Wicemarszałek Sejmu i szef klubu parlamentarnego PiS został zapytany w niedzielę w radiowej Jedynce, dlaczego inflacja w Polsce jest wyższa niż w innych krajach oraz o to, czy rząd i Narodowy Bank Polski nie dostrzegły tego problemu zbyt późno. Sam prezes PiS Jarosław Kaczyński mówił w wywiadzie dla Interii, że "złorzeczy w sklepach" w związku z wysokimi cenami. - Byliśmy w bardzo dobrej sytuacji gospodarczej mniej więcej rok temu, czy jeszcze na wiosnę, kiedy wychodziliśmy z kłopotów pandemicznych i mieliśmy niskie bezrobocie, dobre wyniki i prognozy zaskakująco dobre - mówił Terlecki. Dodał, że na to wszystko nałożył się skok cen, "który przyszedł jednak z zewnątrz". "Inflacja była nieprzewidywalna jak szturm na granicę" - I to - tak jak wojna na granicy - było trochę nie do przewidzenia - zauważył. - Można się było spodziewać, że na granicy, czy w ogóle na wschodzie od Polski dojdzie do problemów, które będą dla nas groźne, no ale trudno było przewidzieć, że to będzie miało taki kształt, jaki miało, znaczy tego szturmu na naszą granicę. Podobnie z inflacją. Wzrost cen, przede wszystkim energii, jednak wszystkich zaskoczył, nie tylko nas, a uderzył bardzo mocno. Ten wzrost cen wynika z różnych przyczyn i znów trudno go było przewidzieć jeszcze na początku minionego roku - zaznaczył wicemarszałek. - Na uwagę, że wielu ekspertów, m.in. za granicą podpowiadało w tej kwestii NBP, składając inne sugestie Terlecki odpowiedział, że, "nasz Narodowy Bank Polski przyjął strategię przetrwania tego zachwiania równowagi cen". - Potem, kiedy się okazało, że to jednak jest bardziej dokuczliwe, rząd zaczął stosować, przygotowywać i wdrażać rozmaite środki zaradcze, i one w gruncie rzeczy dopiero zaczną działać. W najbliższych tygodniach, miesiącach uda się tę inflację jakoś okiełznać - podkreślił. Rozpad Zjednoczonej Prawicy i handlowanie stołkami Ryszard Terlecki pytany, czy wizja rozpadu Zjednoczonej Prawicy była realna, a jeśli tak - to na ile została odsunięta - odpowiedział: "Mieliśmy takie chwile, że rzeczywiście musieliśmy liczyć głosy w Sejmie i musieliśmy niepokoić się tym, czy nasz rząd, jego działalność nie będzie uniemożliwiona i czy nie będzie w takiej sytuacji konieczna decyzja o przyspieszonych wyborach". - Dużo nas kosztowało utrzymanie większości, bo wizerunkowo traciliśmy przy różnych okazjach, ale szczęśliwie udało się i mam nadzieję, że ten rok będzie spokojniejszy - zaznaczył. Zapytany, czy nie było to trochę żenujące i kłopotliwe, że rząd był oskarżany "o handlowanie stołkami" zaznaczył, że "bywało to rzeczywiście trochę i krępujące i żenujące, ale to jest niestety normalna praktyka polityczna". - Niestety tak jest, że w polityce trzeba czasem zacisnąć zęby i podejmować decyzje niepopularne, niewygodne i nieprzyjemne - mówił. "Opozycja zrobi wszystko żebyśmy stracili władzę" - Chodzi po prostu o to, żeby pozbyć się czegoś, co uważają za bardzo niewygodne, czyli rządu Zjednoczonej Prawicy i otworzyć z powrotem szeroką drogę do rozmaitych szemranych interesów i użyją do tego wszelkich środków, w każdej sprawie będą mieli zdanie inne, niż parlamentarna większość i rząd, bez względu na to, jakie to będzie zdanie - ocenił Terlecki. - Zauważmy, że opozycja nie ma programu, ani gospodarczego, ani społecznego, że miota się tylko w takich kwestiach, w których wywrzaskuje inne zdanie - powiedział Terlecki. Dodał, że nie widzi po stronie opozycji "ani koncepcji, ani ludzi, którzy te koncepcje mogliby tworzyć". - To jest po prostu grupa interesu, która marzy o tym, żeby te interesy wróciły i żeby można je było bezkarnie i z przyzwoleniem państwa realizować - zaznaczył szef klubu PiS. - Uważamy, że ani nie ma takiej