Byłoby nawet bardzo zabawnie. Gdyby nie fakt, że rzecz dotyczy kluczowych spółek skarbu państwa. A w tym wypadku całego ładu medialnego i - koniec końców - także bezpieczeństwa informacyjnego 40-milionowego kraju na wschodniej flance NATO oraz UE. Na dodatek kraj ten jest ojczyzną, z którą większość czytających ten tekst związana jest na dobre i na złe pępowiną interesu, uczuć, strachów i nadziei. Niezależnie od tego, czy rządzą ci czy tamci. CZYTAJ TEŻ: Kurski takiej "niespodzianki" po powrocie do Polski się nie spodziewał. Bolesny cios Bitwa o media Gdyby nie to, pewnie by można śledzić polską bitwę o media publiczne jak kolejny serial z serwisu streamingowego ("Rympał: Reaktywacja") albo jakieś prowokacyjne reality show ("Słychać wycie? Znakomicie! Nowe odcinki"). Ale jednak rzecz dzieje się tu i teraz. To znaczy w Polsce roku (prawie) 2024. Jesteśmy po demokratycznych wyborach, które przyniosły zmianę władzy. I miały przynieść także zmianę standardów troski o dobro publiczne, moralną sanację życia publicznego i generalny remont deptanych przez PiS "demokratycznych standardów" oraz "praworządności". O wszystkim tym słyszeliśmy i czytaliśmy przez minionych osiem lat. To działało. I to nie tylko na przekonanych. Ale nawet na tych, którzy zdawali sobie sprawę, że w dużym stopniu hasło "obrony demokracji" było tylko poręcznym wytrychem antyPiSowskiej opozycji potrzebnym do odzyskana władzy. A jednak nawet oni, mając szereg wątpliwości co do stylu i metod stosowanych przez PiS, zgodzili się, że Polsce przyda się powrót do politycznego płodozmianu. Przełożyło się to na wynik wyborów roku 2023. I zmiana PiSu na antyPiS u sterów państwa stała się faktem. Jednak festiwal, który odbywa się od tamtej pory na naszych oczach, jest zadziwiający. Nawet dla czarnowidzów. Hipokryzja bije po oczach jak reflektor. Prawnicy, którzy jeszcze wczoraj byli czempionami demokratycznych bezpieczników i praw mniejszości, weszli do rządu i głoszą prawo większości do rządzenia bez żadnych hamulców. Dziennikarze roniący łzy nad zawłaszczeniem mediów przez PiS użyczają teraz swoich twarzy do stawiania TVP i Polskiego Radia w stan likwidacji. Bo przecież "gdzie drwa rąbią" i tak dalej. Komentatorzy tak bardzo oburzeni straszliwym upolitycznieniem teraz nagle nie dostrzegają politycznych uwikłań nowych nominatów. I tak dalej. Niszczenie instytucji To wszystko byłoby jeszcze jakoś tam do zrozumienia. Może nie do chwalenia, ale właśnie do zrozumienia. Problem jednak kryje się w szerszym obrazku. Chodzi o to, że w ramach bitwy o Woronicza (przez jednych nazywaną "zamachem na wolność mediów" a przez innych "czyszczeniem stajni Augiasza") niszczone są realne instytucje. Kluczowe instytucje. Telewizja, radio i jedyna w Polsce poważna agencja prasowa. To nie są tylko kolejne redakcje, jakich wiele. Ich nie da się zastąpić TVN-em, Onetem etc. To są filary ładu medialnego i nowoczesnego państwa. Nie mniej ważne niż sądy, szkoły albo szpitale. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to albo udaje, albo jest głupcem. Oddanie prawa do opowiadania i nazywania rzeczywistości "wolnemu" rynkowi lub obcym krajom jest po prostu koszmarem. Cóż z tego, że w końcu minister Sienkiewicz zaprowadzi swoje porządki w radiu i tv, skoro w międzyczasie rynkiem podzielą się konkurenci TVP, PR i PAP. Konkurenci niekoniecznie mający swoje centrum decyzyjne oraz korporacyjny ulokowany w Polsce. W tym sensie oranie mediów publicznych (i naiwna wiara, że da się je "zbudować na nowo") jest uderzeniem w polską podmiotowość. I zdolności dużego narodu do samostanowienia. Tu już nie chodzi o paski czy stronniczy dobór komentatorów. Albo o to, że pan Tusk jest urażony, bo źle o nim mówili w TVP. W zacietrzewieniu i poczuciu moralnej wyższości nowa władza wkroczyła na drogę anihilacji mediów publicznych. Tak jak kiedyś ich poprzednicy lekką ręką prywatyzowali polski przemysł. Odbierając polskiej gospodarce na całe lata samosterowność. Z czego długo nie mogliśmy się pozbierać. Widzicie tu w tym wszystkim tę zapowiadaną nowa jakość? Tę odnowę? To ocalenie i sanację? Ja nie. Przeciwnie. Widzę za to stare demony polskiego zaprzaństwa i bezbrzeżnej głupoty. Rafał Woś