"Musicie ich wsadzić!", słychać z różnych stron apele do polityków koalicji, która ma większość w parlamencie. Przekaz jest prosty. Następnie padają nazwiska. Na tej "liście przebojów" znajduje się oczywiście Jarosław Kaczyński. Po piętach depcze mu Zbigniew Ziobro, Jacek Sasin, Mateusz Morawiecki, Beata Szydło i wielu, wielu innych. Frustracja części polskich wyborców wydaje się zrozumiała nawet dla polityków PiS. Sprawowanie władzy okazywane słowem, czynem, a nierzadko ustawą czy pseudo-orzeczeniem, często przeradzało się w okazywane osobom o odmiennych przekonaniach lekceważenie, nawet pogardę. W kampaniach trollingowych to były już po prostu wulgaryzmy. W mediach społecznościowych publiczne wymiany ciosów wydawały się usprawiedliwiać radykalizm każdej strony. Algorytmy zza oceanu dla zarobku dorzucały drew do ognia nienawiści nad Wisłą. Teraz przeciwnicy PiS czekają, raczej niecierpliwie, na czas odpłaty. Tymczasem wciąż trzeba przypominać, że władzy wykonawczej od PiS jeszcze nikt nie przejął. Jeden Szymon Hołownia wiosny nie czyni. Powoli także do wielu osób dociera, że nie po to walczono o standardy demokratyczne, aby teraz zachowywać się, jak PiS. Gorzka to prawda. I trudna. O wiele łatwiej byłoby powiedzieć, że natychmiast się zabierzemy za przeciwników za pomocą ich "narzędzi prawnych", zaś wysokie standardy praworządności wprowadzimy później. Sęk w tym, że sam PiS początkowo obiecywał moralną odnowę w polityce. Proszę się nie śmiać. W okolicach 2015 roku słowa premier Beaty Szydło "pokora, praca, umiar" jeszcze nie brzmiały ironicznie. Ziobro się śmieje Jako klamrę do słów byłej pani premier można potraktować niedawne wystąpienie sejmowe pana Ziobro. W listopadzie 2023 roku ten polityk śmiał się z przeciwników politycznych: "Liczę na was! Mam nadzieję, że nie okażecie się takimi fujarami, jak za czasów Trybunału Stanu!". Przypomniał, jak to przed laty nie poniósł żadnej odpowiedzialności, gdy oskarżano go za przyczynienie się do śmierci Barbary Blidy. I tu zaniósł się sztucznym śmiechem, w którym wzgarda pomieszała się z nerwowością. Kto tego nie widział, nie ma czego żałować. Było to dość okropne. Pozostaje jednak pytanie, co zatem z rozliczaniem polityków za ich niedemokratyczne wyczyny? Otóż, jak się wydaje, prawdziwym kłopotem nie są wcale przepisy o Trybunale Stanu. Ostatnio słyszymy z prawa i z lewa jak to przed laty fatalnie uregulowano. Problem jest jednak zupełnie inny. Przepisy o Trybunale Stanu są emanacją szerszego zjawiska. Otóż w warunkach demokratycznych my, Polacy, nie hołdujemy tradycji ostrego rozliczania polityków. Trybunał Stanu istniał już w II RP. Gdyby instytucje potraktować poważnie, to na dobrą sprawę powinien przed nim stanąć sam Józef Piłsudski za majowy zamach stanu. Jako że to było nie do pomyślenia, próbowano zaatakować pośrednio. Przed Trybunałem Stanu stanął minister skarbu Gabriel Czechowicz. Ówczesny polityk lekką ręką przekazał państwowe 8 milionów złotych, za które sfinansowano kampanię wyborczą pro-rządowego ugrupowania. Oczywiście Czechowiczowi włos z głowy nie spadł. Analogie między II a III RP bywają zwodnicze. Niemniej jednak, czy czegoś to Państwu nie przypomina? Kraj bez politycznej zemsty? Po 1989 roku pragnienie rozliczenia komunizmu także trawiło część społeczeństwa. Na dobrą sprawę na serio nie ukarano nikogo (chyba że za swoistą karę uznamy ciąganie latami po sądach generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego). W 1997 roku po aferze alkoholowej skazano dwóch urzędników. W oczywisty sposób sprawa sięgająca rządu Mieczysława Rakowskiego nie była żadnym poważnym rozliczeniem z postkomuną. Później po rządach AWS (1997-2001) próbowano ukarać za prywatyzacje byłego ministra skarbu, Emila Wąsacza, co skończyło się umorzeniem postępowania przed Trybunałem Stanu dopiero... cztery lata temu. Po pierwszych rządach PiS (2005-2007) także wymachiwano szabelką. Nie inaczej po latach rządów koalicji PO-PSL wygrażano Donaldowi Tuskowi i innym. Ostatecznie wszystko rozeszło się po kościach, co także stało się przedmiotem drwin i zwątpienia. Nie jest jednak tak, że żyjemy w raju spod znaku mickiewiczowskiego "kochajmy się". Przeciwnie, problem leży gdzie indziej. Otóż znacznie lepiej wychodzi politykom mszczenie się czy odgrywanie na przeciwnikach poza ramami demokratycznego państwa prawa. Za pomocą nieformalnych nacisków, szykan i prawnych podstępów, wykorzystywania instytucji niezgodnie z ich oficjalnym przeznaczeniem, poczynając od prokuratury i służ specjalnych. Tak czy inaczej, pod koniec roku 2023 wniosek jest prosty. Gdyby w imię demokratycznych standardów we współczesnej Polsce prominentnego polityka naprawdę ukarano - zgodnie z prawem - byłby to nie lada przełom na tle historii. Zwrotem, którego konsekwencji po cichu być może obawiają się sami polscy politycy.