Wprowadzenie emerytur stażowych byłoby rewolucją w polskim systemie zabezpieczenia społecznego. Ta koncepcja polega na tym, że możliwe byłoby wcześniejsze przejście na emeryturę, niż po osiągnięciu wieku 60/65 lat. Warunkiem byłoby jednak przepracowanie 35 lat w przypadku kobiet lub 40 w przypadku mężczyzn. Chodzi o tak zwany okres składkowy, czyli legalną pracę, za którą odprowadzane są składki emerytalne. "Solidarność" mocno forsuje ten pomysł. Pomysł emerytur stażowych miał być filarem kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy, o czym w grudniu zeszłego roku informowała "Gazeta Wyborcza". Prezydent początkowo był na tak, ale jego współpracownicy policzyli, że nie przyniesie mu to wielkiego politycznego zysku. Dlatego pomysł odpuszczają. "To kupowanie poparcia kosztem trwałości systemu emerytalnego i przyszłości młodych Polaków" - mówił wtedy "GW" dr Łukasz Wacławik, ekspert od ubezpieczeń społecznych. "Zamiast naprawy systemu mamy kolejne przekupstwa polityczne. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że to prowadzi do głodowych emerytur". Prezes ZUS prof. Gertruda Uścińska przyznała w rozmowie z "Rzeczpospolitą", że "niezależnie od wariantu wprowadzenie emerytur stażowych powoduje wieloletnie skutki po stronie przychodów oraz wydatków Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. "W przypadku warunku stażu składkowego 40/35 lat (mężczyźni/kobiety) roczny wzrost wydatków sięgałby w niektórych latach nawet 9 mld zł, a roczne zmniejszenie wpływów aż 5 mld zł. Uwzględnienie okresów nieskładkowych znacznie zwiększa skutki finansowe. Dla wariantu 40/35 lat roczny wzrost wydatków w niektórych latach to aż 15 mld zł, a roczne zmniejszenie wpływów 11 mld zł" - powiedziała. Joanna Potocka, Krzysztof Berenda