Parlament pracuje dalej
Nie będzie wcześniejszych wyborów. Prezydent nie skrócił kadencji parlamentu. Ogłosił to podczas telewizyjnego orędzia.
Lech Kaczyński poinformował, że w związku z podpisaniem paktu stabilizacyjnego nie widzi przesłanek do skrócenia kadencji. Zapowiedział także zwołanie Rady Gabinetowej, która będzie impulsem do przyspieszenia działań.
- Mam nadzieję, że ugrupowania, które podpisały pakt zdadzą egzamin z odpowiedzialności za Polskę - dodał prezydent.
Prezydent podkreślił, że wrześniowe wybory parlamentarne 2005 roku wykazały, iż społeczeństwo chce zmian. - Większość Polaków oczekiwało koalicji między zwycięskim PiS, a niewiele słabszą Platformą Obywatelską. Do koalicji tej, jak wiadomo nie doszło. To, że Polską rządzi rząd mniejszościowy obciąża tę partię, która do rządu wejść nie chciała - zaznaczył L.Kaczyński.
Jak podkreślił, "rząd PiS cieszył się popularnością, łączyły się z nim wielkie nadzieje, nadzieje te mogły się jednak okazać płonne, co wykazały wydarzenia grudnia i stycznia". W tej sytuacji - dodał prezydent - podjąłem rozmowę z liderami wszystkich ugrupowań politycznych, przy czym z liderami PO spotykałem się trzykrotnie. Zaznaczył, że i tym razem "preferowana przez Polaków koalicja" nie powstała.
L.Kaczyński przypomniał, że "w tej sytuacji zawarty został tzw. pakt stabilizacyjny, gwarantujący rządowi większość". - W warunkach, gdy pakt taki został zawarty nie widzę przesłanek do skorzystania z artykułu 225 konstytucji i skrócenia kadencji parlamentu - brzmiało kluczowe zdanie w wystąpieniu prezydenta.
L.Kaczyński pozytywnie ocenił 100 dni działań rządu. - Jestem przekonany, że w warunkach, gdy będzie on miał stabilną większość, to będzie działał jeszcze lepiej, jeszcze szybciej, jeszcze skuteczniej - dodał. Zdaniem L.Kaczyńskiego, pakt stabilizacyjny "nakłada szczególne obowiązki na ugrupowania, które ten pakt zawarły, a w szczególności na te ugrupowania, które w skład rządu bezpośrednio nie wchodzą".
"Złe rządzenie, zła polityka"
Można powiedzieć, że nie było dzisiaj żadnego istotnego powodu dla specjalnego telewizyjnego orędzia prezydenta - powiedział INTERIA.PL Jan Rokita (PO). - W moim przekonaniu przygniatająca większość Polaków nie rozumie po co ta cała atmosfera histerii i dramatu została stworzona - dodał.
Jego zdaniem, społeczeństwo nie rozumie gry i tajemnicy, która kryła się za poniedziałkowymi wydarzeniami parlamentarnymi, a także nie rozumie, dlaczego pojawia się sytuacja, w której prezydent oznajmia w specjalnym wystąpieniu telewizyjnym czego nie zrobi. - To są rzeczy niespotykane, dziwne i niezrozumiałe. To co się działo wpisuje się w proces złego rządzenia i złej polityki - mówił polityk Platformy.
Rokita dodał również, że jest mu przykro z tego powodu, że prezydent mimo iż mówił w orędziu krótko, to jednak zdołał dwa razy pochwalić PiS i jego rząd oraz dwukrotnie skrytykować i potępić PO. Zdaniem Rokity, prezydent Kaczyński był w swoim orędziu stronniczy.
To był nacisk na koalicjantów
Zdaniem szefa SLD Wojciecha Olejniczaka, to co się działo to był nacisk na dwóch koalicjantów paktu stabilizacyjnego. Do tego nacisku przyczynił się sam pan prezydent.
- Można było usłyszeć posła Gosiewskiego, który mówił, że jeden z koalicjantów zaczął się wyłamywać, więc pan prezydent przypomniał, że wyłamywać się nie wolno i tym samym spowodował taki bardzo silny nacisk na Samoobronę i LPR - powiedział INTERIA.PL Olejniczak. - Te dwa ugrupowania wycofały się ze wszystkich roszczeń i żądań i mamy dalszą część paktu stabilizacyjnego podpisaną pod jeszcze większym naciskiem, niż poprzednio - dodał. - Ja myślę, że kryzys jednak wróci. I jak znamy Andrzeja Leppera, to teraz ze zdwojoną siłą uderzy w Jarosława Kaczyńskiego, tylko czekać kiedy - podkreślił szef SLD.
Na informację dziennikarzy o tym, że Andrzej Lepper mówił, że będzie posłuszny i będzie popierał rząd PiS, Olejniczak odpowiedział, że może to oznaczać, iż szef Samoobrony odchodzi od własnego programu albo postradał zmysły, albo po prostu mówił tylko tak, żeby mówić, a jutro zrobi zupełnie coś innego.
PSL było już "gotowe do boju"
Prezes PSL Waldemar Pawlak powiedział, że przecieki, iż prezydent Lech Kaczyński może rozwiązać Sejm, to były tylko pozory. Pawlak zaznaczył, że PSL było już "gotowe do boju" i "odkopywało broń" na wcześniejsze wybory. - Stało się inaczej, nie chcę mówić, czy to dobrze, czy źle, ale dynamika zdarzeń na pewno jest duża, a czas gadania się skończył - podkreślił.