potrzeby, ani nie jest to w interesie Polski, aby skracać w tej chwili kadencję. Chcemy ją doprowadzić do końca, przeprowadzić wybory w terminie konstytucyjnym i je oczywiście wygrać, najlepiej tak wysoko, żeby nadal rządzić bez potrzeby szukania koalicjantów - mówił Terlecki. Terlecki przypomniał, że prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział odejście z rządu i zajęcie się przygotowaniem partii do wyborów za dwa lata. Jak ocenił, wpłynie to "stabilizująco na klub parlamentarny i niektórych naszych posłów, którzy poczuli się za bardzo swobodnie". - Wydaje mi się, że nastąpi pewne uspokojenie, większa spójność naszych kadr i środowiska i odzyskamy te parę punktów procentowych, które nam w ostatnich miesiącach ubyły, i optymistycznie pójdziemy do wyborów - powiedział szef klubu PiS. Przepychanki z UE Odnosząc się do braku akceptacji KE dla polskiego Krajowego Planu Odbudowy, powiedział: "Myślę, że długo wykazywaliśmy tu cierpliwość, staraliśmy się negocjować, dogadać, ustąpić może nawet". "Ale ten czas się chyba kończy i zanosi się na to, że będziemy musieli wykazać się bardziej stanowczą, bardziej asertywną postawą wobec Brukseli" - dodał. Dopytywany, o co chodzi, wyjaśniał, że w UE obowiązuje zasada jednomyślności. - Jeżeli UE chce nas traktować, jak worek do bicia, pokazywać, że tylko lewicowe i liberalne rządy mają prawo funkcjonować, to my mamy możliwość na pokazanie, że nie będzie łatwo - powiedział. Terlecki podkreślił też, że Polska jest dużym, szybko rozwijającym się krajem, z czym - jak się wyraził - "Bruksela i Berlin nie mogą się pogodzić". Według niego ku "samobójstwu gospodarczemu" wiedzie droga "drastycznych rygorów" KE dotyczących m.in ochrony środowiska. W jego opinii nie chodzi tu o środowisko, "tylko o zduszenie rozwoju tam, gdzie on jest dla decydentów niewygodny". Terlecki przeciwny płaceniu kar za Turów - Jestem za tym, żeby nie płacić pieniędzy, które nam zasądzono, w sytuacji, gdy naruszone zostały wszystkie standardy zachowania Trybunału, instytucji unijnych. Inne podobne kopalnie działają kawałek dalej i nikt się ich nie czepia - ocenił Terlecki w niedzielę w radiowej Jedynce. Dodał, że Polska była gotowa wydać pieniądze, "żeby mieszkańcy tego pogranicza po stronie czeskiej mieli większy komfort życia, mniej obaw, że ta woda wyschnie w studniach, czy będzie większe zanieczyszczenie powietrza". - Za te pieniądze mogliśmy znacznie więcej zrobić i chcieliśmy - mówił szef klubu PiS. W jego ocenie w kwestii Turowa doszło do splotu kilku zdarzeń. Wymienił m.in. wybory w Czechach i to, iż mieszkańcy pogranicza mieli - według niego - nadzieję, że z Polski "wyciśnie się ogromne pieniądze". - Porozumienia nie ma, ale pamiętajmy, że nowy rząd czeski to są zaledwie tygodnie, więc on też musi ogarnąć jakoś tę sytuację - mówił Terlecki. Jak dodał, jeśli chodzi o inne sprawy Czesi w sporach unijnych zachowywali się "solidarnie z nami". - Więc myślę, że i tą sprawę w końcu uda się rozwiązać pomyślnie - zaznaczył. Czechy wniosły do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) skargę przeciwko Polsce w sprawie rozbudowy kopalni Turów pod koniec lutego br. Jednocześnie domagały się zastosowania tzw. środka tymczasowego, czyli nakazu wstrzymania wydobycia. Strona czeska uważa, że rozbudowa kopalni zagraża dostępowi mieszkańców Liberca do wody; skarżą się oni także na hałas i pył związany z eksploatacją węgla brunatnego. Polski rząd do nakazu wstrzymania wydobycia się nie zastosował. 20 września TSUE nałożył na Polskę karę 500 tys. euro dziennie za niewdrożenie środka tymczasowego i niezaprzestanie wydobycia węgla brunatnego w kopalni. Polski rząd deklaruje, że płacić nie zamierza.