy wygra w pierwszej czy drugiej turze. Czy na pewno? Zamieszanie wokół terminu wyborów i spory na prawicy nie działają na korzyść prezydenta. - W maju Andrzej Duda nie straci wielu punktów procentowych. Jeśli dojdzie do jakiejś formy głosowania w tym miesiącu, to prawdopodobnie wygra on w pierwszej turze. Powód jest prosty: w tym głosowaniu nie weźmie udziału znacząca część zwolenników PO. Wówczas zacznie się jednak gigantyczny spór na temat legalności i prawomocności tych wyborów. Polska pogrąży się w znacznie głębszym chaosie niż ten, który znaliśmy dotąd - przewiduje politolog. - W dłuższej perspektywie Duda jednak straci. Dlatego PiS tak się domaga wyborów w maju. Oni sobie zdają sprawę, że wchodzimy w bardzo głęboką mgłę zmiany nastrojów społecznych. Już jesienią, nie mówiąc o sytuacji za rok, Andrzej Duda może być obwiniany przez obywateli o kryzys gospodarczy - dodaje. Prof. Dudek wskazuje także, że równie prawdopodobny jest spadek poparcia dla partii rządzącej. Zdaniem eksperta "nie musi to być szybka erozja", ale polityczne konsekwencje kryzysu związanego z pandemią są nie do uniknięcia. - Mam pretensje do Andrzeja Dudy. Zachowuje się on tak, jakby Polska miała po lekkim tegorocznym tąpnięciu znów od przyszłego roku się rozwijać. Chciałbym, żeby miał rację, ale w to nie wierzę. Duda ciągle zapowiada, że utrzyma wszystkie programy społeczne, a nawet dokłada i obiecuje, że będzie walczył o emerytury stażowe. W sytuacji najcięższego kryzysu gospodarczego po upadku rządów komunistycznych deklaracje tego rodzaju to obietnice, których nie da się spełnić. Prezydent chyba kompletnie nie rozumie ekonomii albo nie zdaje sobie sprawy, co się dzieje. Jestem zdumiony, że człowiek, który powinien już mieć doświadczenie, jest tak nieświadomy - oburza się politolog. - PiS odziedziczyło kraj w dobrym stanie gospodarczym, z dużymi rezerwami. Wydali te rezerwy na politykę społeczną, która się bardzo ludziom podobała, ale pod ciosami kryzysu to kończy się na naszych oczach. Dzisiaj opowieści o możliwości utrzymania tych wszystkich programów lub ich rozbudowy są kompletnie nierealistyczne. Wielu ludzi jednak w to wierzy i to daje Dudzie potężne poparcie - mówi. Odpływ elektoratu Kidawy-Błońskiej? Może się zatem okazać, że o pozycji Andrzeja Dudy nie będzie decydować jego działanie, a słabość lub siła potencjalnych rywali. Dlatego wiele zależy od tego, czy uda się zmobilizować opozycyjny elektorat i jaką decyzję on podejmie. W tym aspekcie istnieje szczególnie dużo niewiadomych. Na początku kampanii, gdy o pandemii jeszcze nikt nie słyszał, do bycia głównym rywalem Dudy pretendowały cztery osoby: Małgorzata Kidawa-Błońska, Władysław Kosiniak-Kamysz, Szymon Hołownia i Robert Biedroń. Największe, ok. 20-procentowe poparcia miała kandydatka Koalicji Obywatelskiej, o trzecie miejsce łeb w łeb walczyli pozostali kandydaci. Sytuacja w kraju pokrzyżowała jednak szyki. Kidawa-Błońska obwieściła swoim wyborcom, że bojkotuje majowe wybory i nie zamierza w nich wziąć udziału. Za jej przykładem poszła także znacząca część jej elektoratu. Pozostali kandydaci wciąż są w grze. Czy "osierocony" elektorat PO wróci do kandydatki, nawet jeśli i ona zdecyduje się na ponowną walkę? A może raz utracone głosy pozostaną takie i w przyszłości? - Jakikolwiek majowy termin nie spowoduje, że wyborcy Kidawy-Błońskiej pójdą do wyborów. Jeżeli jednak wybory zostaną przesunięte na dalszą datę, to moim zdaniem część wyborców nigdy do niej nie wróci. Kidawa-Błońska idzie od wpadki do wpadki. Ta kandydatka przeżyła największe sondażowe załamanie w dziejach wyborów prezydenckich. Miała ona zbyt wiele potknięć i w działaniach Koalicji widać zbyt duży chaos, żeby to mogło się udać. To się bezpowrotnie rozsypało - uważa prof. Antoni Dudek. - Borys Budka popełnił historyczny błąd, że nie uczepił się koła ratunkowego, które rzucił mu Jarosław Gowin - czyli przesunięcia wyborów o dwa lata. Moim zdaniem to była dla Platformy szansa na zmianę kandydata i znalezienie kogoś, kto byłby bardziej popularny. Zacietrzewienie antypisowskie wzięło jednak górę i nikt się nie zastanowił nad konsekwencjami odrzucenia tej propozycji. PO brnie w złym kierunku - analizuje. - Niedawny elektorat Kidawy-Błońskiej może odpłynąć w dwóch kierunkach - do Władysława Kosiniaka-Kamysza i Szymona Hołowni. Niewielka część przejdzie być może także do Roberta