Wiceprezes PSL Jan Bury powiedział, że prezes PiS Jarosław Kaczyński, podpisując aneks do umowy stabilizacyjnej, kolejny raz upokorzył Samoobronę i LPR. - Pokazał im ich miejsce w szeregu, postraszył wyborami i uzyskał to co chciał - ocenił. - Ciekawe czy w kolejnym aneksie będzie zapis, że Lepper i Giertych nie mogą oddychać na sali sejmowej - pytał ironicznie Bury.
Lepper: Zamieszanie niepotrzebne
Nikt nie chciał przyspieszonych wyborów. Samoobrona też była im przeciwna. Zamieszanie z ogłoszeniem decyzji prezydenta była całkowicie niezrozumiałe i niepotrzebne - powiedział przewodniczący Samoobrony Andrzej Lepper. Szef Samoobrony przyznał jednocześnie, że nie rozumie, dlaczego prezydent decyzję ogłosił dopiero w poniedziałek, i, że była ona poprzedzona - jak to określił - totalnym zamieszaniem. - To była naprawdę dziwna sytuacja, mam nadzieję, że się nie powtórzy - zaznaczył.
Giertych: Nie jestem zaskoczony
Roman Giertych zaznaczył, że był spokojny już po spotkaniu z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim i szefem Samoobrony Andrzejem Lepperem. Lider LPR ocenił, że "zamieszanie" wokół decyzji prezydenta "nie było potrzebne" i nie przyczyniło się do umocnienia rangi umowy stabilizacyjnej zawartej pomiędzy PiS, Samoobroną i LPR.
Z kolei wiceszef klubu LPR Bogusław Kowalski wyraził nadzieję, że pomimo "zgrzytu" da się budować wzajemne zaufanie między trzema ugrupowaniami. - Tej atmosfery można było uniknąć - ocenił Kowalski. Zaznaczył jednak, że mimo wszystko atmosfera, jaka miała miejsce przed orędziem prezydenta, może umocnić umowę stabilizacyjną.
Prezydent może, ale nie musi
- O północy mija termin, kiedy prezydent ma prawo dokonać skrócenia kadencji parlamentu - powiedział L.Kaczyński. Zaznaczył, że według konstytucji prezydent może, ale nie musi skracać kadencji Sejmu.
Maciej Łopiński z Kancelarii Prezydenta powiedział, że w poniedziałek upłynął konstytucyjny termin w którym prezydent powinien podjąć decyzję o ewentualnym rozwiązaniu parlamentu.
Wieczorem prezydent odbył konsultacje polityczne z marszałkami Sejmu i Senatu, na których marszałkowie przekazali prezydentowi swoje opinie na temat ewentualnego skrócenia kadencji Sejmu.
Marszałek Senatu Bogdan Borusewicz powiedział, że jego opinia co do możliwości wcześniejszego rozwiązania parlamentu przez prezydenta jest negatywna. Według niego, nie ma podstaw do rozwiązania parlamentu ponieważ są dwie interpretacje co do terminu zakończenia prac w parlamencie nad budżetem.
Lech Kaczyński miał prawo do rozwiązania parlamentu, ponieważ nie trafiła do niego w konstytucyjnym terminie ustawa budżetowa. Co do tego terminu były jednak poważne dyskusje - opozycja twierdzi, że mija on dopiero 18 lutego, prezydent uznał zaś, że budżet powinien do niego trafić do końca stycznia.
Podzielone opinie na ten temat mają także konstytucjonaliści, którzy twierdzą, że najpierw należy odpowiedzieć na pytanie, kiedy zaczęła się praca nad tegorocznym budżetem.
Już wcześniej przedstawiciele Kancelarii Prezydenta sugerowali, że prezydent nie skorzysta z prawa do rozwiązania parlamentu, ponieważ podpisany niedawno przez PiS, LPR i Samoobronę pakt stabilizacyjny daje szansę na usprawnienie funkcjonowania Sejmu. Także Marszałek Sejmu Marek Jurek, który rozmawiał na ten temat z prezydentem twierdził, że rozwiązanie Sejmu prezydent uważa za wyjście awaryjne. Posłuchaj:
"Cyniczna gra" i "polityczne wiarołomstwo"
Doniesienia o możliwości rozwiązania przez prezydenta parlamentu zaskoczyły polityków. W Sejmie była reporterka RMF Mira Skórka:
Przewodniczący Samoobrony Andrzej Lepper stwierdził, że jeżeli informacje się potwierdzą, to będzie to oznaczało, że PiS "od samego początku" prowadził cyniczną grę.
W możliwość rozwiązania parlamentu nie wierzył Roman Giertych. Jego zdaniem, PiS zerwałby tym samym umowę stabilizacyjną zawartą przez PiS, Samoobronę i LPR.
Natomiast Bronisław Komorowski z PO oceniał, że rozwiązanie parlamentu byłoby "politycznym wiarołomstwem". - Byłby to rekord świata, jeżeli chodzi o nielojalność Prawa i Sprawiedliwości. PiS oszukałoby swoich partnerów z Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin, z którymi świeżo podpisało - w sposób triumfalny - porozumienie stabilizacyjne. Byłoby to niesamowite polityczne wiarołomstwo i poddanie się pokusie ucieczki od odpowiedzialności - powiedział wicemarszałek.
Z kolei szef PO Donald Tusk powiedział, że intuicja podpowiada mu, iż nie będzie przyspieszonych wyborów. Według Tuska, to tylko "takie 'strachy na lachy', to znaczy na kilku polityków wyraźnie przestraszonych" możliwością przyspieszonych wyborów.
INTERIA.PL/RMF/PAP