Biedronia, ale miażdżącą większość przejmą jednak wymienieni wcześniej kandydaci - dodaje. Czarny koń wyborów Niezależnie od tego, czy Kidawa-Błońska wróci do wyborczej gry, PO może się prawdopodobnie pożegnać z dobrym wynikiem. Sytuacja ta znacząco zmienia pozycję Kosiniaka-Kamysza i Hołowni, jako głównych beneficjentów nowego rozdania. Czy jeden z nich może zostać czarnym koniem wyborów prezydenckich? - Hołownia próbuje iść drogą kandydata typowo antysystemowego. Jego wynik może być efektem odreagowania na frustrację, że wszyscy partyjni kandydaci są nie do przyjęcia. Czy jednak może mu to dać wejście do drugiej tury? - zastanawia się politolog. - Widać wyraźnie, że wśród kandydatów opozycyjnych (czyli bez uwzględnienia Hołowni - przyp. red.) utrzymał się jedynie Władysław Kosiniak-Kamysz. On jako jedyny nie popełnił żadnego poważniejszego błędu. Od połowy marca wszystko zostało zaburzone. Do tamtego momentu możliwe były trzy scenariusze: zwycięstwo Dudy w pierwszej turze, walka między Dudą a Kidawą-Błońską i Duda kontra jeden z dwóch kandydatów: Kosiniak-Kamysz lub Hołownia. Gdyby dziś Duda nie zdobył Pałacu, to moim zdaniem Kosiniak-Kamysz ma największe szanse do zawalczenia o fotel prezydenta. Mam bowiem wrażenie, że większa mobilizacja może mieć miejsce na wsi i w małych miejscowościach, a nie w większych miastach. A to w większych miastach znajduje się główny trzon elektoratu Hołowni i tym samym to może pokrzyżować jego szanse - dodaje. Prof. Dudek zwraca również uwagę na spadek pozycji kandydata Lewicy Roberta Biedronia. - Robert Biedroń chyba w ogóle nie miał ochoty występować w tych wyborach. Wydaje mi się, że od początku nie miał do tego serca, a już chyba całkowitą chęć odebrała mu epidemia. Kiedy załamały się notowania Kidawy-Błońskiej, on nagle się ożywił i zaczął nawoływać jej elektorat do głosowania na siebie. To był jedyny moment próby reanimacji swojej pozycji. To jest jednak polityk, który moim zdaniem zaszedł za daleko. On jest w pewnym sensie nadmuchany. Całym jego dokonaniem jest różnie oceniana prezydentura w Słupsku. Nie jestem więc zaskoczony, że jego walka tak wygląda, bo w nim po prostu nie ma woli zwycięstwa. W Kosiniaku-Kamyszu ona jest, w Hołowni również, a to jedna z podstaw zwycięstwa w wyborach. Kandydat musi być absolutnie przekonany, że ma jakąś szansę. Jeżeli ma cień wątpliwości, to jest na z góry przegranej pozycji i ludzie widzą, że tego zapału brakuje - ocenia ekspert. "Casting" na lidera opozycji W tle wyborów prezydenckich toczy się również inna walka - o przywództwo w szeregach opozycji. Czy po wyborach wyłoni się nowy lider? Zdaniem prof. Dudka głównym pretendentem do takiej roli mógłby być Władysław Kosiniak-Kamysz. Politolog zwraca uwagę, że kandydat ten "osiągnął już duży sukces, gdy wyprowadził PSL znad przepaści przed wyborami parlamentarnymi". Dobry wynik wyborczy mógłby więc jeszcze mocniej ugruntować jego pozycję. Jak jednak wskazuje ekspert, po wyborach może dojść do zaskakującej zmiany w szeregach opozycyjnego elektoratu. - Do niedawna byłem przekonany, że nowym liderem opozycji zostanie ta osoba, która przejdzie do drugiej tury wyborów prezydenckich. Nawet jeśli przegra, to jednak będzie to spore wyróżnienie. Teoretycznie dalej tak jest, tylko jest tu już więcej wątpliwości. Moim zdaniem może się okazać, że elektorat opozycyjny podzieli się na radykałów i umiarkowanych. To z kolei oznacza, że będzie co najmniej dwóch liderów opozycji - czyli analogicznie: lider opozycji radykalnej i lider opozycji umiarkowanej - wskazuje politolog z UKSW. Ekspert tłumaczy, że radykalny elektorat to taki, który będzie uważał, że kandydaci, którzy wzięli udział w majowych wyborach to zdrajcy opozycyjnych ideałów i osoby skompromitowane. Z kolei dla elektoratu umiarkowanego to właśnie ci kandydaci będą uznani za walecznych i odważnych w dobie trudności, z jakimi przyszło się mierzyć. - Widać to już teraz. Po tym jak Kosiniak-Kamysz i Hołownia ogłosili, że będą walczyć w wyborach, mimo że nie zgadzają się z tym, co robi PiS, ataki na nich bardzo się nasiliły. To jednak nic w porównaniu z atakami, jakie dopiero przyjdą, kiedy PiS ogłosi wybory w maju, a kandydaci ci dalej będą utrzymywać, że biorą w nich udział. Wówczas zajęcie drugiego miejsca przez jednego z tych kandydatów wcale nie gwarantuje miana lidera całej opozycji - uważa ekspert.